Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Tales of Arise Recenzja gry

Recenzja gry 1 kwietnia 2022, 12:00

autor: Krzysiek Kalwasiński

Recenzja gry Tales of Arise - nowe rozdanie dla serii

Japońskie RPG w ostatnich latach przechodzą swoisty renesans, co bardzo cieszy. Nie jest to wprawdzie powrót do formy ze złotej ery gatunku, ale w zasadzie można powiedzieć, że jest całkiem dobrze. Czy Tales of Arise podtrzymuje ten trend?

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, PS5, XSX, XONE

Seria Tales of... od zawsze była solidnym przedstawicielem gatunku, choć oczywiście zdarzały się jej lepsze i gorsze odsłony. Nie mogła, rzecz jasna, konkurować z takimi gigantami jak Final Fantasy, ale cieszyła się wystarczającą popularnością i uznaniem, by utrzymywać się na rynku. A to wszystko mimo dość specyficznego stylu mocno powiązanego z japońską sztuką animacji. Do tego należy dodać fakt, że kolejne części nie powalały jakością wykonania. Zawsze było widać, że to po prostu niższa półka skierowana bardziej do entuzjastów gatunku. Przy Tales of Arise nie ma już mowy o takiej różnicy w jakości względem konkurencji. Warto było poczekać tych kilka lat, bo najnowsza gra z cyklu to prawdziwa uczta dla wszystkich potencjalnie zainteresowanych.

Tutaj jest zbyt gorąco

PLUSY:
  1. świetnie poprowadzona fabuła z wieloma zaskakującymi i wzruszającymi momentami;
  2. przekonujące postacie i ich różnorakie interakcje;
  3. pięknie wykreowany świat, który zachwyca niemal na każdym kroku;
  4. dobrze uzupełniające wątek główny aktywności poboczne;
  5. system walki, który raduje zmysły i sprawia mnóstwo satysfakcji;
  6. bardzo przyjemne udźwiękowienie i wpadający w ucho soundtrack.
MINUSY:
  1. sporadyczne spadki płynności;
  2. potrafiący zmęczyć w połączeniu z konstrukcją lokacji system CP;
  3. nie do końca satysfakcjonująca SI towarzyszy;
  4. nieprzyjazna ekonomia.

Nie spodziewałem się, że Tales of Arise wprawi mnie w jakikolwiek zachwyt. Tym bardziej po początku przesyconym klimatem, za jakim nie przepadam. W krainie, w której zaczynamy przygodę, dominuje wiecznie buchający ogień i wszechobecne skały. Dodajmy do tego niewolnictwo, okrutnych żołnierzy, znęcających się nawet nad dziećmi, i przejmujące poczucie beznadziei. Światełkiem w tym wszystkim okazuje się protagonista o przydomku Iron Mask. Silny jegomość z zasłoniętą twarzą, który nie wie o sobie dosłownie nic. Nie odczuwa również bólu, dlatego może stanąć w obronie słabszych. Z tego też powodu niejednokrotnie otarł się o śmierć.

To jednak nic w obliczu potężnej siły, jaką stanowi Rena – mocarstwo wykorzystujące ludzi „gorszego sortu” z Dahny do gromadzenia zasobów z ich planety. Ta sytuacja trwa już 300 lat i ludzie dawno temu pogodzili się z myślą, że tak po prostu będzie. Nic nie zapowiada zmiany na lepsze. Ścieżki głównego bohatera krzyżują się jednak z drogą, którą podąża Shionne, czyli kobieta raniąca dotykiem. Nie jest to oczywiście przeszkodą dla protagonisty, toteż szybko okazuje się, że oboje mogą dużo zyskać na współpracy. Tym bardziej że mają bardzo podobny cel: zlikwidowanie okrutnych władców Reny.

Pierwsza lokacja mnie nie zachwyciła, ale po jej opuszczeniu trudno było mi już odczuwać coś innego niż właśnie zachwyt. Twórcy naprawdę się popisali, jeśli chodzi o styl artystyczny i poziom grafiki.

