Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 1 grudnia 2001, 15:22

autor: Lindil

Zdarzenie w Stillwater

Jonathan Woods z trudem szedł przed siebie, przyginany do ziemi kolejnymi podmuchami zimnego wiatru. Plecak z zapasami, mimo że trzy razy lżejszy niż na początku podróży, ciążył niemiłosiernie, karabin przerzucony przez ramię kołysał się przy każdym kroku
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Nie był pewien co go obudziło. Świtało już, ale normalnie nigdy nie wstawał tak wcześnie. Leżał uważnie nasłuchując, kiedy rozległ się strzał. Strzał z rewolweru. Jonathan natychmiast zerwał się na nogi, chwycił karabin i puścił się biegiem w jego kierunku. Bliskość Stillwater tłumaczyłaby obecność myśliwych, ale myśliwi nigdy nie używają broni krótkiej. Nie wiedział kto, ani dlaczego strzelał, jednak mało prawdopodobne było by przyczyna była całkowicie niewinna. Szybko przedzierał się przez las nie zważając na szarpiące ubranie gałęzie drzew. Po chwili jego oczom ukazała się dość rozległa polana. Z lasu wybiegła na nią jakaś zakapturzona postać, a następnie dwóch ludzi z bronią. Nie tracąc czasu rzucił się w zarośla, jednocześnie zdejmując karabin z ramienia. Wtedy postać, którą okazała się kobieta w błękitnej szacie, zatrzymała się i gwałtownie wyrzuciła prawą dłoń w kierunku biegnących za nią mężczyzn. Na nich nie zrobiło to żadnego wrażenia, za to ona wydała się wstrząśnięta. Jednak zreflektowała się błyskawicznie, uniosła ręce nad głowę i wykrzyczała kilka niezrozumiałych słów. Natychmiast wokół niej wyrosła ponad metrowej wysokości ściana płomieni, na którą niemalże wpadli ścigający. Jonathan wiedział już dobrze co się dzieje, jednak pozostał w ukryciu. Wyglądało na to, że sytuacja jest patowa, a darmowy pokaz spektakularnej magii nie był czymś, co chciałby stracić. W międzyczasie mężczyźni, którzy po bliższym zbadaniu okazali się zwykłymi bandytami, jakich wielu grasowało tutaj, na obrzeżach cywilizowanego świata, rozpoczęli wolną przechadzkę wokół płonącego kręgu, przerzucając się, wyraźnie skierowanymi do czarodziejki, uwagami. Jonathan zdołał usłyszeć kilka słów w rodzaju „zmęczy się” i „nie dłużej jak trzy minuty”. Powoli wycelował karabin i, kiedy cel ustawił się w najlepszej pozycji, strzelił. Musiał przyznać, że drugi bandyta miał doskonały refleks, padł na ziemię ledwie sekundę po swym towarzyszu. Nie pomogło mu to jednak zbyt wiele, Woods spokojnie przeładował karabin i wypalił ponownie. Był całkowicie pewny sukcesu, dzięki ciężkiemu treningowi zaliczał się do najlepszych strzelców w Tarancie. Powoli wstał i, trzymając broń opuszczoną w lewej ręce, wyszedł na polanę. Uniósł prawą dłoń w geście powitania i stanął w miejscu. Po chwili płomienie odgradzające go od czarodziejki znikły, nie wiedział jednak czy przerwała działanie czaru, czy po prostu zabrakło jej sił. W przypływie czarnego humoru pomyślał, że jeśli prawdziwa jest pierwsza możliwość, to nieznajoma wykazała się niemałą mądrością. W razie pożaru lasu któraś z kompanii eksploracyjno-handlowych, jaka zapewne była już jego właścicielem, zrobiłaby z nią w sądzie w majestacie prawa takie rzeczy, że pewnie pożałowałaby że przeżyła. Po chwili wolno postąpił w jej stronę kilka kroków i ukłonił się lekko.

- Witam, nazywam się Jonathan Woods i właśnie ja pozwoliłem sobie pośpieszyć pani z pomocą, gdy usłyszałem strzały. Mam nadzieję, że nie stałem się powodem żadnego kłopotu, a moją intencją było jedynie niesienie pomocy, pani...?

Nieznajoma odrzuciła kaptur na plecy i utkwiła w nim spojrzenie zielonych oczu. Dopiero teraz spostrzegł, że była elfką. Jak każda niemalże przedstawicielka swojej rasy była bardzo piękna, miała ostre rysy twarzy wspaniale kontrastujące z pełnymi ustami i zdumiewająco miękkim wejrzeniem oraz długie, ciemne włosy, opadające teraz w nieładzie na plecy. Napięte milczenie przeciągało się już kilka sekund, kiedy w końcu odpowiedziała.

- Lovienne. Tak, nazywaj mnie Lovienne. – Wzięła głęboki oddech, a następnie, patrząc z ukrywanym niesmakiem na karabin w jego ręce, dodała dużo łagodniejszym tonem – Cieszę się, że przyszedłeś mi z pomocą, jak mogłabym odwdzięczyć ci się panie?

- Jedynie zachowując mnie we wdzięcznej pamięci. To, co zrobiłem, było obowiązkiem każdego uczciwego człowieka w takiej sytuacji.

Roześmiała się serdecznie, wyraźnie odprężając się coraz bardziej.