filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 16 kwietnia 2002, 19:35

autor: Piotr Stasiak

Avalon - recenzja filmu

Polska aktorka Małgorzata Foremniak gra wirtualną wojowniczkę w artystycznym filmie przygotowanym przez japońskiego reżysera kreskówek. Jak udał się ten niezwykły ułańsko-azjatycki mariaż?

Chociaż trudno będzie w to uwierzyć, „Avalon” to film produkcji japońsko-polskiej. A jeszcze trudniej, gdy uzmysłowimy sobie, że główną w nim rolę zagrała Małgorzata Foremniak alias Zosia z serialu „Na dobre i na złe”. A jednak - fakty mówią za siebie. Z Polski są również pozostali aktorzy z obsady, podobnie jak plenery, projektantka kostiumów, autor zdjęć oraz wykonujący muzykę chór i orkiestra. Polska jest też „żubrówka”, którą z gwinta i ze szklanki obciąga główna bohaterka. Cała reszta, a więc pomysł, scenariusz i pieniążki na realizację przywędrowały do nas z kraju „kwitnącej wiśni”. Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest japoński reżyser Mamoru Oshii. Fani anime z pewnością zakrzykną ze zdziwienia, jako że większość pamięta go dzięki kultowemu „Ghost in the shell”, który został uznany kamieniem milowym w historii japońskiej sztuki animacji.

Jeżeli przyjrzymy się bliżej liście płac „Avalonu” znajdziemy tam jeszcze inne sławne nazwiska tworzących mangowe produkcje (m.in. „Patlabor 1 i 2”, „Evangellion”, „Gakkonokaidan”). Wielu z tych autorów na co dzień rzadko styka się z pełnokrwistymi, kinowymi produkcjami, aktorami, scenografią itp. Dlatego też „Avalon” miał szansę wytyczyć nowe ścieżki w gatunku kina science-fiction, które nigdy nie było specjalnie rozpieszczane przez twórców filmowych. I w którym tak naprawdę od czasów „Matrixa” niewiele było rzeczy godnych uwagi.

Zanim powiem o tym, jak się to udało, słów trochę o fabule „Avalon”. Reżyser Mamoru Oshii oraz scenarzysta Kasunori Ito umieścili jego akcję w niedalekiej przyszłości. Przyszłości ponurej, przygnębiającej i dekadenckiej. Większość młodych ludzi żyje na granicy nędzy, bez perspektyw, w świecie wypranym z wszelkich uczuć i emocji. Smutną wegetację urozmaica im jedynie zakazana przez rząd komputerowa gra wojenna o nazwie „Avalon” (jako żywo przypominająca Operation Flashpoint, tylko o niebo bardziej zaawansowaną technicznie).

Rozgrywki toczą się w wirtualnej przestrzeni, w którą wejść można tylko za pomocą specjalnego sieciowego terminalu i hełmu. Takie terminale rozmieszczono w różnych tajnych klubach, do których wstęp mają jedynie wtajemniczeni członkowie. Wirtualna gra ma jednak swoje minusy. Pożera czas, pieniądze oraz siły witalne zawodników, gdyż chęć współzawodnictwa i bycia najlepszym uzależnia niczym narkotyk. Niektórzy gracze nigdy nie powrócili z cyfrowych pól walki – w świecie realnym zapadli na tajemniczą śpiączkę i jako ludzie-rośliny zapełniają kolejne oddziały w szpitalach psychiatrycznych.

