autor: Przemysław Zamęcki
Resident Evil 5 - przed premierą - Strona 2
Już wkrótce pecetowy Resident Evil 5 trafi do sklepów. My natomiast sprawdzamy, czy firmie Capcom nie zabraknie asów w rękawie, aby przyciągnąć nowych klientów.
Przeczytaj recenzję Resident Evil 5 - recenzja gry
W „piątce” po raz kolejny wcielimy się Chrisa Redfielda – byłego członka S.T.A.R.S., który tym razem zostaje wysłany z misją do Afryki, gdzie odpowiedzialna za rozprzestrzenianie się biowirusów korporacja Umbrella wyciąga swe długie macki i próbuje eksperymentować na miejscowej ludności.
Trudno nie zauważyć w tym miejscu podobieństw pomiędzy czwartą a piątą częścią serii. Przede wszystkim ponownie zabraknie wśród przeciwników typowych zombiaków. Wcześniej ich rolę przejęli hiszpańscy wieśniacy, teraz będą to w większości wieśniacy afrykańscy. Fakt ten tuż po ogłoszeniu prac nad grą wywołał, zresztą moim zdaniem niezrozumiały, protest środowisk antyrasistowskich, które głośno wyrażały swoją dezaprobatę dla powstającego projektu. Niezrozumiały, ponieważ trudno wyobrazić sobie, aby Afrykę mieli zamieszkiwać Eskimosi i że to oni mieliby stać się głównymi antagonistami naszego bohatera, a właściwie bohaterów – o czym za chwilę.
Autorzy Resident Evil 5 dobrze wiedzą, że lepsze jest wrogiem dobrego, wobec czego niemal zupełnie nie tknęli również sposobu sterowania postacią. Najbardziej kontrowersyjna wydawała się fanom gry niemożność jednoczesnego chodzenia i strzelania do przeciwników. Konieczność każdorazowego zatrzymania się i celowania z pewnością jest czynnikiem dość mocno utrudniającym rozgrywkę i właściwie elementem rozpoznawczym całej serii. Zwolennicy pozostawienia sterowania takim, jakie jest, przypominają, że Residenty to survival horrory, a nic lepiej nie podkreśla atmosfery stałego zagrożenia niż to właśnie ograniczenie. O ile trudno nie zgodzić się z tym argumentem w przypadku wszystkich pozostałych części, o tyle Resident Evil 5 do elementów typowego horroru nie odnosi się właściwie wcale i przede wszystkim jest brutalną grą akcji, w której odpowiedni nastrój zastąpiony został hektolitrami przelanej krwi. Ale fakt, gdyby twórcy pozwolili na jednoczesne bieganie i rozpylanie wokół siebie ołowiu, Resident przestałby już w ogóle być Residentem.

Największą zmianą w stosunku do „czwórki” jest więc, o czym wspomniałem nieco wyżej, dodanie drugiej postaci, wraz z którą możemy ukończyć całą grę w trybie kooperacji. Osobą tą jest Sheva Alomar, członkini miejscowej komórki organizacji B.S.A.A. (Bioterrorism Security Assessment Alliance), powołanej, jak sama nazwa wskazuje, w celu walki z bioterrorystycznym zagrożeniem. W wersji pecetowej nic akurat w tym aspekcie zabawy się nie zmieni. I dobrze. W przypadku gry w trybie single player Sheva jest bowiem partnerem idealnym. Sterujące nią skrypty w większości wypadków znakomicie spełniają swą rolę, sprawiając, że nie tylko nie jesteśmy zmuszeni do jej stałego niańczenia, ale często to właśnie dzięki otrzymanej od niej pomocy udaje nam się wyjść cało z prawdziwych tarapatów. Ponadto Sheva o 100% zwiększa miejsce na przenoszony ekwipunek, bowiem w każdej chwili możemy wymieniać się z nią różnymi przedmiotami. W trakcie kooperacji z drugą, tym razem już żywą osobą, elementy te przestają mieć znaczenie i zaczyna się prawdziwa współpraca i dobra zabawa. W edycji konsolowej – zarówno na podzielonym ekranie, jak i w trybie online. Miejmy nadzieję, że pecetowa wersja będzie również pod tym względem portem idealnym i twórcy nie poprzestaną jedynie na potyczkach w sieci.