autor: Przemysław Zamęcki
Graliśmy w Elite: Dangerous - największego konkurenta Star Citizena - Strona 3
Po wielu latach nieznośnego oczekiwania David Braben dał w końcu wygłodniałym fanom space-simów to, na co czekali: kolejną grę z serii Elite – najlepszej kosmicznej handlówki wszech czasów. My mieliśmy już okazję przetestować jej wersję beta!
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Elite: Dangerous - w kosmosie nikt nie usłyszy Twojego marudzenia
Wisienką na torcie jest konieczność samodzielnego dokowania w stacjach orbitalnych. Zbliżając się do celu, wysyłamy prośbę o możliwość lądowania i może się zdarzyć, że z różnych przyczyn takiej zgody nie otrzymamy. Jeżeli jednak władze stacji wydadzą pozwolenie, otrzymamy numer stanowiska, na którym możemy zaparkować statek i czas, w jakim tę czynność powinniśmy wykonać. Szukamy więc włazu prowadzącego do wewnątrz, zwalniamy, wyciągamy podwozie, włączamy światła lądowania i staramy się nie zahaczyć o żadną z wystających anten. Wlatujemy do środka, gdzie podświetla się miejsce parkingowe. Odpowiednio manewrując statkiem, wykorzystując do tego nie tylko ciąg główny, ale i silniki manewrowe, siadamy na stanowisku, w czym nieco pomaga radar przełączający się w odpowiedniej chwili na tryb lądowania. Brak tu ułatwień, pojawiających się w innych tytułach z gatunku, gdzie program wykonuje za nas te czynności, najczęściej po prostu przenosząc zbliżający się do stacji statek od razu do hangaru. Elite zawsze było królem immersji i najwyraźniej zamierza nim pozostać.
Dawno temu, kiedy słowo „internet” prawie nikomu w Polsce nic nie mówiło, a szczytem sieciowej ekstrawagancji były tzw. BBS-y, światło dzienne ujrzała gra o niemal nieograniczonym potencjale: Frontier: Elite II. Tysiące graczy prowadziły zmagania w ogromnym kosmosie, skrywającym wiele tajemnic. Jak to wszystko ogarnąć, nie posiadając dostępu do żadnych forów ani list dyskusyjnych? W pierwszej połowie lat 90. nośnikiem treści dla maniaków tej i innych gier były żółte strony miesięcznika Gambler, na których pojawiały się listy przysyłane przez czytelników. Często opisywały ich odkrycia, w tym koordynaty robaczych dziur pozwalających na przenoszenie się nieraz z jednego krańca galaktyki na drugi.
Wrażenia płynące z gry już teraz są niesamowite. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może wielkość tego tytułu zrozumieją tylko gracze pamiętający poprzednie odsłony i zagorzali fani gatunku, którzy przez wiele lat pozbawieni byli naprawdę wartościowych tytułów niewymagających comiesięcznego opłacania abonamentu. Niemiecki Egosoft, mam wrażenie, zwyczajnie nie był w stanie dostarczyć odpowiedniego wsparcia dla ostatniej części serii X, na dobre pogrzebując ją w mrokach historii. To nie ta sama liga, co dzieło Davida Brabena.
Elite: Dangerous nie ma dziś żadnej konkurencji w swojej klasie. Dlatego niezwykle interesująco będzie przebiegał pojedynek ze Star Citizenem, który ma oferować podobny poziom zabawy, stawiając jednocześnie akcenty w zupełnie innych miejscach. Rok 2015 zapowiada się pod tym względem niezwykle interesująco. Miejmy nadzieję, że zapomniany niemal gatunek space-simów powróci do łask graczy na wiele kolejnych lat.
Osoby, które chciałyby zgłebić temat nadciągającej gry mogą znaleźć dodatkowe informacje na jej temat na oficjalnym forum Elite: Dangerous, które posiada również dział przeznaczony dla polskiej społeczności.
Przemysław Zamęcki | GRYOnline.pl