Główną bohaterką „Avalon” jest ciemnowłosa Ash (Małgorzata Foremniak), świetna wojowniczka, działająca w pojedynkę, nie znająca znaczenia słowa porażka. Ash należała niegdyś do święcącej triumfy drużyny „Wizards”. Jednak podczas jednej ze szczególnie krwawych potyczek doszło do rozpadu. Część zawodników zginęła. Ash obawia się, że to z jej powodu. Gnębiona przez poczucie winy wędruje od tamtej pory po wirtualnych poligonach, zdobywając kolejne rekordy punktowe. W realnym świecie pali papierosy, pije wódkę i troszczy się o psa - jedyną istotę którą kocha. Jednak pewnego dnia coś zmienia się w ponurym życiu Ash. Na polu walki pojawia się nowy przeciwnik, a wraz z nim szansa ukończenia gry, która tak naprawdę teoretycznie nie powinna mieć końca. W świat wirtualny i w świat rzeczywisty wkradają się pewne anomalie. Ash zaczyna poszukiwać prawdy. Czym jest tak naprawdę gra „Avalon”? Kto ją stworzył? Po co? Te poszukiwania staną się celem w życiu czarnowłosej wojowniczki.

Nie da się ukryć, że pomysł na fabułę jest niebanalny. Uważny widz od razu wyczuje jawne nawiązanie do „Matrixa” (aczkolwiek reżyser Mamoru Oshii zarzekał się, że pomysł na „Avalon” przyszedł mu do głowy na długo przed fabularnym debiutem braci Wachowskich). Rozczaruje się jednak ten, kto idąc do kina założy, że będzie to taki jeszcze jeden „Matrix”, tylko z większą ilością bajeranckich popisów pirotechniczno-choreograficznych (w końcu Japonia, manga i te sprawy). Nic z tego. „Avalon” jest bardzo spokojnym, miejscami nawet zbyt spokojnym obrazem, zrobionym w starym stylu kina statycznego, kina opowieści a nie akcji. Scenarzysta snuje fabułę powoli. Zaczyna oczywiście z grubej rury, scenami walki w wirtualnej przestrzeni gry. Te pierwsze dziesięć minut dosłownie wbija w fotel. Gra genialna muzyka.

Potyczka Ash z sowieckimi czołgami robi niesamowite wrażenie z powodu użytych efektów specjalnych (kadrowane klatka po klatce wybuchy, postacie rozpadające się na polygony, obracane trójwymiarowe obiekty). Momentalnie łapiemy odpowiedni klimat. Na ekranie migają statystyki, napis „Mission complete” i już wyraźnie czujemy, że mamy przed sobą grę komputerową przyszłości, wirtualnego następcę dzisiejszych Quake III Arena, Counter-Strike i niezliczonych sieciowych modów. Zresztą giercowych nawiązań jest w tym filmie wiele. Chociażby to, jak grający zbierają się w drużyny, jaki zachodzi tam podział ról (zwiadowca, snajper, dowódca). Siedząc na sali kinowej na początku co chwila z niedowierzaniem kręciłem głową. Gdy jednak po pierwszych dziesięciu minutach moja ekscytacja trochę opadła, a Ash opuściła wirtualną rzeczywistość, opowieść zaczęła się rozłazić, a film nudzić.

Niestety autorzy nie wykorzystali nawet 1/10 potencjału, który niósł ze sobą pomysł na „Avalon”. Gdy akcja zaczyna się rozkręcać, widz zaczyna zadawać sobie dziesiątki pytań. Kim jest Ash? Jaką ma przeszłość? Jakie emocje nią powodują? Dlaczego świat za kilkadziesiąt lat jest tak ponury? Czym jest Avalon? (Czym jest matrix – he he). Kto rządzi tym wirtualnym światem? I wreszcie podstawowe pytanie – o co tu chodzi? Niestety Mamoru Oshii nie udziela odpowiedzi na prawie żadne z nich. A te odpowiedzi, które padają, rozczarowują. Przez większość trwającego ponad 1,5 godziny filmu obserwujemy smutne wnętrza i plenery, jadłodajnie syntetycznego żarcia przyszłości (w tej roli błyskotliwe wrocławskie bary mleczne). Ash snuje się po tej scenografii, co jakiś czas wymieniając parę zdawkowych uwag z którymś z pozostałych bohaterów.

