autor: Krzysztof Gonciarz
Blue Dragon - recenzja gry
Dream team Microsoftu stworzył grę, która miała podbić Japonię w imię Xboksa 360. Europejskim okiem stwierdzamy, że mogło im wyjść to lepiej.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Blue Dragon. Jakoś trudno jest krążyć myślami wokół tego tytułu bez rozważań na temat „ideologicznego” zaplecza jego powstania. No bo wiadomo: Microsoft próbuje kupić sobie Japonię i zabiera się za to z gracją Romana Abramovica. Jakże inaczej interpretować fakt zakontraktowania Hironobu Sakaguchiego (Final Fantasy 7, 8, 9), Nobuo Uematsu (j/w) oraz Akiry Toriyamy (Dragon Ball, Chrono Trigger) do jednej drużyny? Świetny scenariusz, świetna muzyka i świetne postaci niemal w kieszeni – a więc deklasujemy przeciwnika już w pierwszej połowie. Jak się jednak okazuje, globalistyczne zapędy MS będą musiały chyba jeszcze trochę poczekać. Dream team złapał chyba drobną zadyszkę i póki co notuje neutralny remis na wyjeździe.
Gra rzuca nas w sam środek świata złożonego i, tradycyjnie dla jRPG, przesiąkniętego specyficzną baśniowością. Główny chłopek to nastoletni Shu, jawiący się swobodną wariacją na temat młodego Son Goku. Trochę naiwny, trochę nierozsądny, ale obdarzony gołębim sercem i niezachwianą odwagą. Poznajemy go w chwili, gdy razem ze swym kumplem Jiro oraz koleżanką Kluke próbuje ocalić rodzinną wioskę przed złowrogim potworem, Land Sharkiem. Wydarzenie to rzuci całą trójkę w wir wydarzeń, które w szerszej perspektywie doprowadzą ją do uratowania świata.
Dowodzona przez gracza drużyna z biegiem czasu urośnie do 5 osób. Do początkowego składu dołączy jeszcze dwoje bohaterów: nietoperzopodobny Marumaro oraz ponętna Zola. Choć Toriyama nie zawiódł w kwestii wizualnego projektu postaci, aż prosi się ponarzekać na ich płytkość i niewyrazistość. W trakcie ponad 40 godzin rozgrywki zbyt mało się dowiadujemy o ich przeszłości i motywacji. Trudno nie zapałać do tej bandy pewną dozą sympatii, jednak jej ogólna dziecinność na dłuższą metę staje się drażniąca. Epickie scenariusze wymagają epickich bohaterów, a fabuła BD zgłasza pretensje do epickości.
Mimo pewnych niedociągnięć narracyjnych, Blue Dragon dość udanie wywołuje u grającego emocje. Niejednokrotnie myślimy tu sobie, że może widok cieszących się mieszkańców uratowanej wioski, czy jakichś radośnie tańczących stworów, może być dla nas większą nagrodą niż odczłowieczone „You gained 500 experience points!”. Takie to wszystko proste, bajkowe, urzekające dziecięcą bezpośredniością. Nie gra się w BD po to, by pozamiatać potwory i zdobyć najlepsze przedmioty. Nie, tutaj celem jest uratowanie wszystkich tych, którzy zostali pokrzywdzeni przez sadystycznego superłotra. Ot, taka podróż w czarno-biały moralnie świat klasycznych dobranocek.