Recenzja gry Wiedźmin 3: Dziki Gon na PS4 – genialny RPG, który potrzebuje dopracowania
Po przetestowaniu Wiedźmina 3 w wersji na PS4 możemy stwierdzić jedno – CD Projekt RED sprostał zadaniu i stworzył jedną z najlepszych gier RPG ostatnich lat. Niestety rysą na diamencie jest strona techniczna, która negatywnie wpływa na odbiór całości.
- ładnie zaprojektowany, żyjący i dobrze zagospodarowany świat;
- niesamowicie obszerna zawartość;
- fabuła;
- dobrze obmyślone zadania poboczne;
- ujmujące dialogi;
- masa odniesień do twórczości Sapkowskiego;
- duża swoboda w rozwoju postaci i wyposażenia;
- wybory, które wydają się mieć znaczenie;
- oprawa artystyczna;
- muzyka.
- uciążliwe spadki płynności animacji;
- ekrany ładowania;
- beznadziejnie zrealizowane ograniczenia świata;
- masa rozmaitych bugów;
- atak klonów;
- w wielu przypadkach słaby polski dubbing.
Wiedźmin 3 to bez wątpienia najbardziej oczekiwany tytuł tego roku w Polsce i nie ma w tym nic dziwnego. Przygody bohatera wykreowanego przez Andrzeja Sapkowskiego cieszą się nad Wisłą niesłabnącą popularnością, na co ogromny wpływ miały nie tylko udane książki pisarza, ale również dwie gry studia CD Projekt Red. Po Dzikim Gonie obiecywaliśmy sobie bardzo wiele, bo też od początku uważany był za opus magnum warszawskiej firmy. Ogromny, pełen niespodzianek świat, finał konsekwentnie rozwijanej historii, wreszcie powrót kluczowych i lubianych postaci, które dotąd nie dostały szansy na pojawienie się w wirtualnej sadze. Ostatnia misja Białego Wilka miała okazać się trudna, nie tylko ze względu na konieczność wyeliminowania zagrożenia, od którego włos sam jeży się na karku. Rzeźnik z Blaviken musiał zmierzyć się również z oczekiwaniami swoich wiernych fanów. W ostatnich tygodniach deweloperzy i media konsekwentnie nadmuchiwali balon, mogący zwiastować zarówno okrutną klęskę, jak i spektakularne zwycięstwo.
Dziś, mając za sobą trwającą prawie sto godzin wizytę w fantastycznych królestwach północny, możemy powiedzieć jedno: Redzi dostarczyli produkt, który pod wieloma względami zachwyca, zwłaszcza w początkowej fazie, kiedy jesteśmy jeszcze onieśmieleni fantastycznie zaprojektowanym światem i ogromem wyzwań, jakim musi sprostać Geralt. Im jednak dalej w las, tym łatwiej zauważyć wyraźne potknięcia, których warszawscy deweloperzy nie zdołali uniknąć mimo dwukrotnego przesuwania terminu premiery. Gdyby dać im jeszcze więcej czasu, otrzymalibyśmy zapewne produkt pierwszej próby, z łatwością kwalifikujący się do maksymalnej oceny. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że tak się, niestety, nie stało.
Opowieść o Dzikim Gonie rozpocznijmy od budowy świata, bo mam wrażenie, że trafiają się jeszcze osoby, które kompletnie nie wiedzą, jak omawiana gra jest skonstruowana. Jeśli masz w pamięci wczesne zapowiedzi twórców o gigantycznym obszarze, którego przemierzenie wymaga ponad pół godzinny jazdy konno, to takie rewelacje od razu możesz włożyć między bajki. Sprawdziliśmy – największy dostępny teren, czyli Velen, da się pokonać w trzynaście minut galopem z północy na południe. Do tego wyniku należy jednak doliczyć okazjonalne spojrzenia na mapę, wymagane do odnalezienia drogi omijającej większe akweny, a także konieczność obowiązkowego zwalniania tempa biegu, bo Płotka Geralta musi co jakiś czas przejść w cwał, żeby zregenerować pasek wytrzymałości. Dziki Gon nie oferuje, niestety, jednolitej masy lądowej (jak np. Skyrim), która pozwalałaby dostać się do dowolnego punktu na mapie na piechotę. Wyspy Skellige to całkowicie odrębne terytorium, podobnie jak startowa lokacja Biały Sad, twierdza Kaer Mohren i pałac w Wyzimie. Do każdego z tych miejsc można przenieść się w dowolnym momencie rozgrywki za pomocą gęsto rozsianych drogowskazów, ale wówczas czeka nas obowiązkowy loading, który w przypadku wspomnianego Velen może trwać naprawdę długo. Przymusowe podziwianie napisu „ładowanie”, to jedna z największych zmor nowego Wiedźmina.