Risen 2: Mroczne wody - graliśmy w pirackiego Gothica! - Strona 2
Po wielu miesiącach oczekiwania, zagraliśmy wreszcie w nową odsłonę cyklu Risen. Piranha Bytes powraca i robi to w wielkim stylu, pokazując konkurentom, jak powinien wyglądać czwarty Gothic.
Przeczytaj recenzję Gothic zakrapiany rumem - recenzja gry Risen 2: Mroczne wody

Pomijając wykorzystanie brudnych sztuczek, sama walka nie różni się zbyt wiele od tego, co widzieliśmy w pierwszej grze z serii. Standardowo Bezimienny potrafi wykonać prostego kombosa, złożonego z trzech uderzeń. Całej reszty, czyli kopniaka, parowania oraz innych technik, trzeba się dopiero nauczyć. Za władanie bronią białą odpowiadają aż dwa talenty, oręż należy więc dobierać do naszych możliwości. Warto w tym miejscu nadmienić, że w nowym Risenie nie ma tarcz – ciosy rywali blokuje się ostrzem, a w przypadku zwierząt trzeba po prostu kombinować. Walka na początku gry może wydawać się bardzo trudna, bo przeciwnicy zadają spore obrażenia, a nasz śmiałek wręcz przeciwnie. Wyrównanie szans następuje dopiero po zdobyciu broni palnej.
Zapewne interesuje Was, ile w nowym dziele firmy Piranha Bytes jest Gothica. Odpowiedź jest prosta: sporo. Po prawdzie Risen 2 jest pod każdym względem bardziej „gothicowy” niż wydana niedawno Arcania. Niemcy nie poszli tu na żadne, najmniejsze nawet ustępstwa – upływ czasu można przyspieszyć wyłącznie w łóżkach, leczenie odbywa się poprzez konsumowanie jedzenia i alkoholu, trofea zbiera się ze zwłok zabitych zwierząt po uprzednim zdobyciu narzędzi, surowce pozyskuje w jaskiniach i kopalniach, a broń wytwarza w kuźni, o ile posiadamy odpowiedni schemat. Gra umożliwia również warzenie trunków w gorzelniach i produkowanie mikstur alchemicznych w kotłach. Klasycznej magii w nowym Risenie nie uświadczymy – jest za to voodoo, które poznajemy bezpośrednio od tubylców. Technika zadawania obrażeń podejrzanymi rytuałami stanowi odrębną kategorię – można nawet posługiwać się lalkami do fizycznego nękania ofiar bądź przejmowania kontroli nad niektórymi postaciami.

Niestety, gra powiela też te złe „gothicowe” wzorce. Zadań jest kilkaset, ale większość to proste, niezbyt angażujące zlecenia. Zaskakująco mało jest pięciosekundowych „fedeksów” – jeśli trzeba już coś komuś przytaszczyć, to na ogół są to unikalne przedmioty, a nie powszechnie dostępne graty, które składujemy w nieograniczonym ekwipunku. Nie zmienia to jednak faktu, że te najbardziej wartościowe misje giną w zalewie krótkich, banalnych questów, na dodatek sporo zadań jest zaliczanych nawet wtedy, gdy o ich istnieniu nie mieliśmy zielonego pojęcia – ten patent ciągnie się za Piranią od trzeciego Gothica i szczerze mówiąc, nie lubię go. Jeśli chodzi o fabułę, to ta w wersji prasowej gry nie zdołała jeszcze rozwinąć skrzydeł, ale wygląda na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Tradycyjnie już w pewnym momencie musimy dokonać wyboru frakcji, tym razem pomiędzy Inkwizycją a dzikusami, który wpłynie nie tylko na dalszy przebieg opowieści, ale zadecyduje też o naszym rozwoju – rezygnując z pomocy tubylców, zamykamy sobie drogę do nauki voodoo. Jestem ciekaw, czy w późniejszej fazie wybór ten ma poważniejsze konsekwencje i np. uzależniony jest od niego dostęp do poszczególnych obszarów, jak w drugim Wiedźminie. Niestety, testowana edycja gry kończyła się niedługo po opowiedzeniu się za którąś ze stron, nie byłem więc w stanie tego sprawdzić.

