Testowaliśmy grę Hard Reset - nową polską strzelaninę - Strona 2
Polskie studio Flying Wild Hog już wkrótce zadebiutuje na rynku pierwszoosobową strzelaniną. My sprawdzamy czy Hard Reset jest faktycznie shooterem w starym stylu, jak zwykło się go opisywać.
Przeczytaj recenzję Radość z klasycznej rozwałki - recenzja gry Hard Reset
Drugi z zaprezentowanych poziomów był już znacznie ciekawszy. Po pierwsze – w trakcie zabawy kontaktuje się z nami cierpiący na straszliwą zadyszkę tajemniczy profesor i wydaje kolejne polecenia. Po drugie – poziom trudności idzie zdecydowanie w górę, a po trzecie – mapka jest ładniejsza i bardziej rozbudowana (fajnie wygląda panorama wielkiego miasta widoczna za oknami opuszczonego szpitala). Podczas radosnego pokonywania kolejnych industrialnych zaułków spotykamy maszyny z ulepszeniami, przypominające sklepy z Dead Space’a. Gdy przeczesujemy zakamarki poziomów, odnajdujemy apteczki, amunicję i pakiety nanotechnologiczne, pozwalające kupować usprawnienia. Sfery ulepszeń są trzy: sprzęt (zdrowie, tarcza, radar etc.), broń mechaniczna i broń energetyczna. Nasz dzielny Fletcher nosi przy sobie naraz tylko dwie pukawki, ale każda z nich ma 5 podwójnych trybów strzelania, więc na upartego można uznać, że Hard Reset proponuje aż 20 rodzajów broni. Mechaniczny karabin może przekształcić się w strzelbę, granatnik (świetny tryb alternatywny – granat grawitacyjny przyciąga do siebie mniejsze roboty i tonę walającego się wokół śmiecia), wyrzutnię rakiet i miotacz min. Kulista broń energetyczna to w standardzie klasyczny karabin plazmowy. Można go przeobrazić także w railguna, elektryczny moździerz, miotacz piorunów i smartgun z samonaprowadzającymi się pociskami. Naprawdę jest w czym wybierać, ale w ogniu walki różnice wizualne między kolejnymi trybami nie są zbyt widoczne i czasem zdarza się użyć tego, czego nie chcieliśmy.

Mimo wykupienia większości dostępnych w grze ulepszeń mój major okazał się być słabszy, niż bym sobie tego życzył. Działo się tak głównie z powodu zbytniego optymizmu kierującego nim gracza (czyli mnie), który uznał, że ta grupka robotów będzie na pewno tak samo uległa, jak te na poziomie pierwszym. Otóż nie – tutaj trzeba naprawdę uważać i pozostawać w ciągłym ruchu, bo śmierć może nadejść z każdej strony. Jest ciężko – super. Szkoda tylko, że panowie z Flying Wild Hog w swojej staroszkolnej strzelaninie zaimplementowali system zbyt rzadko rozłożonych checkpointów, co sprawia, że okazjonalnie, po którejś tam śmierci, musimy przejść spory kawał gry od nowa. Ufam, że wciąż jest szansa na poprawę tego elementu.
No dobrze, do tej pory walczyłem z małymi robocikami (kurduple z piłami, kurduple ze śmigłami i wybuchające kurduple) oraz z kilkoma większymi maszynami (taranujące wszystko kolosy czy też przypominające T-800 pająkowate androidy z karabinami). Ale może jakieś porządne wyzwanie? Poziom trzeci takowe przyniósł, a był nim pojedynek z prawdziwym gigantem. Atlas to wielki posąg opanowany przez małe cybernetyczne organizmy, co zamieniło go we wredną maszynę do wypalania dziur w otoczeniu, a walka z nim wycisnęła ze mnie trochę potu. Jeśli w pełnej wersji czeka nas więcej takich starć, będzie ciekawie.
Podsumowanie brzmi zatem mniej więcej tak: Hard Reset to bardzo ładna, dynamiczna strzelanina z ciekawym klimatem. Aż i tylko. Z jednej strony dużo frajdy daje naparzanie do bezmyślnych blaszaków, rozgrywka jest mięsista i – nomen omen – doomopodobna. Z drugiej nie ma w niej czegoś naprawdę wyjątkowego. Ulice miasta są puste i strasznie brakuje na nich jakichkolwiek innych ludzi poza bohaterem. Zagadki nie istnieją, czasem trzeba jedynie przespacerować się, by otworzyć blokującą dalszy postęp barierę. Po cichu liczę, że przygotowana przez chłopaków historia okaże się ciekawa i pozwoli bez znużenia dziesiątkować kolejne zastępy oponentów. Pozostaję ostrożnym optymistą, Wam zalecam to samo.
Filip „fsm” Grabski