autor: Borys Zajączkowski
Warrior Kings - test przed premierą - Strona 3
Warrior Kings to strategia czasu rzeczywistego będąca hybrydą gier Lords of the Realms 2 i Shogun. Akcja przenosi graczy do średniowiecznego świata Orbis, gdzie rozpoczynają grę jako mało znaczący władca zrujnowanego państwa.
Przeczytaj recenzję Warrior Kings - recenzja gry
Skryta pośród gór na południu wioska, która stanowi moje zaplecze gospodarcze, dobrze sobie daje radę bez mojej opieki i wskazówek. Dziesiątki chłopów i chłopek wykonują sumiennie przydzielone im zadania: rąbią drewno i znoszą jego naręcza, sieją i przynoszą wory zboża, handlują w sklepikach i chodzą do kościoła. Wozy zwożą jedzenie, materiały oraz pieniądze do głównego spichlerza. Na straży ich bezpieczeństwa stoi kilkunastu łuczników oraz grupka pikinierów – to w zupełności wystarczy, by powstrzymać ataki górskich rozbójników. Swoim żołnierzom również nie muszę wydawać szczegółowych rozkazów – gdy zobaczą wroga, to sami do niego podejdą na odległość strzału, gdy wróg przedrze się za blisko, wówczas uciekną grupą na z góry upatrzoną pozycję i zaatakują ponownie. Po pokonaniu najeźdźców sami wrócą na początkowe miejsce. No, nie zawsze, ale zazwyczaj – czasami sobie w ferworze walki zapomną kim są i skąd się wzięli.
Tymczasem stojący na wzgórzach zwiadowcy dają znaki, że dostrzegli zbliżające się oddziały wrogiej armii z północy. Ja już mam do dyspozycji ponad setkę łuczników i połowę tej ilości konnych. Łatwo pójdzie. Po kilku minutach oczekiwani goście wjeżdżają w zasadzkę. Na konnicę zaczyna się sypać nieprzerwany grad strzał, bezład jaki powstaje w jej oddziałach nie pozwala na ucieczkę. Ranni krzyczą, konie rżą, ja zacieram ręce i z satysfakcją obserwuje masakrę. A to duży błąd. Nie zauważam, jak z północy nadjeżdża stosunkowo niewielki, ledwie kilkudziesięcioosobowy oddział konnych rycerzy i rzuca się do ataku na obsadzone przez łuczników szczyty. Samobójcze to posunięcie może jednak sporo mi krwi napsuć, a w szczególności wytracić trzon mojej siły. Przypominam sobie o swoich jeźdźcach skrytych w lesie – rozkazuję im uformować klin i powstrzymać szarżę wroga. Dwie rozpędzone konnice ścierają się u stóp wzgórza i pogrążają się w bezpardonowej walce. Kilkudziesięciu łucznikom nakazuję zejść ze szczytu nieco niżej i zacząć strzelać w walczący tłum. Ich strzały trafiają tylko we wrogie jednostki... trochę szkoda, ale przynajmniej mniej ludzi stracę przez swoje przeoczenie. Nie wygląda to jeszcze jak w pamiętnym „Bravehearcie”... „Wybacz, panie, ale czy nie trafimy we własne oddziały?”, „Tak. Ale w ich również. My mamy rezerwy.” ... ale jest już blisko.
Zapewne niejeden z Was czytających ten tekst zastanawia się, jak w praktyce wygląda kwestia zapanowania nad tak wielką machiną wojenną i gospodarczą. Nawet nad samym przemieszczaniem swoich wojsk po obszarze misji, którego pomniejszona mapka to nic innego jak niemal wycięta z atlasu mapa fizyczna terenu – nie jakieś tam kilkunastokrotne pomniejszenie tego, co widać na ekranie. Otóż wszystko sprawuje się prawie wspaniale. Wsie i miasteczka pozostawione samym sobie funkcjonują poprawnie i nie ma potrzeby zaglądać do nich co chwilę, żeby coś poprawić, bo chłopi stoją bezradnie z założonymi rękami i nie wiedzą, co mają robić. Rozkazy przemarszu swoim wojskom można wydawać na dowolne odległości i nie ma potrzeby martwić się, że nie trafią we wskazane miejsce. Również możliwe do nadania oddziałom formacje spisują się dość dobrze i całkiem atrakcyjnie dla oka potrafi wyglądać ich przemieszczanie się, obracanie lub zmiana na inną. Wprawdzie, gdy braknie miejsca na wykonanie manewru, wówczas komputerowi wojacy głupieją i bywa, że końcowy efekt ich dreptania więcej niż zauważalnie odbiega od planowanego... Generalnie jednak wszystko jest OK. Autorzy „Warrior Kings” zdawali sobie do końca sprawę z tego, co tworzą i zadbali o możliwości zapanowania nad swoim dziełem.