autor: Paweł Surowiec
Theatre of War: Pola zagłady - recenzja gry
A jeżeli po przeczytaniu tej recenzji nadal zadajecie sobie hamletowskie pytanie „kupić czy nie kupić”, to przynajmniej posłuchajcie dobrej rady i pod żadnym pozorem nie ściągajcie dema, by pomóc sobie w podjęciu decyzji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
O mały włos, a w ogóle nie zagrałbym w Theatre of War: Pola zagłady. Wyjątkowa nuda i brak ciekawych, z mojego punktu widzenia gier na horyzoncie, sprawiły jednak, iż powziąłem decyzję o zakupie programu. Tutaj mała dygresja: wolne ładowanie się kolejnych stron w ichnim sklepie really sucks. Decyzja była wyjątkowo ryzykowna, wszak jeszcze miałem w pamięci wersję demonstracyjną gierki. A ta odpychała przede wszystkim tragiczną optymalizacją silnika: na moim PieCu, którego konfiguracja do dzisiaj pozostała niezmieniona, nawet na najniższym poziomie detali, toto było po prostu niegrywalne. Z kolei sam koncept, dobrze początkowo rokujący, w praniu objawił się niewypałem: gra, z tą swoją piechotą pełniącą rolę mięsa armatniego i zwykłego ozdobnika, okazała się być skierowana praktycznie do bardzo wąskiego i specyficznego grona graczy. Mianowicie do tych w czołgu urodzonych, którzy zamiast mleka matki pili ropę. Pozostałych zniechęcał choćby marnie działający LOS (Line of sight – to co jednostka widzi), którego nie blokowały nawet lasy, i związana z nim wysoka wykrywalność/niska przeżywalność wszelkich armat polowych „ukrytych” w krzaczorach. Wszystko to sprawiało, że gracze bez „pancerniackich” inklinacji nie mieli tu w zasadzie czego szukać. Ale to było demo – przyszłość pokazała, że kupując pełną wersję w żadnym razie nie należało kierować się wrażeniami z wersji demonstracyjnej.
W końcu kurier dostarczył paczuszkę z grą, cały czas drżąc jak osika zainstalowałem ToW na twardzielu i... Uprzedzając nieco fakty napiszę, że gdybym swego czasu na giełdzie podejmował tak trafne decyzje jak ta dotycząca zakupu ToW, to dzisiaj byłbym... obrzydliwie bogaty. Intro, mimo że od strony technicznej może nie najwyższych lotów i mało oryginalne, jest dokładnie takie, jak lubię (wyjąwszy drażniącą muzykę): batalistyczne sceny, sporo się dzieje. Przebijanie się przez przejrzyste menusy nie zabiera zbyt wiele cennego czasu, więc szybko odpalam pierwszy lepszy scenariusz, tym razem darując sobie dosyć pomocny dla nowego gracza samouczek (przerabiałem go w demie). Wybór misji jest całkiem spory: na przyszłego generała czeka kilka dłuższych lub krótszych kampanii pozwalających pograć Rosjanami, Amerykanami/Anglikami i Niemcami (standard), ale znajdą się też tutaj takie rarytasy jak nasza polska Kampania Wrześniowa i Bitwa o Francję 1940 roku. (rozgrywane bynajmniej nie z perspektywy niemieckiej). Wprawdzie później pojawi się uczucie niedosytu, bowiem okaże się, że polski epizod w ToW to raptem 3 scenariusze, na dodatek ostatnia bitwa bardzo przypomina pierwszą, a i pojedynczych misji (już dla wszystkich nacji) też mogłoby być zdecydowanie więcej. Ale... to dopiero później.