autor: Daniel Kazek
NecroVision - recenzja gry
NecroVision to stworzona polskimi rękami gra, w której wielu widzi potencjalnego następcę Painkillera. Jednak o tym nie może być mowy, choć pograć można.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Na gliwickiej Farmie pod numerem 51 zaszyła się swego czasu grupa programistów, doglądająca uprawy pod nazwą NecroVision. Właśnie nadeszła pora zbiorów, na które z utęsknieniem czekali wszyscy rodzimi fani pierwszoosobowych strzelanin. Koniec końców mamy tu do czynienia z polską superprodukcją, jak oficjalnie próbuje się lansować grę. Czy słusznie?
Zacznijmy od tego, że NecroVision powstał na bazie Painkillera, choć głównie pod względem technicznym, czerpiąc pełnymi garściami ze zmodyfikowanego silnika wykorzystanego przy kreacji hitu z 2004. Błędem natomiast byłoby sądzić dzieło Farm 51, patrząc przez pryzmat sieczki rodem z People Can Fly. Mimo że oba tytuły łączy rzeź na ekranie monitora, wiele innych rozwiązań dzieli i z tego, zasiadając do zabawy, trzeba zdawać sobie sprawę.
Realia gry od samego początku wzbudzały wiele emocji. Twórcy opowiadali o zaprowadzeniu gracza na front I wojny światowej, w którą wkomponować miało się zbrojne spięcie między podziemną cywilizacją wampirów, a demonami prosto z piekła. Jak pewnie niejeden z Was, do historii tej nastawiony byłem umiarkowanie optymistycznie, bo przecież najistotniejszy jest zawsze sposób podania, prawda?
NecroVision to w gruncie rzeczy dwa shootery. Akcja nieformalnego, pierwszego toczy się na powierzchni ziemi targanej konfliktem Ententy z koalicją Państw Centralnych. Łapiemy więc za typowy dla drugiej dekady ubiegłego wieku oręż i jako służący pod brytyjska banderą Amerykanin Simon Bunker ruszamy na front. Oczywiście bijemy się głównie z Niemcami, choć nie tylko. Bardzo szybko wychodzi na jaw, że wokół aż roi się od żywych trupów, które towarzyszą nam niemal przez całą grę.
W tym momencie wypadałoby zwrócić uwagę, że gra skutecznie oducza strzeleckich nawyków przyjętych przez lata grania w podobne produkcje. NecroVision polega przede wszystkim na walce w zwarciu i to z niemalże każdym napotkanym przeciwnikiem. Wprawdzie można też zabijać bardziej konwencjonalną metodą – na dystans, ale po co, skoro podbiegając na kontakt, bawimy się w różnorodne formy ataku, często bardzo efektowne, co trzeba oddać grze.
Generalnie łobuzować da się kolbą trzymanej broni lub nogą, dość umięśnioną, jak można wywnioskować po odrzucie trafionego przeciwnika. Sens tego typu ataku potęgują liczne kombosy, każdy o unikalnej nazwie i kombinacji. Określenie „kujawiak” kojarzy się jednoznacznie, podobnie jak „dziurkowanie”, ale taka „lecąca kaczka” już nie za bardzo. Możliwości jest cała gama i za to trzeba pochwalić twórców, tym bardziej, że szukanie poprawnych zestawień ciosów nie jest wcale trudne. Czasami wystarczy bowiem strzelić w łeb, kolejnym razem skorzystać z innej broni, gdyż każda inaczej reaguje na spotkanie z wrogiem albo zwyczajnie pomyśleć nad inną sekwencją ataku i gotowe.
Kombosy pracują ponadto na poziom furii, którego górną granicę zwiększamy, zbierając rzadkie wampirze artefakty. Zdenerwowany kontrolowany heros potrafi pojedynczym atakiem zranić nie tylko wybranego wroga, ale także tych znajdujących się w pobliżu. Oczywiście nie wszystkich w takim samym stopniu, choć to już uzależnione jest bardziej od skali gniewu, podwyższanej szybką serią premiowanych ciosów.