autor: Krzysztof Gonciarz
Assassin's Creed II - recenzja gry
Jedna z najlepszych gier roku! Ubisoft uczy się na własnych błędach i pokazuje całemu światu, jak się robi sequele. Rewelacja!
Twórcy Asssassin’s Creed II mieli u graczy wielki kredyt zaufania – taki trochę na wyrost. „Jedynka”, chociaż świetna, miała przecież wyraźne wady projektowe i zmarnowała dużą część swojego potencjału. Ale wiecie co? Niedopracowania pierwszej części nigdy nie były tak widoczne, ewidentne, oczywiste i banalne jak w momencie premiery sequela. To był przecież średnio dopracowany prototyp, szkic, forma, szkielet, wzorzec. Takie rusztowanie, które dopiero teraz – dwa lata po premierze – zostaje zabudowane przemyślaną i niepowtarzalną treścią. Tak, Asssassin’s Creed II ma wszystko to, czego chcieliśmy, a czego pierwsza część nam nie dała.
Przed premierą „jedynki” twórcom udało się utrzymać w całkowitej tajemnicy fakt, że zasadnicza oś fabularna gry toczy się w czasach współczesnych. Głównym bohaterem serii jest więc Desmond Miles – potomek asasynów, do którego wspomnień genetycznych (ot, taki MacGuffin) próbują dostać się tajemniczy naukowcy (ci z kolei to potomkowie templariuszy). Ich celem jest odnalezienie pewnego tajemniczego artefaktu, względnie zyskanie władzy nad światem. Dwa lata temu przenieśliśmy się w okres wypraw krzyżowych, razem z Desmondem przeżywając losy Altaira – prominentnego zabójcy na usługach mistrza asasynów, Al-Mualima. Gra pozostawiła więcej pytań niż odpowiedzi, a wątek fabularny (ten współczesny) urwał się w momencie godnym wysokobudżetowego serialu. Jak więc nietrudno się domyślić, Assassin’s Creed II zaczyna się dokładnie tam, gdzie pierwsza część się skończyła. Desmond budzi się na swojej pryczy w laboratorium złowieszczej firmy Abstergo Industries i... tu następuje pierwsze zaskoczenie. Nasza ponowna wizyta w przeszłości odbywa się w nieco innych warunkach niż ostatnio. W jakich? O tym przekonacie się już sami.
Kiedy w końcu udaje nam się dostać do genetycznych wspomnień Desmonda, lądujemy w XV-wiecznych Włoszech, a konkretnie we Florencji. Jesteśmy świadkami narodzin bardzo ważnej, jak się później okazuje, osoby w historii asasynów (i świata zarazem): Ezio Auditore. Po dość dziwnym tutorialu, w którym „gramy” jako niemowlę (!?), przenosimy mniej więcej dwadzieścia lat do przodu, by już na dobre wcielić się w nowego bohatera. Poznajemy go jako młodego buntownika, amanta i obiboka. Życie schodzi mu na dorabianiu u ojca bankiera, bójkach ulicznych, spacerach po miejskich dachach i nocnych wizytach u lokalnych piękności. Ot, typowy Włoch. Jego życie niedługo zostanie wywrócone do góry nogami, gdyż wokół jego ojca (prowadzącego potajemne życie asasyna) uknuty zostanie spisek, którego dekonspiracja stanie się kluczowa dla losów całego świata.
Ezio jest od początku wyraźnie zarysowaną postacią - postacią o ludzkiej twarzy. To oznaka kierunku, w którym Ubisoft poszedł w przypadku AC II: intensywny scenariusz i wyraziści bohaterowie. Obu tych elementów brakowało w pierwszej części. Altair był po prostu zimnym twardzielem jakich wielu, a jego towarzysze... Pamiętacie ich w ogóle? Był jakiś Malik, który stracił brata, był gorzki Al-Mualim... i w sumie tyle. W „dwójce” znajdziemy kilkanaście ciekawie zaprojektowanych i przedstawionych postaci. Jest charyzmatyczny mentor, wujek Mario (przedstawiający się znanym skądinąd tekstem „It’s a-me, Mario!” - serio!), jest dbający o dobro rodzinne ojciec, jest wyluzowany przywódca cechu złodziei Antonio, jest roztrzepany geniusz Leonardo Da Vinci – tutaj mały zgrzyt, bo akurat tę postać trochę sprofanowano, zbyt mocno idąc w stronę komedii. Nawet postacie konspiratorów, czyli ofiar naszego bohatera, są w większości dobrze umotywowane i niejednoznaczne. Choć wszyscy są źli, to prawie każdy ma w sobie jakiś konflikt albo przynajmniej burzliwą przeszłość, która ukształtowała go w ten właśnie sposób. Ekspozycja, proszę państwa.