Pojawia się więc iskierka nadziei na to, że lud Dahny może zostać wyzwolony. Od tej pory obserwujemy losy wspomnianego duetu, a potem stopniowo powiększającej się drużyny. Widzimy rozwój kolejnych relacji, trudności, z jakimi się borykają, ich wzloty i upadki. Brzmi standardowo, ale śledzi się to naprawdę wyśmienicie. Nie tylko z uwagi na zaskakujące zwroty akcji, ale też za sprawą świetnie pomyślanych interakcji pomiędzy postaciami. Bo mimo iż mamy do czynienia z typowymi dla tego gatunku archetypami, jest tu miejsce na różnego rodzaju emocje i zaangażowanie. Duża w tym zasługa pobocznych rozmówek, które są jedną z wizytówek serii.

Fabuła od zawsze była ważnym elementem gier jRPG i pod tym względem Tales of Arise nie zawodzi. Mogłoby być jedynie lepiej w kontekście zadań pobocznych, bo charakterem nie odbiegają od znanego wszystkim schematu. Zwykle jest to pokonanie przeciwników, porozmawianie z wybranymi osobami czy zdobycie składników. Nadrabiają to jednak treścią, która fajnie współgra z wątkiem głównym. Nie miałem więc wrażenia powtarzalności. Z kolei wspomniany główny wątek, mimo iż pewne rzeczy da się przewidzieć, potrafi mocno zaskoczyć i wbić w fotel, by następnie rozbawić i wzruszyć do łez. Twórcy po prostu opowiadają świetną historię – jest ona jednym z najmocniejszych punktów tej produkcji.

Całkiem ułożony ten chaos

Tales of Arise podtrzymuje tradycję, jeśli chodzi o rozgrywkę. System walki w dużej mierze opiera się na akcji, choć w tym wszystkim ważna jest też konfiguracja pozostałych członków ekipy. Kontrolować możemy jedną postać jednocześnie, toteż musimy zadbać o to, żeby reszta odpowiednio reagowała na określone sytuacje. A bywa z tym różnie. Największy zarzut mam do zarządzania CP. To pula punktów, które wykorzystuje się do leczenia i wykonywania specjalnych czynności w lokacjach – takich jak zlikwidowanie bariery czy uzdrowienie spotkanej postaci.

Początkowo nie bawiłem się w ustawianie zachowań towarzyszy, a w trakcie walki kierowałem zawsze jedną osobą. Po jakimś czasie, kiedy zrobiło się trudniej, zauważyłem, że CP znikają w zastraszającym tempie. Zdarzały się starcia, w których cały pasek zużywałem kilkakrotnie, uzupełniając braki przedmiotami – a ich nabycie nie jest wcale takie proste. Wszystko przez to, że postać lecząca rzucała coraz silniejsze czary nawet przy najmniejszych ubytkach w HP. Zmodyfikowałem jej zachowanie i to pomogło – poza kilkoma sytuacjami, kiedy nie leczyła nikogo aż do zgonu całej drużyny. Żeby się przed tym uchronić, musiałem albo przełączać się między postaciami, albo wybrać odpowiedni czar z menu. Niewygodne, ale na szczęście zdarzało się to rzadko.

Walki wyglądają wyśmienicie. Zwłaszcza po tym, jak już nauczymy się kontrolować ten chaos.

Poza tą małą niedogodnością walka w Tales of Arise to poezja. Zwłaszcza od strony wizualnej i im bliżej końca gry. Postacie z czasem zyskują naprawdę potężne ataki i oglądanie tego kontrolowanego chaosu to czysta przyjemność. Do dyspozycji mamy zwykłe ataki „dostępne w standardzie” i niezużywające niczego, te, które sami sobie przypiszemy do wybranych przycisków (często wzbogacone o magię i zużywające regenerujące się na bieżąco punkty) oraz umiejętności specjalne. Dla protagonisty będzie to silny cios mieczem, dla maga potężny czar, a dla tanka uderzenie tarczy powstrzymujące szarżę przeciwnika. Do tego wszystkiego dochodzą łączone ataki dwóch różnych postaci, które możemy zastosować w określonych okolicznościach. Kiedy nauczymy się z tego wszystkiego korzystać, efektowność walk wykracza poza skalę.

