autor: Patryk Rojewski
Warhammer 40,000: Dawn of War - Soulstorm - recenzja gry
Każdy, kto kupi tę grę, otrzyma dwie nowe frakcje, ciekawy element strategiczny wynikający z konieczności podbijania kolejnych planet i księżyców oraz garść dodatkowych jednostek.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zło, zniszczenie, herezja, chaos, ból, cierpienie i śmierć. Międzyplanetarne wojny pochłaniają miliony istnień ludzkich i tych ludzkich nie do końca. Owładnięte brutalnymi, nie mającymi końca wojnami nacje – zbierają krwawe żniwo. Skazują słabych na bolesną śmierć, nieposłusznych na niewyobrażalne tortury, a poległych na wieczne zapomnienie. Wszystko w imię przeróżnych idei, skrystalizowanych wizji, słusznych przekonań czy niepodważalnych racji. Coś mnie opętało? Nie. Podałem Wam tylko w telegraficznym skrócie ogólne realia panujące w uniwersum Warhammera 40.000. Przepełniona ponurą, gotycką atmosferą rzeczywistość. A wszystko zaczynało się tak niewinnie. Games Workshop, ręcznie rzeźbione figurki, kolorowe makiety, plansze i inne elementy wchodzące w skład gier bitewnych. Po latach wszystkie składniki doczekały się swych odpowiedników w świecie wirtualnym na ekranach komputerów. Od pewnego czasu możemy więc toczyć dopieszczone pod kątem audiowizualnym krucjaty w imię Imperatora. Zapraszam Was do świata, gdzie dobro przepadło, a egzystuje tylko śmierć i rozpacz. Jego nazwa – Soulstorm. Trzeci już (drugi samodzielny) dodatek do okrzykniętej strategią roku 2004 gry Warhammer 40.000 Dawn of War.
Kosmiczna otchłań, systemy gwiezdne oraz planety zamieszkałe przez różne rasy. Nagle pojawia się coś, co przykuwa uwagę wszystkich walczących i pozwala choć na chwilę stłumić żądzę krwi. Na chwilę... Pewna tajemnicza anomalia kosmiczna, która destabilizuje międzyplanetarną logistykę oraz skuteczną nawigację staje się obiektem zainteresowania zwaśnionych nacji. Każda z potęg, stara się zbadać na własną rękę przedziwne zjawisko oraz znaleźć w nim siłę i moc zdolną opanować cały wszechświat. Jako, że zaintrygowanych sytuacją jest wielu – nie obędzie się bez rozlewu krwi. Wracamy zatem do punktu wyjścia. Tak rozpoczyna się fabuła wspólnego przedsięwzięcia firm Relic i Iron Lore Entertainment. Na tym się również kończy. Jak sami zaraz zobaczycie, Soulstorm (z kilkoma wyjątkami) pozbawiony jest głębszego scenariusza.
W przeciwieństwie do poprzedniego rozszerzenia – zatytułowanego Dark Crusade – w Soulstorm toczymy boje na trzech księżycach i czterech planetach. Każda z nich podzielona jest na kilka prowincji, których w sumie jest 31. Nie liczcie na nieoczekiwane zwroty akcji, złożone misje, armię zadań pobocznych czy wyjątkowe wytyczne. Cała rozgrywka polega na podbijaniu kolejnych prowincji konkretnych planet, zbieraniu z tego tytułu specjalnych bonusów, obwarowywaniu zdobytych terenów i dokupywaniu gwardii honorowej dla głównego wodza. Wszystko po to, by w końcu unicestwić każdą z 8 pozostałych ras. To wszystko. Chęć zaatakowania terytorium, na którym znajduje się główna baza przeciwnika oraz przejęcie prowincji z teleportem, umożliwiającym transport na inną planetę, stanowią wspomniane wyjątki.