autor: Marek Grochowski
Tom Clancy's Splinter Cell: Conviction - już graliśmy! - Strona 2
Byliśmy na pokazie w Londynie, aby sprawdzić, jak prezentuje się w akcji Splinter Cell: Conviction. Wiemy już zatem dokładnie, jak wygląda co-op w najnowszej odsłonie przygód Sama Fishera.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Tom Clancy's Splinter Cell: Conviction - metamorfoza Sama Fishera
W nieuniknionych starciach przydatny okazuje się też system Mark and Execute, gdzie najpierw zaznaczamy wybrane cele, a następnie przy użyciu zoomu patrzymy w zwolnionym tempie, jak Archer i Kestrel likwidują oponentów. Choć nie jest przy tym wymagana synchronizacja, to warto, by w momencie, gdy jeden z graczy wskaże swoje ofiary, drugi także szybko to uczynił i potwierdził przyciskiem Y. W ten sposób możliwe staje się wykonanie manewru Dual Execute (na tym efektowne nazwy się kończą), który pozwala uczynić na planszy dwukrotnie większe spustoszenie i zyskać chwilę odpoczynku na odzyskanie sił. Jeśli przewaga wroga staje się wyraźna, może dojść do sytuacji, że któryś z bohaterów zostanie poważnie ranny. Wówczas wyjścia są dwa: pechowiec może leżeć na ziemi i udawać martwego do czasu, aż kolega nadejdzie z ratunkiem albo też przyjąć pozycję półleżącą i nie przerywając ostrzału, osłaniać kumpla, by ten mógł udzielić mu pierwszej pomocy.
Po reanimacji czas na przedarcie się do biurowej części bunkra. Wyświetlający się przez krótką chwilę napis „Locked” na drzwiach, wskazuje, że trzeba potraktować je łomem. Archer i Kestrel wydają się być w tym wprawieni, tak samo jak w sprzątaniu niedobitków patrolujących biurowe boksy. Wreszcie nasi podopieczni trafiają pod pokój, w którym rezyduje jeden z ważniejszych gangsterów. O tym, że przestępca jest w pomieszczeniu sam, informuje obraz z kamery, którą puściliśmy dołem na moment przed wtargnięciem do środka.
Kolejny z napisów wyświetlanych na ścianach (takich nachalnych podpowiedzi jest w Conviction mnóstwo) sugeruje, że osobnika należy przesłuchać, a trudno przy tym o lepszą metodę perswazji niż połączenie sztuki krav magi z uderzaniem głową handlarza o włączoną kserokopiarkę. Zgodnie z założeniami misji po skończonym przesłuchaniu trzeba wroga wyprowadzić z budynku, jednak sytuacja ulega zmianie, gdy przeciwnik uwalnia się spod opieki Archera i... bierze go za zakładnika.
Agenta da się wprawdzie uratować, ale nie sposób zaprzeczyć, że to przykład jednej z zaskakujących sytuacji, których w co-opie Conviction ma być znacznie więcej. Lokacje skonstruowano tak, by na każdym kroku gracze mieli poczucie, że w pojedynkę są bezsilni. Poziom emocji towarzyszących grze można przy tym porównać do Army of Two, bo choć przeciwnicy nie grzeszą przebiegłością, ich przewaga liczebna sprawia, że co rusz robi się gorąco. Szczęśliwie w przypadku przeszarżowania ze strony graczy i śmierci któregoś z agentów zawsze można powrócić do wcześniejszego checkpointu (przewidziane są cztery takie punkty na misję) i przeprowadzić akcję inaczej.
Spragnionym mocnych wrażeń nowy Splinter Cell zaoferuje też pakiet zadań o nazwie Deniable Ops Missions, w którym – samodzielnie bądź w towarzystwie kolegi – można będzie przetestować swoje umiejętności w kilku rodzajach wyzwań. Na pierwszy ogień pójdzie tryb Hunter, w którym niczym myśliwy będziemy tropić, a następnie likwidować wszystkich przeciwników. W opcji kolejnej (Infiltration) będziemy musieli mieć się na baczności, bo wzbudzenie jakichkolwiek podejrzeń u wroga lub co gorsza – zostanie przezeń wykrytym ma oznaczać natychmiastową porażkę. Zupełne przeciwieństwo skradania się czeka nas w trybie Last Stand, gdzie trzeba ściągnąć na siebie uwagę jak największej liczby nieprzyjaciół, by nie dobrali się oni do ultraniebezpiecznej broni o nazwie EMP. Podobnie, tzn. bez żadnych zabaw w ciuciubabkę, przedstawia się ostatnia część Deniable Ops Missions – Face off Spy vs. Spy. Tutaj staniemy naprzeciw oponentów sterowanych przez AI, a za ich zabicie będziemy otrzymywać punkty. Te wydamy następnie na zakup ulepszeń do posiadanych giwer oraz na zmiany w wyglądzie Archera i Kestrela. O możliwości wymienienia któregoś ze śmiałków na Sama Fishera nie ma co marzyć, nawet w kontekście planowanej przez Ubisoft zawartości DLC. Spójność fabuły wymaga bowiem, by w co-opie występował pierwotny, amerykańsko-rosyjski duet.
Nie ma to oczywiście większego znaczenia dla rozgrywki, która sama w sobie prezentuje się bardzo zachęcająco i po paru szlifach z pewnością będzie stanowić godne preludium do trybu single player. Nadchodząca odsłona Splinter Cell zapowiada się na naprawdę mocny tytuł, a co-op będzie z pewnością jednym z jej największych atutów. Pozostaje ufać, że równie dużo uwagi Ubisoft poświęci pozostałym elementom swojego hitu.
Marek „Vercetti” Grochowski