autor: Marcin Serkies
Graliśmy w Driver: San Francisco - tym razem nie wysiadamy z samochodu - Strona 3
Grand Theft Auto bez wysiadania z samochodu ma rację bytu. Udowodnił to pokaz nowego Drivera. Napakowana akcją i szybkimi furami gra wynosi szaleńczą jazdę po mieście na kolejny poziom. Dla miłośników filmów z lat siedemdziesiątych to będzie raj.
Przeczytaj recenzję Udany powrót serii - recenzja gry Driver: San Francisco
Podobnych drobiazgów uatrakcyjniających wrażenia wizualne jest więcej. Główny bohater ma nierówne zęby – to raczej niespotykane – lusterka naszego Dodge’a na filmikach nie są idealnie gładkie, widać na nich ślady zużycia i tak dalej, i tak dalej. Oprawa graficzna prezentuje się naprawdę znakomicie – zarówno działanie silnika gry, jak i praca kamery, łączenie na jednym ekranie wydarzeń z kilku miejsc naraz, pokazywanie jednocześnie filmiku i akcji na silniku gry, wszystko to daje wrażenie, jakbyśmy oglądali świetnie zmontowany film, dynamika zdecydowanie na tym korzysta. Śmigając po mieście, miałem okazję przekonać się, że prawdopodobnie deklaracja autorów o osiągnięciu stabilnych sześćdziesięciu klatek na sekundę ma pokrycie w rzeczywistości. Miarki w oczach nie mam, ale nie zarejestrowałem żadnych spowolnień, skoków animacji i tym podobnych kwiatków. W akcji wszystko wygląda świetnie, praktycznie w każdy element otoczenia można wjechać, wiele z nich efektownie i zgodnie z zasadami fizyki wystrzeliwuje spod naszej maski, zniszczenia samochodów też prezentują się całkiem przyjemnie. Jest w porządku, chociaż pojawiły się głosy, że grafika mogłaby być lepsza. Zapewne tak, zawsze może być lepsza, ale trzeba pamiętać, że w tej grze nie podziwiamy statycznych widoków, tu widzimy w zasadzie tylko środek ekranu – jeśli faktycznie są jakieś niedoskonałości, ja nie miałem okazji ich zarejestrować.
Podobnie pochwalić można udźwiękowienie. Głosy bohaterów brzmią co najmniej poprawnie, odgłosy silników mile łechcą bębenki naszych uszu, ale elementem, który działa z tego wszystkiego najlepiej, jest ścieżka dźwiękowa. Jeśli nie tolerujesz, Czytelniku, muzyki z lat siedemdziesiątych, to masz problem i utwory rozbrzmiewające podczas zabawy będziesz musiał prawdopodobnie wyłączyć. Jeśli jednak dźwięki z tamtych lat poruszają jakieś struny w Twoim wnętrzu, będziesz wniebowzięty. Mimo akcji urywającej głowę, każdy kawałek – czy to spokojny, czy trochę żwawszy – doskonale wkomponowuje się w klimat gry. Pan Edmondson zapytany o oprawę audio powiedział: „Nawet jeśli korzystaliśmy ze współczesnej muzyki, szukaliśmy kawałków, które wpasowałyby się w stylistykę lat siedemdziesiątych”. I udało im się, dzięki temu i wielu innym zabiegom cała gra prezentuje się jak dobre kino akcji z tamtych lat.
Trzeba będzie pograć trochę więcej, żeby móc ocenić całość – to, jak wciąga historia, no i czy przypadkiem zadania poboczne i wszystkie dodatkowe misje z czasem się nie nudzą. Początkowe wrażenie jest jednak całkiem przyzwoite. Co ważne, autorom nie zabrakło luzu i poczucia humoru. Słuchanie dialogów Tannera i Jonesa naprawdę wywołuje uśmiech na twarzy. Podoba mi się też dynamika całej akcji, doczytywanie owszem, jest, ale bardzo krótkie – testowałem wersję na PlayStation 3 – a dialogi i scenki przerywnikowe zrealizowano tak, żeby gracz nie zdążył ochłonąć po dopiero zakończonym szalonym wyścigu ulicami miasta.
Na finalną wersję przyjdzie poczekać jeszcze kilka miesięcy, ale zapowiada się na powrót Drivera w naprawdę fajnym stylu. Obawiam się jedynie, czy tempo akcji i ilość zadań pobocznych podpasują graczom. Przez dwie godziny jest w porządku, ale co stanie się po pięciu? Czy nie zaczniemy się nudzić? Małym minusem dla mnie było też zachowanie przechodniów. Nie da się ich przejechać, zawsze w ostatniej chwili uskakują sprzed maski. Ale to zabieg celowy, choć podobno nie chodzi o utrzymanie oznaczenia PEGI 12, tylko tak po prostu było w starych filmach.
Marcin „yasiu” Serkies