Graliśmy w Days Gone – Sony przyzwyczaiło nas do lepszego - Strona 2
Otwarty świat, zombie, bohater macho na motocyklu – co może pójść nie tak? Days Gone to największy exclusive na PS4 pierwszej połowy roku. Gra nie zawodzi, ale po pokazie prasowym trudno nie czuć pewnego niedosytu.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Days Gone – Synowie Anarchii kontra Żywe trupy
Gdzieś to już widzieliśmy
W pozostałych kwestiach Days Gone to miszmasz wszystkiego, co w ostatnich latach jest standardem we wszelkiej maści sandboksach. Wrogów da się eliminować jak w dziesiątkach innych strzelanek, czyli za pomocą broni palnej, ale też z ukrycia, bo gra umożliwia skradankowe harce w takim stopniu jak ostatnie odsłony serii Tomb Raider czy Uncharted (chowamy się w trawie, wrogów likwidujemy od tyłu, a jak zostaniemy wykryci, zaczyna się tradycyjna jazda). Obecny jest tutaj również sprytnie zaprojektowany system osłon, który nie pozwala się do nich przylepiać, ale na bieżąco sprawdza, czy znajdujemy się w pobliżu dającej schronienie przeszkody i w zależności od tego umożliwia wychylanie się zza węgła.
Pakiet obowiązkowych mechanik uwzględnia też tryb detektywistyczny oraz crafting. Nieprzypadkowo zestawiłem oba te elementy, bo są one ze sobą ściśle powiązane. Jeśli chodzi o pierwszy z wymienionych systemów, to przydaje się on nie tylko do śledzenia celów (na ziemi pojawiają się dobrze widoczne ślady), ale również – a może przede wszystkim – do badania najbliższego otoczenia. Detektyw Deacon widzi wszystkie interaktywne obiekty, które może podnieść (apteczki, szmatki, butelki, puszki itd.), a także samochody, które kryją rzeczy niezbędne do tworzenia rozmaitych przedmiotów. W tym ostatnim przypadku do aut włamujemy się za pomocą noża. Otwieramy metodą siłową pokrywę maski lub bagażnik i zabieramy co trzeba ze środka.
Moduł craftingu oparto na wyborze broni/przedmiotów, dlatego wymaga on nieco gimnastyki i przyzwyczajenia. Samodzielnie tworzymy wszystko, od najprostszych bandaży po materiały wybuchowe. Opcja konstruowania gadżetów w locie okazuje się nie do przecenienia w sytuacjach podbramkowych. W Days Gone często przeważającą liczbę wrogów da się zredukować tylko dzięki koktajlom Mołotowa, więc możliwość szybkiego uzupełnienia ekwipunku o wybuchowe flaszki z benzyną jest bezcenna. To samo dotyczy zresztą wszelkiej maści medykamentów, bo Deacon nie odzyskuje energii automatycznie. Autorzy postawili na klasyczny system leczenia i – szczerze – chwała im za to, bo konieczność szybkiej redukcji przyjętych obrażeń wydaje się być tu absolutnie kluczowa. Warto od razu zaznaczyć, że niekonwencjonalną amunicję, np. bełty do kuszy, również wykonujemy samodzielnie. Śmierdzi to strasznie Tomb Raiderem, jak i cały system craftingu zresztą.
KOLEJNE GNIAZDO POTRZEBUJE TWOJEJ „POMOCY”
Gra oprócz misji fabularnych oferuje też sporo zleceń pobocznych oraz nieobowiązkowych, za to do bólu powtarzalnych, aktywności. Niech za przykład posłuży oczyszczanie lokacji z gniazd zombie, które jest niezbędne do odblokowywania punktów szybkiej podróży. W wybranych miejscach znajduje się kilka obiektów przeznaczonych do wypalenia za pomocą koktajli Mołotowa. Rzucamy więc butelczynę w pnącza, czekamy aż z płonącej pułapki wybiegną zombiaki, zabijamy je i kontynuujemy dzieło zniszczenia. I tak w koło Macieju.
Uroki zachodniego wybrzeża
Oprawa wizualna nie spowoduje u nikogo opadu szczęki – do szczegółowości drugiego Red Dead Redemption jest tu bardzo daleko – ale gra sporo nadrabia dość urokliwymi miejscówkami. Akcja Days Gone toczy się w Oregonie, więc przygotujcie się na częste opady deszczu i duże zalesienie terenu (w tandemie buduje to całkiem fajną atmosferę). Z wizualnych aspektów drażni odrobinę to, że zabawa jest zdecydowanie zbyt często poprzecinana króciutkimi loadingami, objawiającymi się przyciemnieniem ekranu przy odpalaniu lub kończeniu każdej cut-scenki. Wydaje się dziwne, że deweloperzy nie zdołali zrobić płynnego przejścia pomiędzy rozgrywką a przerywnikiem filmowym, jak to ma miejsce w serii Uncharted czy God of War. Cut-scenki nie wczytują się długo, raptem kilka sekund, ale takie małe niedociągnięcia bolą. W minionych latach Sony mocno nas rozpieściło w tej kwestii.
Choć z kapci nie wyskoczyłem, to kilkugodzinne spotkanie z Days Gone oceniam raczej pozytywnie. Nie mam złudzeń i przypomnę to, co napisałem na początku – gra nie ma szans powtórzyć takiego sukcesu, jaki odniosło God of War rok temu, ale amatorów z pewnością znajdzie. Biorąc pod uwagę to, co widziałem, szacuję, że okolice „ósemki” na Metacritic to absolutny max tego, co Days Gone będzie w stanie wycisnąć. Sam jestem ciekaw pełniaka, bo hands-on nie dał mi jeszcze klarownej odpowiedzi na najważniejsze pytanie – to dotyczące fabuły. W demie ledwie jej liznąłem i nie zdążyłem wyrobić sobie zdania. Deweloperzy akcentowali wielokrotnie, że główny wątek opowieści będzie mocno rozbudowany, a same misje odpowiednio przesycone treścią i ciekawe. Przebłyski dobrego – nie powiem – były na pokazie widoczne, trudno jednak na ich podstawie wyciągać ostateczne wnioski. Jeśli tylko scenarzyści wyjdą poza wyświechtany schemat wirusa zmieniającego ludzi w zombie i dorzucą do tego emocjonującą historię, to jest nadzieja. W przeciwnym razie nawet tutaj sukcesu nie wróżę.
ZASTRZEŻENIE
Koszty wyjazdu na warszawski pokazy gry Days Gone pokryliśmy we własnym zakresie.