Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 7 kwietnia 2022, 14:48

autor: Krzysiek Kalwasiński

Nazwijcie mnie fanatykiem FromSoftware, ale Elden Ring to arcydzieło

Minął już ponad miesiąc, odkąd najnowsze dzieło FromSoftware pojawiło się na rynku. I choć okres największej popularności ma już za sobą, gra wciąż znajduje się na ustach wielu osób. Co wcale mnie nie dziwi – wszak Elden Ring to arcydzieło.

W kontekście zachwytów nad Elden Ringiem sporo mówi się o otwartym świecie i jego konstrukcji, tak bardzo odbiegającej od tego, z czym spotykamy się w większości współczesnych tytułów. Odnieść można wrażenie, że w tym kryje się cały fenomen. Sam swego czasu stwierdziłem, że to jeden z najlepszych otwartych światów. I nie ma w tym kłamstwa. Ale Elden Ring ma do zaoferowania znacznie więcej niż fascynujące uniwersum, które da się zwiedzać niemal bez żadnych ograniczeń. To chociażby cechy, za które tak wielu graczy pokochało poprzednie gry tego studia. A tutaj te elementy okazują się lepsze niż kiedykolwiek.

Produkcje FromSoftware są niepowtarzalne, co tylko potwierdzają kolejne gry inspirowane twórczością tych autorów. Spośród największych „soulslike’ów” najlepiej prezentuje się Nioh, ale to dzieło ekipy odpowiedzialnej między innymi za wybitną serię Ninja Gaiden. Ci deweloperzy wiedzieli, że samo zainspirowanie się to za mało. Że trzeba też sporo dać od siebie i zrobić to bardzo dobrze. A jeśli chodzi o walkę, Team Ninja jest jednym z mistrzów w swoim fachu. W efekcie, poza kilkoma elementami, Nioh to coś bardzo odmiennego od gier FromSoftware. I w mojej opinii trudniejszego. Z kolei takie Sekiro: Shadows Die Twice jest na tyle specyficzne, że trudno nazwać je kolejnym soulslikiem. To pokazuje dość wyraźnie, że nawet dwie gry tego samego studia, o pozornie bliźniaczej formule, różnią się od siebie na tyle mocno, że nie sposób wrzucić ich do jednego worka. I dodatkowo podczas obcowania z nimi trzeba porzucić masę przyzwyczajeń.

Diabeł tkwi w szczegółach

Jak zwykle w podobnych rozważaniach kluczowe jest zwrócenie uwagi na detale, bo to w nich tkwi całe piękno (lub diabeł, jak mówi powiedzenie). Jeśli spojrzymy na Elden Ringa powierzchownie, faktycznie można stwierdzić, że to to samo, co zawsze, tylko w otwartym świecie. Czyli Dark Souls 4. Pomijając fakt, że kolejna odsłona cyklu wcale nie musiałaby odchodzić od liniowości. I żeby być uczciwym: podobieństw do poprzednich gier studia jest tutaj multum. Ale właśnie to jest powodem, dla którego nie potrafię tej gry określić czwartą częścią opowieści o „mrocznych duszach”.

Nazwijcie mnie fanatykiem FromSoftware, ale Elden Ring to dla mnie arcydzieło - ilustracja #1
Jedna z najbardziej zachwycających lokacji w całej grze.

Elden Ring, najprościej rzecz ujmując, jest mieszanką wszystkich pozycji, jakie japońskie studio wydało od czasów Demon’s Souls z 2009 roku (co prowadzi z kolei również do roku 1994, kiedy zadebiutowało King’s Field). Z jednych czerpie bardziej niż z pozostałych, ale wprowadza też sporo nowości. Mamy tutaj tę swobodę zwiedzanych lokacji z Demon’s Souls – choć większą niż w tamtym tytule. Są patrole grup przeciwników i odpowiedniki Lochów Kielicha z Bloodborne’a. Można też skorzystać z broni, która pozwala na wykonywanie szybkich uników zamiast przewrotów – co było kluczowe w grze inspirowanej prozą Lovecrafta. Do tego dodajmy skakanie z Sekiro, które – choć nie tak rozbudowane jak tam – ma spore znaczenie w trakcie walki i eksploracji. Nie wspominając o skradaniu się, dzięki któremu wiele starć staje się łatwiejszych, a niektórych można nawet uniknąć. A to tylko kilka najbardziej wyrazistych przykładów, jakie w pierwszej kolejności przyszły mi do głowy.

