Graliśmy w Dishonored - szykuje się kandydat do gry roku - Strona 2
Dishonored to niesamowity klimat, masa świeżych pomysłów i oszałamiająca swoboda. Fani Thiefa i serii Deus Ex mają na co czekać.
Przeczytaj recenzję Thief w morderczym wydaniu - recenzja gry Dishonored
Podejście pełne przemocy wcale nie jest gorsze od pozostałych, gdyż Dishonored posiada świetny system walki. Podobnie jak w serii BioShock każda z rąk postaci kontrolowane jest oddzielnie, co przy szerokim wyborze uzbrojenia i nadprzyrodzonych umiejętności daje masę możliwości kreatywnego zabijania wrogów. Jednocześnie nie czyni rozgrywki zbyt łatwą, gdyż strażnicy są bardzo kompetentni i pokonanie w pojedynku szermierczym nawet jednego z nich często stanowi niemałe wyzwanie, a sytuacja robi się prawie beznadziejna, gdy musimy zmierzyć się z grupą. Dlatego tak kluczowe jest używanie całego dostępnego ekwipunku i arsenału mocy Corvo. Możliwości magiczne bohatera bazują jednak na niezbyt dużym pasku energii, więc nie da się również stosować zaklęć bez końca i jest to kolejny aspekt, który wymusza na graczach kreatywne myślenie.
Dishonored karze nie tylko za popełnione błędy, które najczęściej sprowadzają nam na głowę całe tłumy strażników. Równie złym pomysłem jest niewolnicze trzymanie się jednej taktyki. Boleśnie przekonałem się o tym po zamordowaniu właściwej Lady Boyle na oczach gości. Nagle okazało się, że akordeony wynajętych na przyjęcie grajków mają również ukrytą funkcję, po aktywacji której emitują fale uniemożliwiające korzystanie z nadnaturalnych zdolności. Tak więc wszystkie moje potężne moce okazały się bezużyteczne. Z prawdziwej maszyny do zabijania stałem się ofiarą czekającą na egzekucję i pozostała mi jedynie próba (nieskuteczna zresztą) ucieczki. Po załadowaniu stanu gry wybrałem więc inną metodę. Mogłem oczywiście śledzić cel i zaczekać, aż przejdzie w jakieś odludne miejsce, ale podczas próby realizacji tego planu otworzyła się przede mną nowa opcja w postaci uwiedzenia Lady Boyle. Po tym, jak zaprosiła mnie do swojej komnaty, spokojnie i bez żadnych świadków wbiłem jej nóż w gardło.
Wisienką na szczycie tego tortu jest fakt, że wcale nie trzeba zabijać Lady Boyle. Na przyjęciu znajduje się bowiem budzący lekką odrazę mężczyzna, który darzy tę kobietę niezbyt zdrowym uczuciem. Oferuje on alternatywne rozwiązanie problemu. Wystarczy, że dostarczymy mu Lady Boyle, a on zabierze ją daleko i nikt już nigdy o niej nie usłyszy. Możemy więc ją ogłuszyć i zatargać jej nieprzytomne ciało do umówionego punktu przy kanale lub zrobić coś jeszcze bardziej ponurego – opętać kobietę, a następnie zmusić ją do samodzielnego wejścia w objęcia swego prześladowcy.
Tegoroczne targi gamescom obfitowały w wiele ciekawych pozycji, ale to Dishonored zrobiło na mnie zdecydowanie największe wrażenie. Niesamowity klimat, świetna mechanika walki, pomysłowe moce i przede wszystkim powalająca na kolana swoboda składają się w sumie na grę, która zwyczajnie zachwyca. Proponowanie alternatywnych metod realizacji zadań nie jest czymś nowym. W zeszłym roku chwaliliśmy za to m.in. Deus Ex: Human Revolution. Studio Arkane podeszło jednak do tego zagadnienia zupełnie inaczej. Większość tytułów pozwala wybrać jedną z kilku liniowych ścieżek. Dishonored wrzuca nas natomiast do małego sandboksa, w którym wszystkie interakcje z postaciami i otoczeniem oparte są na symulacji. Oferowana przez takie podejście swoboda to zupełnie nowa jakość, co sprawia, że misję chce się przechodzić wielokrotnie. Po kilkudziesięciu minutach spędzonych z Dishonored największym powodem do narzekań stał się fakt, że na premierę gry trzeba czekać aż (!) dwa miesiące.
Adrian Werner | GRYOnline.pl