autor: Luc
Testujemy Triad Wars – darmowe GTA Online w uniwersum Sleeping Dogs - Strona 3
Sleeping Dogs było jedną z najbardziej niedocenionych produkcji minionej generacji, a mimo to gracze ponownie otrzymują szansę wcielenia się w członka triady – w Triad Wars wracamy bowiem na ulice Hongkongu.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
„Prawdziwym błędem jest błąd popełnić i nie naprawić go”
Elementy te szwankują, niestety, także podczas przemierzania miasta w samochodzie. Początkowo wydawało mi się, że steruje mi się tak okropnie z uwagi na konieczność jeżdżenia lewą stroną drogi, jednak chwilę później dotarło do mnie, że twórcy po prostu się nie popisali. Choć w przypadku samej jazdy to akurat najmniejszy problem – znacznie bardziej irytująca jest fizyka pojazdów, a właściwie jej całkowity brak. Samochody odbijają się od siebie niczym gumowe kulki, potrafią skręcać w miejscu niemal o 90 stopni, a model zniszczeń nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Niektóre wozy wyglądają nieźle, ale to niestety jedyna dobra rzecz, jaką można o nich powiedzieć – te najbardziej efektowne są zapewne zarezerwowane dla istniejącego w obrębie gry sklepu, a będąc przy tym temacie, nie sposób nie wspomnieć o mikrotransakcjach.
Triad Wars jest produkcją free-to-play, a to oczywiście oznacza, że twórcy muszą zarabiać na nim w inny sposób. Tematyka sprzyja sprzedaży przedmiotów kosmetycznych: nowych tatuaży, aut i całej reszty. Deweloperzy niestety poszli tu jednak o krok dalej, sprzedając także specjalne paczki kart, z których możemy wylosować potężną broń czy też bonusy do statystyk. Każdy z takich elementów ma ograniczoną czasowo przydatność (np. złotego tasaka zadającego spore obrażenia da się używać jedynie przez godzinę), co nie zmienia faktu, że są to elementy ze sfery pay-to-win, a to rzadko kiedy jest ciepło przyjmowane przez graczy.
Pieniądze zarobione do tej pory dzięki mikropłatnościom twórcy z pewnością przeznaczają na dalszy rozwój gry, jednak o jednym jej elemencie zdaje się całkowicie zapomnieli – mianowicie o grafice. Triad Wars potrafi chwilami wyglądać olśniewająco, ale to raczej zasługa zaprojektowania samych lokacji, a nie tekstur. Zmieniająca się pogoda oraz pory dnia zostały dobrze zrealizowane, jednak mimo wszystko najprzyjemniej Hongkong prezentuje się nocą – wówczas widać po prostu najmniej szczegółów. Gdy wschodzi słońce, naszym oczom ukazują się brzydkie, kanciaste modele, sprawiające wrażenie, jakby wykonano je z myślą o konsolach szóstej generacji. Niemniej wpisuje się to w pewien trend, jaki można w przypadku Triad Wars zauważyć – na pierwszy rzut oka wszystko wypada świetnie, jednak gdy tylko zaczniemy zagłębiać się w szczegóły, szybko zaczyna razić płytkość oraz nadmierne uproszczenia.
O ile na poziomie technicznym można to jeszcze „podkręcić”, o tyle w kwestii głębi rozgrywki obawiam się, że twórcy znaleźli się w miejscu, z którego nie da się już wybrnąć. Aby gra miała szanse na jakikolwiek sukces, trzeba by w niej porządnie rozbudować praktycznie wszystko – począwszy od historii, przez walkę, a na liczbie i zróżnicowaniu aktywności kończąc. Jestem wielkim fanem Sleeping Dogs i naprawdę mocno kibicuję Triad Wars, ale autorów czeka jeszcze ogrom pracy, jeśli faktycznie chcą, by ich kolejne dzieło uchodziło za duchowego następcę przygód Wei Shena. A jak na razie to ostatnia rzecz, jaką jestem w stanie o tej grze powiedzieć – specyficzny klimat to niestety zdecydowanie zbyt mało.