To, proszę państwa, są opcje

Wszystko to, o czym pisałem wcześniej, sprowadza się do opcji. Gry FromSoftware od dawien dawna stawiały na wybory. Każdy mógł grać w sposób dla siebie najlepszy. Wyjątek stanowiło Sekiro, gdzie twórcy zaproponowali jeden styl zabawy, ale nawet tam możliwe było skorzystanie z różnego rodzaju gadżetów, co dawało pewną swobodę w eksperymentowaniu. W Bloodbornie styl rozgrywki w domyśle był szybszy i bardziej ofensywny od tego z Dark Souls, ale i tam nie brakowało opcji w podejściu do kolejnych starć. Elden Ring poszedł z tym jeszcze dalej, nawet jeśli większy nacisk położono tu na magię – choćby z uwagi na specjalne umiejętności broni i statystyki postaci.

Dość powiedzieć, że w trakcie zabawy możemy natrafić na ponad 300 różnych typów oręża. Na wiele z nich da się wpłynąć poprzez dobór umiejętności specjalnych, za czym idzie również typ obrażeń, jaki będzie je charakteryzować. Nic nie stoi na przeszkodzie, by sztylet o lodowych właściwościach wzbogacić jeszcze o magię krwi. W efekcie otrzymamy broń, która zamrozi przeciwnika i dodatkowo sprawi, że będzie on krwawić. Do tego dochodzą wszelkiej maści przedmioty, które wzmocnią te efekty lub wywołają kolejne. Dzięki temu możemy eksperymentować niemal w nieskończoność. Tym bardziej że łatwo zresetować statystyki i zbudować postać z myślą o całkiem innym uzbrojeniu.

Nazwijcie mnie fanatykiem FromSoftware, ale Elden Ring to dla mnie arcydzieło - ilustracja #2
Jeszcze trochę i będę wyglądać podobnie. Bo ja sobie w tym świecie po prostu zamieszkałem.

To jeszcze nie wszystko, bo choć nie jest to nowość w grach tego studia, w Elden Ringu pojawiło się więcej opcji dopasowywania poziomu trudności. Nie dość, że jest tu ponad 100 bossów dodatkowych (na których można nieźle rozwinąć postać), to jeszcze mamy stosunkowo dużą swobodę w pokonywaniu tych głównych. Nie ma mowy o stanięciu przed ścianą nie do pokonania. Ziemie Pomiędzy mają tyle do zaoferowania, że po 200 godzinach dalej są tu miejsca, w których nie byłem. Zresztą – to i tak od gracza zależy, czy będzie męczyć jednego bossa, aż ten padnie, czy skorzysta z całej reszty tego, co proponuje mu gra. I to jest piękne.

Śmiertelna powaga i wymuszony artyzm? Nie ten adres

Wspominałem wcześniej, że brakuje gier, które byłyby w stanie umiejętnie naśladować dokonania FromSoftware. Chociaż „brakuje” to nie do końca trafne określenie, bo nie chcę sytuacji, w której po sukcesie Elden Ringa wszyscy zaczną go kopiować. Choćby dlatego, że najpewniej będą robić to bardzo nieumiejętnie. Jedną z najdotkliwszych bolączek tych produkcji jest przeświadczenie, że soulslike musi być cholernie trudny. Gnębić gracza, pokazywać mu, jaki jest maluczki i jak niewielkie ma znaczenie. Tymczasem chodzi w tym wszystkim o pokonywanie przeciwności z użyciem dostępnych narzędzi i o naukę na własnych błędach.

Innym problemem większości podróbek jest wymuszony, wręcz podniosły ton i zbytnie traktowanie siebie poważnie. Bloodborne czy jakakolwiek odsłona Dark Souls to na pierwszy rzut oka mroczne i bardzo ponure gry. Ale jeśli spędzimy w tych światach trochę czasu, natrafimy na wszelkiego rodzaju absurdy i komiczne sytuacje. Koło składające się z kościotrupów? Jest. Wojownik z wrzaskiem spadający z nieba? Proszę bardzo. Gadająca głowa konia? Owszem. A to tylko kilka przykładów. Pokazują one, że te gry to nie tylko mrok, brud i beznadzieja, ale też humor – nawet jeśli czarny i specyficzny.

