autor: Maciej Makuła
Mass Effect 2 - już graliśmy! - Strona 2
BioWare szykuje nam podręcznikowy przypadek kontynuacji. Jest więcej, lepiej, ładniej – ale przecież chyba tego właśnie oczekujemy po drugiej odsłonie serii Mass Effect.
Przeczytaj recenzję Mass Effect 2 - recenzja gry
Ktoś też w końcu poszedł po rozum do głowy, a może po prostu więcej czasu poświęcił na testy systemu osłon, dzięki czemu teraz za czajenie się za przeszkodami odpowiada osobny przycisk (ten sam zresztą co w Gears of War, czyli „A”). Zakończyło to niechlubną erę pchania się na różne płaskie powierzchnie z nadzieją na to, że nasza postać łaskawie się o nie oprze.
Bardzo też cieszy rezygnacja z przegrzewającego się oręża. W pamiętnym oryginale, w odległej przyszłości, nie stosowało się bowiem amunicji – broń korzystała tam z jakiegoś magicznego źródła niewyczerpanej energii w zamian za co nierzadko się przegrzewała. Było to może uzasadnione zasadami rządzącymi światem, ale ponieważ liczy się dobra zabawa – w Mass Effect 2 zastosowany został klasyczny system „amunicji i przeładowania”. W końcu lubi się to co się zna i tak też działa to w tym przypadku – wymiany ognia prowadzi się przyjemniej, bardziej swojsko.

Nie obyło się też beż zmian w systemie leczenia. Dawniej korzystaliśmy z magicznego żelu, który był po prostu futurystyczną wersją znanych z erpegów napojów uzupełniających punkty zdrowia. W Mass Effect 2 firmy produkujące medi-żel czeka niechybne bankructwo (no chyba, że ma on też właściwości ugładzające czupryny i uda im się przebranżowić) – zdrowie Sheparda odnawia się bowiem samo. Wystarczy tylko zwyczajnie poczekać parę sekund (czyli jak w życiu, jakże cenny ukłon w stronę realizmu – w końcu mawiają, że „czas leczy rany”).
Kolejnym ważnym usprawnieniem jest poprawa naszych kontaktów z drużyną. I nie chodzi tu o nowe, drastycznie podnoszące morale, „sceny seksu”, a o sprawniejsze wydawanie im rozkazów i zwiększenie ilości oleju w ich głowach. Nadal możemy dowodzić nimi podczas pauzy, nowością zaś jest możliwość wydawania rozkazów każdemu z osobna w czasie rzeczywistym. Do tego zdają się nas lepiej słuchać – ustawiają się tam, gdzie im kazano, śledzą te cele co trzeba itd.

Wszystkie, wymienione powyżej drobne zmiany naprawdę kolosalnie zwiększyły komfort rozgrywki. Prowadzone przez nas boje są teraz niezwykle klarowne, bo przyznam szczerze, że w „jedynce” wszystko to zdawało mi się takie trochę bez ładu i składu. Tym razem spotykamy się z wygodnym interfejsem, płynną prezentacją, wzorową kontrolą postaci, świetną współpracą z drużyną – co sprawia, że skupić możemy się na samym planowaniu i realizacji akcji.
I tak w scenie, która była dla nas dostępna do zabawy, walczyliśmy z bandą, zbuntowanych jak mniemam, robotów ochroniarskich (nie były to Gethy). Jednego z członków mojej menażerii oddelegowałem do snajperskiego wsparcia z oddali, drugi osłaniał mnie ogniem karabinowym na średnim dystansie, ja sam zaś postanowiłem rozprawić się z niedobitkami z pomocą futurystycznej strzelby.
Przeciwnicy wydają się być teraz bardziej zawzięci – brak nogi czy ręki nie jest dla nich przeszkodą w dalszym parciu na nas. Żywiej reagują też na obrażenia, a ich animacja także uległa znacznej poprawie. Sama akcja przebiegła wręcz podręcznikowo – i gdyby Mass Effect 2 miał być tylko i wyłącznie strzelaniną – śmiało mógłbym konkurować z flagowymi przedstawicielami tego gatunku.