Graliśmy w Dropzone – grę MOBA dla… jednego gracza - Strona 2
Dropzone to RTS z elementami MOB-y, a zarazem MOBA w mocno RTS-owym sosie. To także pozycja oferująca nietypowy format rozgrywek – jeden na jednego. Przyglądamy się nadchodzącej produkcji złożonego z weteranów studia Sparkypants.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
DropCraft


Sparkypants to stosunkowo młode studio, ale tworzą je weterani branży. Pracownicy amerykańskiej firmy pracowali wcześniej w Microprose, Firaxis czy Big Huge Games, trudno się więc dziwić, że ich Dropzone, choć mocno czerpie z gier MOBA, nie odcina się od korzeni, czyli RTS-ów.
Twórcy Dropzone, opisując swoją grę, zdecydowanie częściej używają skrótu RTS niż MOBA. Początkowo podejrzewałem, że to próba zamaskowania faktu tworzenia kolejnej produkcji typu League of Legends. Po spędzeniu z Dropzone paru godzin i przyjrzeniu się profilowi studia Sparkypants muszę przyznać, że w omawianej produkcji faktycznie sporo jest „erteesowości”. I choć w grze nie ma takich typowych dla tego gatunku rozwiązań jak budowa bazy czy konstruowane jednostek, to w trakcie zabawy, kierując trzema mechami, chwilami czułem się jakbym grał w StarCrafta – często trzeba zmieniać położenie kamery, rozdzielać pojazdy, a latanie palcami po klawiaturze (każdy z rigów ma swoje umiejętności) przypomina trochę starcraftowe mecze z innymi graczami. Potencjalnie więc zabawa w Dropzone wymagać będzie sporych umiejętności, choć wiele zależeć ma tutaj od dwóch rzeczy: systemu doboru graczy oraz modelu free-to-play, których obecnie ocenić jeszcze się nie da.

Siła prostoty
W obliczu dominacji kilku gigantów na rynku gier sieciowych kopiowanie ich rozwiązań jest prostą drogą do porażki. Zdali sobie z tego sprawę nawet wielcy gracze pokroju EA, którzy nie poradzili sobie w tym sektorze. Dobrym rozwiązaniem okazuje się myślenie nieszablonowe – Blizzard, tworząc swoją grę MOBA, skierował ją do graczy, których odstraszają długie mecze i toksyczna społeczność League of Legends. Twórcy Dropzone także odrobili swoją lekcję – po pierwsze ich gra przeznaczona jest dla jednego gracza. Poza tym ograniczyli trwanie meczów do 15 minut, pozwalając na rozegranie w ciągu godziny paru starć. Dodatkowo, sama rozgrywka, choć kryje sporo głębi, jest prosta do zrozumienia, a mapy na tyle małe, że już po kilku pierwszych meczach poznajemy podstawowe zasady – co trudno powiedzieć o takiej Docie 2.

Zwracanie uwagi na łatwość zapoznania się z zasadami gry uważam za bardzo rozsądne. Najdobitniejszym przykładem potęgi prostoty w ostatnich miesiącach jest Overwatch, czyli produkcja, w którą łatwo wskoczyć, szybko daje frajdę, a zarazem kryje w sobie obszerne pokłady głębi taktycznej, których uczymy się przez kolejne dziesiątki godzin. Taka strategia nie gwarantuje sukcesu, ale na pewno się do niego przyczynia.