Nazwijcie mnie fanatykiem FromSoftware, ale Elden Ring to dla mnie arcydzieło - ilustracja #3
Nie potrzeba ultrazaawansowanej grafiki, żeby zachwycić.

Elden Ring pod tym względem nie ustępuje swoim poprzednikom. Jeszcze przed premierą odbiorcy zachwyceni byli chodzącymi garnkami (z których mogą wypaść pierogi z surowym mięsem), a teraz, miesiąc po premierze, wspomina się Radahna – ogromnego wojownika zasuwającego na malutkim... osiołku? Mnie z kolei pierwsze, co rzuciło się w oczy, to turlające się barany – w ten sposób uciekają, gdy czują się zagrożone. Później z kolei natrafiamy na wojowniczki ujeżdżające wielkie mrówki. Nie mogę nie wspomnieć o głównym wątku fabularnym i ważnej roli palców. Szczególnie w kontekście „try fingers but hole”.

Przy tym Elden Ring nie wstydzi się tego, czym jest – czyli grą z krwi i kości. Bardzo łatwo mi to docenić zwłaszcza dziś, kiedy w najlepsze trwa era „filmowych gier”. Tu liczy się przede wszystkim rozgrywka, a pozostałe elementy to większe lub mniejsze dodatki. Zamiast przeróżnego maskowania w postaci skryptów niepozwalających uciec z pola walki mamy po prostu mgłę, która znika dopiero po zgładzeniu przeciwnika. Gdzie indziej byłaby to scenka przedstawiająca zawalający się filar – by w imię jak największej immersji nie pokazywać czegoś, co w prawdziwym świecie nie miałoby miejsca. Nawet jeśli już same założenia danej gry mocno odbiegają od rzeczywistości.

A to wszystko w pięknej, artystycznej otoczce. Stylistyka Elden Ringa nie trafia do mnie tak samo jak Bloodborne’a, ale mimo wszystko nie mogłem wyjść z podziwu, przemierzając kolejne lokacje i walcząc z następnymi bossami. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to piękne podziemia z purpurowym niebem albo Jezioro Zgnilizny czy też Nokron. Nie mogę też nie wspomnieć o urzekającej wizualnie walce z duchem przodka, podczas której rozbrzmiewa zachwycający melancholijny utwór. Takich miejsc i sytuacji jest tu znacznie więcej, ale wymienianie ich mija się z celem. Nie ma drugiej takiej gry i dotyczy to również produkcji tego studia.

Nie chcę jeszcze kończyć

Elden Ring zasługuje na to ogromne uznanie, mimo iż grą idealną nie jest. W ostatnich latach byliśmy częstowani głównie jednym typem produkcji w innych „skórkach” i bardzo mnie cieszy, że FromSoftware poszło swoją drogą, dostarczając coś na wskroś nietuzinkowego. Ale nie to decyduje o pięknie tego tytułu, a na pewno nie tylko to. Elementy, o których pisałem, sprawiają, że trudno się od Elden Ringa oderwać. Bo ciekawi nas, co kryje się w jaskini widocznej nieco dalej. Jakie właściwości ma broń, którą znaleźliśmy. Co wydarzy się w przerywniku następującym w połowie walki z bossem. I czy warto iść przez zgniliznę po przedmiot widoczny w oddali. Dodajmy do tego mapę powiększającą się wraz z odkrywaniem kolejnych lokacji. Akurat w momencie, w którym człowiek myśli sobie, że widział już wszystko.

Oczekiwania wobec Elden Ringa były ogromne, ale to nic w porównaniu z uwielbieniem, z jakim spotkała się ta gra. Ani trochę mnie to nie dziwi, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że mnie to nie zaskoczyło. To dziś rzadki przypadek, bo przeważnie w parze z otwartym światem i masą zawartości idzie mnogość błędów i nużąca powtarzalność. Jasne, tutaj też są niedoróbki, grafika pozostawia trochę do życzenia, ale wszystko to blednie w obliczu najwyższej jakości pozostałych elementów. To dlatego mam wciąż ochotę wracać do tego fascynującego świata, mimo iż licznik wskazuje już około 250 godzin. A ja ujrzałem dopiero jedno zakończenie. Już teraz wiem, że trudno będzie mi powrócić do grania w pozostałe produkcje. Chyba że na równie wysokim poziomie, a tych jest naprawdę niewiele.

TWOIM ZDANIEM

Zagrasz w Elden Ring?

Tak
71,1%
Nie
28,9%
Zobacz inne ankiety