autor: Michał Wasiak
Graliśmy w Osiris: New Dawn – early access, którego nie trzeba się wstydzić - Strona 2
Wiele milionów kilometrów od Ziemi znajduje się przytulny układ planetarny Gliese 581. W tym urokliwym miejscu przychodzi nam, ziemskim pionierom w kosmosie, rozbić się i walczyć o przeżycie, by ostatecznie całkiem nieźle się urządzić.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Wraz z rozrastaniem się kolonii nasz astronauta, któremu na początku rozgrywki przydzielamy jedną z czterech klas, zyskuje doświadczenie i podobnie jak w grach RPG może rozwijać swoje zdolności. Jest to przydatne, gdyż rozbudowując kolonię, wyczerpujemy okoliczne złoża surowców i aby znaleźć kolejne, musimy zapuszczać się coraz dalej od bezpiecznej bazy. Tymczasem w Osirisie zagrożenia to chleb powszedni. Proteus 2 pełen jest różnych obcych stworów, czyhających na nasze życie. W dzień zazwyczaj wystarczy uważnie je omijać lub – jeśli czujemy się na siłach – walczyć z nimi za pomocą kilku rodzajów pukawek. Gdy jednak zapada zmrok i na planecie robi się napraaaawdę ciemno, na polowanie wyruszają najbardziej agresywne i koszmarnie zwinne gatunki. Wtedy też spacery poza bazę przyprawiają o autentyczną gęsią skórkę. Dodatkowo planetę przemierzają wielkie czerwie, bliźniaczo podobne do tych z Diuny Franka Herberta, które potrafią ni stąd, ni zowąd wyskoczyć spod powierzchni i zabić wszystko, co napotkają na swej drodze. Na szczęście są na tyle powolne, że udaje się przed nimi w porę uciec.
Gdzie rozbitków dwóch...
W Osirisie, w odróżnieniu od No Man’s Sky, z którym początkowo porównywano dzieło studia Fenix Fire, mamy naprawdę dużo pracy. Twórcy zawarli obok kampanii singlowej moduł wieloosobowy. Pierwsza z możliwości to tryb kooperacji, w którym budujemy kolonię wraz ze znajomymi. Jeśli jednak zdecydujemy się toczyć rozgrywkę na publicznym, a nie prywatnym serwerze, pojawia się druga opcja – rywalizacja między graczami, której założenia budzą we mnie zasadnicze wątpliwości. Astronauci należeć mogą do dwóch frakcji – Zjednoczonych Narodów Ziemi oraz piratów. Już sam ten podział wydaje się dość infantylny, a koncepcja jakichś buntowników, którzy przygotowują swoją alternatywną misję, pochłaniającą pewnie budżet średniego państwa, wymagającą najnowszej technologii i rozbijającą się dokładnie w tym samym miejscu co eskapada zjednoczonych Ziemian, brzmi zupełnie niewiarygodnie.
Absurdy mnożą się, gdy okazuje się, że w rozgrywce może brać naraz udział do 40 graczy, którzy zgodnie z podziałem na wspomniane frakcje walczą ze sobą, a nawet mogą się nawzajem zabijać. Dość oczywiste jest, że gdyby jakimś cudem kilka statków rozbiło się na tej samej planecie kawał drogi od Układu Słonecznego, to chyba ostatnim pomysłem ledwie ocalałych z katastrofy i narażonych na całą listę niebezpieczeństw astronautów byłoby strzelanie do napotkanych towarzyszy niedoli. Ten aspekt musi zostać dopracowany koncepcyjnie, aby nie obniżyć w przyszłości wiarygodności produkcji. Na tę chwilę multiplayer działa fatalnie, oprócz zwalniających zabawę lagów gracze w ogóle nie odnajdują się w tej konwencji, czyniąc z podatnej na trollowanie rozgrywki jeden wielki chaos.
Jest klimat
Pomijając kwestie niedopracowanego multi, Osiris: New Dawn jest wręcz przesiąknięty świetnym, dojrzałym klimatem. Na efekt ten składają się zarówno rzeczy wielkie, takie jak piękna grafika, geografia planety czy czarne jak smoła noce, jak również detale, jak chociażby ziemniak w zestawie ratunkowym – humorystyczne nawiązanie do filmu Marsjanin z Mattem Damonem w roli głównej. Mam nadzieję, że twórcy jeszcze bardziej zagęszczą kosmiczny nastrój produkcji, dodając na przykład kilka klipów filmowych, możliwość kontaktu z Houston czy choćby prowizoryczną osnowę fabularną.