W Risenie 2 istotną rolę pełni ubiór. „Zbroje” nie są jednoelementowe, Bezimienny może nałożyć koszulę lub kurtkę, portki, buty, nakrycie głowy, pierścień, amulet, a także zafundować sobie kolczyk. Praktycznie każdy ciuch w grze w jakiś sposób wpływa nie tylko na podstawowe cechy, ale również zwiększa punkty określonym talentom. Ciekawie rozwiązano też kwestię pożywienia. Wszystkie produkty żywnościowe, np. jabłka, jagody czy pieczone mięso, po podniesieniu ich przez naszego śmiałka stają się automatycznie jednym przedmiotem – prowiantem.
Na koniec kilka zdań o oprawie audiowizualnej. Niemcom tradycyjnie najlepiej wyszedł świat. Dżungle, nadmorskie plaże, imponujące wodospady, rwące rzeki, ładnie wykonane budowle, imponujące statki zacumowane w portach, a wszystko to w oprawie pięknych promieni słońca przebijających się przez drzewa – takie krainy po prostu chce się przemierzać. Nieco gorzej jest z modelami postaci. Niekiedy razi animacja Bezimiennego (wspinaczką jako żywo przypomina on bohatera z pierwszego Gothica), szybko zwrócicie też uwagę na mało zróżnicowane facjaty postaci niezależnych – powtórki z dramatu o nazwie Arcania co prawda nie ma, ale nowe dzieło firmy Piranha Bytes uparcie podąża tym śladem. Dźwięk praktycznie bez zastrzeżeń, muzyka również, choć tym razem nie jest ona zasługą mistrza klimatu – Kaia Rosenkranza. Podsumowując, gra wygląda i brzmi naprawdę dobrze, choć nie obraziłbym się, gdyby Niemcom udało się uzyskać wizualny poziom pierwszych „target renderów”.
Nie będę owijać w bawełnę – drugi Risen mnie autentycznie zauroczył. Gra jest naprawdę dobra, a skok jakościowy pomiędzy „jedynką” a „dwójką” jest mniej więcej taki sam jak między pierwszym a drugim Gothikiem. Co ważne, najnowszy produkt firmy Piranha Bytes wydaje się być poukładany i przemyślany – nic, począwszy od kapitalnych pomysłów w rodzaju systemu rozwoju postaci, a na takich kwestiach jak interfejs użytkownika kończąc, nie wydaje się tu pozostawione przypadkowi. Niemieckie studio wyraźnie rozwinęło skrzydła, współpracując z firmą Deep Silver, i całe szczęście, bo fani przygód starego Bezimiennego po raz kolejny dostaną tytuł bliski ich sercu.

Oczywiście nie będzie to gra dla wszystkich. Risenowi, tak jak i Gothicowi, trzeba wybaczyć niektóre toporne rozwiązania, niespotykane w innych produkcjach tego typu, zwłaszcza tych tworzonych za oceanem. Z drugiej jednak strony trudno dziś uznać specyficzną mechanikę niemieckich RPG za wadę. Nie tak dawno mogliśmy w Arcanii zobaczyć próbę uczynienia z Gothica tytułu dla masowego odbiorcy i eksperyment ten zakończył się porażką. Fakt, że ludzie z Piranha Bytes pozostali wierni korzeniom, raczej się chwali niż gani.
Werdykt? Ostatecznego oczywiście nie będzie – jest na to za wcześnie. Mimo że spędziłem z grą godzin kilkadziesiąt, nadal nie widziałem wszystkiego, co przygotowali jej twórcy. Ciężko też oceniać produkt bez możliwości sprawdzenia polskiej wersji językowej. Ta ostatnia była mocnym punktem wszystkich gier z tej serii i w dużej mierze przyczyniła się do jej sukcesu w naszym kraju. Brakiem dubbingu w przypadku pierwszego Risena Cenega podpadła fanom, teraz ostro się rehabilituje – oby z sukcesem. Cóż, nie pozostaje nic innego, jak cierpliwie poczekać na pełną wersję. Premiera już za dwa miesiące.