autor: Przemysław Zamęcki
Operation Flashpoint: Dragon Rising - już graliśmy! - Strona 2
Wielka wyspa zapełniona sprzętem wojskowym wszelakiego sortu. Fani wirtualnej wojny dzięki Operation Flashpoint: Dragon Rising poczują się jak w raju.
Przeczytaj recenzję Operation Flashpoint: Dragon Rising - recenzja gry
Wcielimy się w zwykłego żołnierza lub członka grupy specjalnej. Kluczowym słowem jest tutaj grupa, bowiem – w odróżnieniu od założeń rozgrywki w części pierwszej – w Dragon Rising to właśnie ona jest podstawą wszelkich działań. Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się zostać trepem, czy komandosem, w liczącej sobie piętnaście misji kampanii przyjdzie nam zwykle dowodzić trzyosobowym oddziałem. Poza udoskonaloną grafiką czy fizyką jest to największa innowacja, bowiem nic nie stanie na przeszkodzie, aby w tym oddziale znaleźli się nasi znajomi. Oczywiście ci żywi, a nie kierowani przez Sztuczną Inteligencję. Operation Flashpoint zaoferuje bowiem świetny tryb kooperacji (do czterech osób), które wspólnie będą mogły ukończyć przygotowaną kampanię. Wyobraźcie sobie teraz, ile frajdy może dać wspólna zabawa w gronie przyjaciół, z których żaden nie będzie chciał nadmiernie nadstawiać karku, w obawie, że zostanie zastrzelony w pierwszej kolejności. Warto nadmienić, że w przypadku braku wystarczającej ilości żywych osób możliwe będą wszelkie kombinacje „krzemowych” i „węglowych” wojaków. Dwóch ludzi i dwie postacie sterowane przez komputer? Troje ludzi i jedna postać pod kontrolą SI? Żaden problem.

Niezależnie od tego, czy będziemy grać sami, czy w towarzystwie, jedna z osób będzie mogła wydawać rozkazy pozostałym: bądź za pomocą komend głosowych, bądź używając specjalnie zaprojektowanego interfejsu zawierającego kontekstowe polecenia. Kontekstowe, czyli zmieniające się w zależności od tego, jaki element otoczenia wskażemy. Kluczem do osiągnięcia sukcesu będzie umiejętne dostosowanie danego rozkazu do zaistniałej w grze sytuacji. Jedno niewłaściwe polecenie i możemy narazić cały oddział na ogromne niebezpieczeństwo. Jak w trakcie rozmowy stwierdził jeden z producentów gry: „Teamwork is everything.”
Co ciekawe, pomimo jednej kampanii, cele misji oraz sposób ich wykonania będą różnić się w zależności od tego, czy zdecydowaliśmy się grać zwykłym żołnierzem, czy komandosem. Ten drugi najczęściej będzie rozpoczynać swoje działania na tyłach wroga. W związku z tym staje się jasne, że w obliczu przeważających sił nieprzyjaciela liczyć się będzie przede wszystkim umiejętne unikanie niepotrzebnych starć. Zresztą nawet ci, którzy wolą proste rozwiązania typu „łubudu”, nie powinni od Operation Flashpoint oczekiwać widowiskowości rodem z produkcji hollywoodzkich. Często niewidoczny wróg może kryć się za każdym krzakiem bądź drzewem i nierzadko nawet nie wiadomo, skąd padają strzały. Bieg przed siebie w nadziei wystrzelania wszystkich przeciwników szybko zakończy się zgonem, co najlepiej uwidocznił pokaz ataku na jedno z wzniesień. Dowodzący oddziałem szef programistów dwukrotnie ponawiał natarcie i dopiero w momencie, kiedy – trzymając się z dala od punktu oporu przeciwnika – postanowił wezwać wsparcie w postaci bojowego wozu piechoty, ostrzeliwującego ukrytych wrogów, udało mu się cokolwiek zdziałać. Każda inna próba podejścia kończyła się anihilacją pozostałych członków oddziału. Ważne jest więc umiejętne korzystanie z różnego rodzaju dostępnego uzbrojenia i niepchanie się niepotrzebnie na pierwszą linię. Co najciekawsze, ów szef programistów kilkakrotnie został zaskoczony sprytnym działaniem Sztucznej Inteligencji, co w jeszcze większym stopniu objawiło się, kiedy do komputera z grą mogłem zasiąść osobiście.