Szkoda tylko, że towarzysze nie potrafią wyciągać wniosków z odporności oraz słabości danych przeciwników i po prostu używają wszystkiego jak leci. Ich inteligencja więc nieco zawodzi. Można złagodzić tę niedogodność poprzez wyłączanie określonych czarów przed walką lub w trakcie niej, ale nie jest to zbyt wygodne. Nie będę się jednak tego szczególnie czepiać, bo z drugiej strony daje to poczucie pewnej kontroli – od nas w dużej mierze zależy, jak przebiegać będą kolejne starcia. A jeśli nawet olejemy temat, nie stracimy zbyt wiele, bo nie ma sytuacji, w których dany przeciwnik absorbuje ataki i się nimi leczy.

„Och, jak ja kocham to miejsce!”

Trochę narzekałem na klimat początkowej krainy, ale kiedy już przemierza się dalsze obszary, trudno o coś innego niż zachwyt. Artyści odpowiedzialni za styl dostarczyli od groma pięknych miejsc do podziwiania. Po opuszczeniu ognistej Calaglii trafiamy do spowitej śniegiem i wieczną nocą Cyslodii, gdzie na horyzoncie majaczą ciepłe światła rozświetlonych domostw. Lądujemy też w Menancii, gdzie cały czas panuje wiosna w pełnym rozkwicie. Zdarzają się także bardziej ponure lokacje z szarą i niekończącą się jesienią czy nieustającą mżawką. Nie brakuje więc zróżnicowania, a wszystko to w wyśmienitym, cieszącym oko stylu. Raduje też większa wartość produkcyjna, bo w końcu jest to gra, która nie stoi jedną nogą w erze PlayStation 2 (mówiąc nieco złośliwie i na wyrost). Lokacje olśniewają przepychem i dużą szczegółowością.

Temu wszystkiemu towarzyszy bardzo dobra ścieżka dźwiękowa. Trudno o zły utwór, choć znawcy twórczości Motoi Skuraby nie usłyszą tu nic nowego. Są jednak kawałki, które ujmują nastrojem i szybko wpadają w ucho, świetnie budując klimat danego miejsca albo podkręcając emocje w przerywniku filmowym. To jak zwykle udany miszmasz gatunków, w którym pomiędzy symfonią i chórami słyszymy też szybkie gitarowe riffy, organy czy melodyjkę z pozytywki. Bardzo spodobał mi się także dobór angielskich aktorów i właśnie z tą wersją spędziłem najwięcej czasu. Te bardziej dramatyczne występy potrafią przyprawić o gęsią skórkę. A rozdzierających serce scen nie brakuje.

Fabuła wzbudza całą gamę emocji i jest to jeden z powodów, dla których świetnie śledzi się kolejne wydarzenia. Następny to różnorakie interakcje bohaterów, które sprawiają, że szybko się do nich przywiązujemy.

Zdarza się, że udźwiękowienie w grach jRPG jest nieco zbyt inwazyjne, co może przeszkadzać, zwłaszcza przy spędzaniu z nimi kilkudziesięciu godzin. Tutaj na szczęście tego problemu nie ma. Dźwięki towarzyszące obsłudze menu są stosunkowo ciche oraz delikatne i zwyczajnie dobrze się tego słucha. Walka to istny chaos – każdemu zaklęciu czy atakowi specjalnemu towarzyszy okrzyk postaci, a do tego należy dodać mieszankę uderzeń i innych odgłosów z pola bitwy. W ciągu minuty słyszymy każdy z nich kilkadziesiąt razy. Dobrze się to ze sobą komponuje i dodaje dynamiki starciom, również w połączeniu z rockowym kawałkiem przygrywającym w tle.

