autor: Luc
Testujemy Serpent in the Staglands - RPG tak hardkorowe, że aż boli - Strona 3
Aby stworzyć coś intrygującego wcale nie potrzeba zawrotnych środków. Przyglądamy się bliżej niewielkiej produkcji, która próbuje zdobyć serca graczy tym, co porzucono w gatunku dobrych kilkadziesiąt lat temu.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Brakuje także tak podstawowych poleceń, jak wybranie wszystkich członków drużyny jednocześnie. Jest to wprawdzie możliwe, ale wymaga ponadprzeciętnej gimnastyki. Równie kiepsko prezentuje się również zarządzanie ekwipunkiem – aby założyć na siebie kupioną zbroję, najpierw musimy zdjąć starą i dopiero wówczas w zwolnionym miejscu umieścić nowy nabytek. W teorii to drobnostki, na które potrzeba zaledwie kilka sekund więcej, ale szybko okazuje się, że podobne rzeczy błyskawicznie się nawarstwiają i w ciągu godziny potrafimy stracić parę minut na odpowiednie ubranie naszych herosów. Najwyraźniej trzeba po prostu swoje wyklikać i poodhaczać. Czasu na poprawki twórcy jeszcze odrobinę mają, miejmy więc nadzieję, że zmodyfikują cały system chociaż odrobinę, tak aby był bardziej intuicyjny. Póki co ma niestety bowiem więcej wspólnego ze złym zaprojektowaniem niż „hardkorowością”.

Żadnych zmian nie ujrzymy za to z pewnością w oprawie graficznej. Serpent in the Staglands od samego początku miało być produkcją stawiającą na pixel art i choć niektórzy zapewne ze skrzywieniem patrzą na obrazki, trzeba przyznać, że takie wizualia mają swój urok. Co istotne, podczas testowania, ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że gram w produkcję sprzed 20 lat. Lokacje może i nie rzucają rozmachem na kolana, ale są bardzo dobrze wykonane, podobnie jak bez zarzutu dobrana jest kolorystyka, a całość sprawia wrażenie przemyślanej oraz estetycznej. Jednym słowem – piksele nie przeszkadzają w zabawie, tak samo jak bardzo ograniczone ruchy postaci oraz średnie animacje czarów. Gra, biorąc pod uwagę obrany kierunek artystyczny, prezentuje się po prostu poprawnie, a to, że nie wszystkim będzie on odpowiadał, wiadomo przecież nie od dzisiaj.

Wężykiem do celu
Zbierając to wszystko w całość, Serpent in the Stagland zaliczyć można śmiało do kategorii obiecujących, oryginalnych produkcji, które wciąż jednak wymagają porządnego oszlifowania. Pamiętając, że za grę odpowiadają jedynie dwie osoby, oczywiście należy brać poprawkę na pewne niedociągnięcia, w obecnej wersji jest jednak kilka kwestii, które bez przesadnego wysiłku można odpowiednio naprostować. Zdecydowana większość z nich najprawdopodobniej jest spowodowana zbytnią chęcią trzymania się oldskulowego klimatu, a to niestety wbrew pozorom nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Optymalne wydaje się pójście ścieżką Divinity: Original Sin, gdzie stara i nowa szkoła zostały świetnie połączone. Ale czy starczy czasu, aby każdy z mankamentów wyeliminować? Odpowiedź na to pytanie poznamy za trochę ponad dwa miesiące, już teraz jedno jest jednak pewne – gra ani przez chwilę nie będzie prowadziła nas za rączkę. Cóż, z dwojga złego, lepiej już pójść tą ścieżką.
'