Graliśmy w Dying Light: The Following - dodatek, który zawstydzi niejedną dużą grę - Strona 3
Odwiedziliśmy siedzibę Techlandu, by spędzić ponad godzinę z Dying Light: The Following. Dodanie samochodów i otwarcie konstrukcji świata wprowadza do gry zupełnie nową jakość, bez mała wywracając model rozgrywki do góry nogami.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Dying Light: The Following - ostry skręt w kierunku Far Cry'a
Jednak buggy nie od razu są tak wspaniałe, jak może sugerować powyższy akapit. Wóz, którym dysponujemy na początku, nie ma na stanie żadnego oręża ani innego specjalnego wyposażenia, jest stosunkowo powolny, łatwo traci przyczepność po zjechaniu z utwardzonej drogi (model jazdy wydaje się trochę bardziej realistyczny niż np. w serii Far Cry), a każde potrącenie „przechodnia” znacząco go spowalnia. Innymi słowy – samochód wymaga ulepszania i zabawy jest z tym co niemiara. Korzystając z łazika, zdobywamy punkty doświadczenia do nowego, czwartego drzewka rozwoju postaci (Driver), w ramach którego odblokowujemy coraz ciekawsze opcje modernizowania pojazdu. Przeróbek dokonujemy w obrębie paru stref – kół, zawieszenia, silnika etc. – konstruując i montując dziesiątki części, które wpływają na kilka współczynników opisujących możliwości naszej gabloty (np. przyczepność, prędkość maksymalna). Z czasem dokładamy do tego wspomniane wcześniej uzbrojenie (maksymalnie dwa rodzaje naraz), a ponadto modyfikujemy takie bajery jak zawieszki w kabinie czy malunki na karoserii.
Krótko mówiąc, liczba opcji wypada porównywalnie z wydanym we wrześniu Mad Maksem i fani grzebania pod maską powinni być wniebowzięci, a zabawa jest tym lepsza, że z poziomu na poziom nasze buggy staje się wyraźnie coraz potężniejsze. Warto jeszcze wspomnieć, iż samochód to nie tylko przywilej, ale również odpowiedzialność. Do jazdy potrzebujemy paliwa (pozyskiwanego z baków pojazdów porozrzucanych po świecie gry), a w dodatku wóz ulega uszkodzeniom, które trzeba naprawiać. Wprawdzie nie ma ryzyka, że łazik całkiem się rozsypie, ale jazda gruchotem oznacza mierne osiągi i duży hałas, który szybko zwraca uwagę niebezpiecznych przeciwników. Na szczęście zniszczony wóz można dość niewielkim kosztem ściągnąć z dziczy i „sprowadzić” do dowolnej kryjówki, by w spokoju dokonać niezbędnych napraw.
Jakie jeszcze zmiany proponuje The Following? Warto wspomnieć zwłaszcza o większym nacisku na walkę dystansową. Sprzyjają temu otwarte przestrzenie, a poza tym wśród przeciwników pojawia się więcej uzbrojonych ludzi, więc częściej niż w podstawce przyjdzie nam sięgać po broń palną (która została znacząco urozmaicona) albo jeden z ciekawszych dodatków do ekwipunku Kyle’a Crane’a, jakim jest kusza. Ale spokojnie, Dying Light nie zmienia się przez to w jakieś Far Cry czy Borderlands. Amunicja wciąż okazuje się na wagę złota, a hałas powodowany przez huk wystrzału nierzadko może przynieść więcej szkody niż pożytku, więc pistolety, karabiny i inne tego typu zabawki nadal pozostają bronią ostateczną. Z drugiej strony do używania pukawek mogą zachęcić nowe rodzaje przeciwników – podczas zabawy widziałem ciężko opancerzonego bandytę, mającego odsłoniętą jedynie głowę, a deweloperzy wspominali także o nowej, znacznie silniejszej odmianie nocnych łowców oraz poruszającym się na czterech kończynach sprinterze, którego trzeba będzie gonić samochodem. Nie uświadczymy za to bandytów ścigających nas łazikami. Generalnie Techland nie szykuje rewolucji w kwestii wrogów, ale na pewno urozmaici ten aspekt gry.