Graliśmy w Far Cry 6 - największa odsłona, ale czy najlepsza? - Strona 2
Far Cry 6 to kolejna gra Ubisfotu aspirująca do miana „największej”. Nie chodzi jednak tylko o rozmiar mapy, bo „szóstka” wprowadza parę zmian w mechanikach rozgrywki. Niektóre nowości trafiają w punkt, inne są chyba trochę chybione.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Far Cry 6 - to dobra gra. Tylko dobra
Sporo zmian w zasadach walki
Obok pełnienia funkcji zarządcy obozu czeka nas jeszcze farcryowy chleb powszedni, czyli przejmowanie posterunków, odbijanie zakładników, palenie plantacji i wszelkiego rodzaju inne działania dywersyjne, osłabiające rządowe siły dyktatora Castillo. Pierwsze walki przyniosły, niestety, spore rozczarowanie w postaci powracających z Far Crya: New Dawn pasków zdrowia nad głowami przeciwników.
Na szczęście nie jest to (chyba) do końca takie samo levelowanie wrogów i robienie z niektórych gąbek na pociski. Paski można wyłączyć w opcjach, niemniej pojawia się przy nich uczucie niemocy broni palnej – przekonanie, że celny strzał zabiera nieprzyjaciołom tylko część punktów HP, jak w grach RPG. O wiele lepszym pomysłem byłaby możliwość opcjonalnego włączenia ich przez chętnych, a nie na odwrót. I być może właśnie z tego powodu najlepiej walczyło mi się, gdy wgramoliłem się do znalezionego po drodze czołgu – bo wtedy wszyscy nagle stali się wrażliwi na jedno trafienie.

Z FC: New Dawn powróciły paski zdrowia nad głowami przeciwników i zdecydowanie nie jest to dobra decyzja.
Niezwykle satysfakcjonujące jest także użycie broni Supremo, czyli miniwyrzutni granatów (i innego dobra) w formie plecaka. Za jej sprawą spada na wrogów istny deszcz ognia. Szkoda jednak, że jej wykorzystanie nie jest zależne np. od znalezienia do niej ładunków, tylko działa jak magiczna supermoc odnawiająca się po cooldownie, tak samo jak zdolność specjalna w The Division czy Destiny.
Podobne znaczenie co w The Division ma teraz ubiór naszej postaci. Nie są to już tylko po prostu stroje, a konkretne wyposażenie wpływające na ilość przenoszonej amunicji, odporność na trafienia czy trujące wyziewy i – jak można się domyślać – jest tego mnóstwo do odblokowania. Tyle samo uwagi wymaga modyfikowanie broni i dobór odpowiedniej amunicji. W początkowych misjach nie miałem jednak do dyspozycji totalnych samoróbek w stylu wyrzutni płyt CD, a jedynie standardowe AK, M-14 czy FN FAL.
Poznałem za to owego aligatora w „gustownej” stylówce i szczerze... gra obyłaby się świetnie bez tak kuriozalnej „broni”. Głaskanie go jest fajne tylko za pierwszym razem. Później w oczy rzuca się „przyklejenie” stwora do naszej postaci (działa on jak co-opowy kompan SI). Nie znika, nawet jeśli wespniemy się gdzieś po stromej skale, oraz magiczne powraca do życia, ilekroć wróg zastrzeli gada.
Wszystko to sprawia, że Far Cry 6 niejako balansuje pomiędzy strzelanką i grą akcji a action-RPG, którym jeszcze nie jest, ale tak jakby chciałby być – tylko twórcy chyba się boją (lub nie planują) przekroczenia pewnej granicy. Jestem niemal pewien, że w FC7 zobaczymy wybory kwestii dialogowych z ostatnich „Asasynów”...

Znajomy widok - zrzuty zaopatrzenia prosto z The Division. Nawet odcień pomarańczowego koloru nie jest nowy.
Yara zaprasza do eksploracji
Na ostateczną ocenę tej zwiększonej złożoności mechanik i obozowej otoczki przyjdzie czas w recenzji – być może okażą się one ciekawym dopełnieniem rozgrywki. Już teraz natomiast bardzo dobre wrażenie zrobiły na mnie te bardziej ogólne rzeczy. Świat gry wygląda naprawdę przepięknie i aż chce się go zwiedzać. Różnice względem „piątki” może nie są rewolucyjne, ale na pewno widać poprawę i „szóstka” prezentuje się bardzo dobrze. W końcu można też ze spokojem eksplorować wyspę – bez strachu, że co chwilę będzie nas atakować patrol nieprzyjaciela czy wściekły rosomak. Atrakcji na Yarze nie brakuje, tyle że są zdecydowanie mniej agresywne od tych w Montanie.
Miałem sporo obaw co do ścieżki dźwiękowej, bo wyznam, że nie jestem fanem latynoskich rytmów. Muzyka okazała się jednak całkiem niezła – przynajmniej w pierwszych godzinach. Wprawdzie zabrakło jakiegoś znanego przeboju na początek, na wzór piosenki The Clash z „czwórki”, ale to, co słychać w trakcie eksploracji czy choćby podczas misji palenia plantacji tytoniu, brzmi naprawdę świetnie. Można się wręcz poczuć jak na koncercie Buena Vista Social Club.
Największy, ale czy najlepszy?
Po kilku pierwszych godzinach z Far Cryem 6 wiem już, że na pewno będzie to największa, najładniejsza i najbardziej rozbudowana gra z tej serii. Nadal nie wiadomo jednak, czy okaże się tą najlepszą. Czy mnogość rzeczy do zrobienia i ogrom świata nie zaczną po pewnym czasie nużyć? Czy rozstrzał klimatów będzie akceptowalny aż do samego końca historii fabularnej? Jak wypadnie walka po znacznym ulepszeniu broni palnej?
Osobiście marzy mi się Far Cry z jednolitą atmosferą – albo bardzo poważną, albo luźną i komediową, jednak twórcy mają na ten temat zupełnie inne zdanie. A jak się nie ma, co się lubi, to się... gra, w co się ma. Far Cry 6 już w pierwszych godzinach zdołał zainteresować mnie latynoskimi klimatami, za którymi dotąd niespecjalnie przepadałem, wyrazistymi bohaterami i tym, co liczy się najbardziej, czyli ogromną swobodą we wspaniale wykreowanym otwartym świecie. Dzięki temu, mimo fabularnych absurdów, czekam na powrót do Yary.