Na zawsze w mej pamięci

Tales of Arise ma też swoje problemy, choć nie są one tak dotkliwe, żeby szczególnie przeszkadzały w zabawie. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to nie do końca idealna płynność. Spadki animacji nie zdarzają się wprawdzie bardzo często i raczej jedynie podczas eksploracji świata. Były jednak momenty, kiedy liczba klatek na sekundę malała do wartości rzędu 10–25, na szczęście na bardzo krótko. W wersji na PlayStation 4 zdarzyło mi się też kilka sekund czekać na wczytanie dodatkowej rozmowy czy mapy. Najczęściej następowało to po skorzystaniu z szybkiej podróży.

Narzekałem wcześniej na CP z tego też powodu, że pod koniec gry brakowało już miejsc, w których mógłbym je uzupełnić przed kluczową walką. Kiedy rzeczony wskaźnik był pusty, musiałem użyć szybkiej podróży, wrócić do miasta, zrobić zakupy, a później powtórzyć całą drogę do tego kluczowego momentu, bo czasem opcji błyskawicznego powrotu nie było. I potrafiło to zmęczyć.

Tales of Arise może pochwalić się zarówno bardziej barwną kolorystyką, jak i stylem raczej ponurym, a nawet przytłaczającym swoją melancholią.

Nieco nieciekawie wygląda stosunek wydawania pieniędzy do ich zarabiania. Walutę zdobywałem głównie za wykonywanie zadań pobocznych albo sprzedaż niepotrzebnych materiałów. Wspomóc się mogłem też łowieniem ryb i sprzedażą mięsa ze swojej hodowli. Kosztowało mnie to jednak trochę czasu i wysiłku, a często nie wystarczało na podstawowe zakupy. Tak jakby twórcy usilnie chcieli przekonać mnie do nabycia DLC. Płatne dodatki mogą sprawić, że sklepy będą miały tańszą ofertę, wytwarzanie broni będzie mniej wymagające, a ponadto otrzymamy spory zastrzyk gotówki – który swoją drogą nie wystarcza na szczególnie długi czas. Nie narzekałbym, gdyby za staczane walki otrzymywało się choć trochę kasy. Tak jak to zwykle bywa w grach z tego gatunku.

Mimo tych kilku problemów Tales of Arise to wyśmienita pozycja, zwłaszcza dla fanów podobnej rozrywki. Ale i nowi w temacie gracze mogą się tutaj odnaleźć i być może następnie sprawdzić inne produkcje z tego nurtu. Mamy tu wszystko: piękną i dobrze opowiedzianą historię ze świetnymi postaciami, urzekający świat, wpadającą w ucho muzykę i bardzo wciągającą rozgrywkę. Z tytułem tym spędziłem prawie 80 godzin (kończąc fabułę po ponad 60 na normalnym poziomie trudności) i jeszcze trochę rzeczy do zrobienia mi zostało. Nie chcę wcale żegnać się z tymi postaciami, dlatego w pełni wykorzystam to, co przygotowali twórcy. Tym bardziej że wykreowali tak urzekający świat, w którym po prostu chce się przebywać.

O AUTORZE

Z serią Tales of... zawsze było mi po drodze, choć nie zapoznałem się z nią tak dobrze jak chociażby z Final Fantasy. Japońskie RPG to jeden z moich ulubionych gatunków i trochę ubolewałem nad faktem, że podupadł on przez minione dwie generacje. Ostatnie lata przywróciły mi jednak wiarę, a Tales of Arise ją podbudowało. Liczę na to, że kolejne części będą jeszcze fajniejsze, bo kilka rzeczy można by poprawić. Ale to już jedna z najlepszych odsłon cyklu.

Recenzja gry Tales of Arise - nowe rozdanie dla serii
Recenzja gry Tales of Arise - nowe rozdanie dla serii

Recenzja gry

Japońskie RPG w ostatnich latach przechodzą swoisty renesans, co bardzo cieszy. Nie jest to wprawdzie powrót do formy ze złotej ery gatunku, ale w zasadzie można powiedzieć, że jest całkiem dobrze. Czy Tales of Arise podtrzymuje ten trend?

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.