autor: Marcin Łukański
Gears of War 2 - już graliśmy! - Strona 2
Gears of War 2 zapowiada się na solidny sequel, który usatysfakcjonuje wszystkich fanów pierwszej części i zapewne zainteresuje grą nowe osoby.
Przeczytaj recenzję Gears of War 2 - recenzja gry
Na uwagę zasługuje fakt, że do gry dodano pewne elementy fizyki. Niektóre rzeczy można strącić lub zniszczyć. Gdy rzucimy granat na środek pomieszczenia, w powietrze wzlecą nie tylko fragmenty Locustów, ale również części elektroniki leżące na stołach. Prowadząc wymianę ognia, możemy wywrócić niektóre meble i użyć ich jako skutecznej osłony. Strzelając z wyrzutni rakiet, zobaczymy odrywające się fragmenty ścian i latające w powietrzu odłamki.
Elementy fizyki nie ominęły również samych Locustów. W Gears of War 2 przeciwnicy w pewien sposób reagują na pociski, które wbijają się w ich ciało. Na przykład, gdy przyjemniaczków trafimy w nogi, to przestają na chwilę strzelać i lekko się kulą. Jest to kolejna kosmetyczna zmiana, ale znacznie wpłynęła na rozgrywkę – zabawa jest… łatwiejsza. Grając w kampanię, wybrałem poziom trudności „hardcore” (najwyższy, czyli „insane” był niestety zablokowany) i dość szybko zauważyłem, że z Locustami walczy się o wiele łatwiej niż w pierwszej części. Nie tylko tracimy troszkę wolniej energię życiową, również wprowadzenie „reakcji na trafienie” wpływa w pewnym stopniu na zabawę. Pozostaje mieć nadzieję, że najwyższy poziom trudności będzie stanowił prawdziwe wyzwanie.
Nowy tryb współpracy, nowi przeciwnicy, nowa broń, nowe Gearsy…
Poza kampanią dla pojedynczego gracza miałem okazję sprawdzić nowy tryb online. Bazowy tryb współpracy znany z pierwszej części pozostał niestety bez zmian – nadal możemy grać tylko w dwie osoby. Epic dodał natomiast nowy tryb przeznaczony do zabawy z maksymalnie pięcioma znajomymi, czyli tak zwany „Horde”.
Całość polega na odpieraniu w maksymalnie pięć osób kolejnych ataków Locustów. W sumie czeka na nas aż 50 napływających fal potworów. Po każdym z ataków otrzymujemy finalną punktację, statystyki, a następnie rozpoczynamy dalszą walkę. Pierwsze fale składają się jedynie z kilku bardzo słabych przeciwników, ale kolejne stanowią coraz większe wyzwanie. Już w trakcie dziesiątej rundy trzeba się ostro napocić, aby przetrwać.
Muszę przyznać, że zabawa w trybie Horde jest wyśmienita. O ile pierwsze fale nie stanowią większego wyzwania, o tyle im dalej w las, tym gorzej. Zwiększa się ilość oraz rodzaje atakujących nas przeciwników i niejednokrotnie musimy równocześnie bronić i „frontu”, i swoich pleców. Często zostajemy przyparci do przysłowiowego muru i ostrzeliwując się jak szaleni, próbujemy przedrzeć się przez armię Locustów. Kluczem do sukcesu w późniejszych rundach jest trzymanie się ze znajomymi w jednej grupce. Jeśli ktoś zostanie sam w jakimś budynku lub – co gorsza – na całkowicie otwartym terenie, zostanie natychmiast osaczony ze wszystkich stron przez przeciwników, którzy bynajmniej nie przywykli okazywać litości swym ofiarom.