Największą bolączką „Avalon” jest chyba to, że w żaden sposób nie porusza emocji widza. Jest płaski, jednowymiarowy i powierzchowny. Małgorzata Foremniak gra postać wewnętrznie wypaloną i pustą. Prawdopodobnie taki był zamysł reżysera, niestety do końca filmu nie potrafimy do bohaterki poczuć ani sympatii, ani antypatii, tylko obojętność. Z przeczytanej po projekcji informacji prasowej dowiedziałem się więcej o motywach postępowania Ash, o jej przeszłości, o tym co nią kieruje. Ale dlaczego do diabła nie dowiedziałem się tego z filmu?!

Zarzut powierzchowności ciśnie mi się na usta prawie cały czas, gdy myślę o „Avalon”. Dialogi są banalne i niewiele się z nich dowiemy. Wątki przeszłości Ash, poszukiwań legend o królu Arturze, budowanie drużyny przez bohaterkę, zostały jedynie zasygnalizowane i okrojone do minimum. Postacie drugoplanowe ledwie zarysowano. Może to i lepiej, bo niektórzy aktorzy (Jerzy Gudejko, Bartek Świderski, Dariusz Biskupski) nie wznieśli się z pewnością na wyżyny. Wreszcie, trzeba z żalem zauważyć, że sceny walki, które mogły być wielkim atutem filmu, nie budują napięcia u widza. Poza jedną świetną sceną na początku, cierpią na zdecydowane braki dynamiki. Małgorzata Foremniak biegająca z jednego końca ekranu na drugi pomiędzy komputerowo animowanymi wybuchami wygląda mało przekonywująco. Wszystko odbywa się według schematu tabun przeciwników – likwidacja. Sądząc po filmie, można mieć niejasne podejrzenie, że recenzent oceniający w przyszłości wirtualną grę „Avalon”, dałby jej niezwykle niską notę za grywalność.

Oczywiście skrzywdziłbym wiele osób nie zauważając plusów filmu Mamoru Oshii. Przede wszystkim przed szereg wybija się wspaniała muzyka autorstwa Kenji Kawai. Połączenie Orkiestry Filharmonii Narodowej ze śpiewem chóru Symfonia Varsovia dają niesamowity efekt, znakomicie budujący atmosferę. Można też zauważyć subtelne zmiany w melodii, gdy akcja dzieje się w świecie realnym i wirtualnym. W tym drugim przypadku podkład staje się bardziej elektroniczny. Całość daje jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych jakie słyszałem w ostatnim czasie.

Na wiele pochwał zasługują również zdjęcia autorstwa Grzegorza Kędzierskiego. Dobrane do filmu plenery po prostu miażdżą. Obskurne kamienice, brudne uliczki, skrzypiące tramwaje, zimne kamienne mury i korytarze. Wszystko to znakomicie buduje atmosferę ponurej przyszłości. Nic dziwnego, że główna bohaterka czuje się w takim świecie wyobcowana. Smaku dodaje jeszcze kolorystyka – „Avalon” jest filmem „nie do końca” kolorowym. Obraz pokazany jest przez specjalny filtr, nasycający go wszystkimi odcieniami brązów i sepii. Efekt w kinie raczej niespotykany, bardzo udany i bardzo sugestywny. Jest wreszcie zaskakująco dobre, niespodziewane zakończenie.

Jak więc widać od strony tworzonego klimatu „Avalon” może zasługiwać na pochwały. Szkoda tylko, że jest to sama atmosfera, kompletnie bez emocji, z kulejącą dramaturgią opowieści. Po projekcji pozostaje w pamięci kilka kadrów, ogólny klimat, świetna, wpadająca w ucho muzyka. I dokuczliwe poczucie niedosytu. Dobry film powinien wciągać w swój świat, wzruszać, potrącać różne struny w duszy. „Avalon” tego nie czyni. Szkoda Małgorzaty Foremniak. Ta dobra aktorka nie dostała możliwości rozwinięcia skrzydeł w filmie Oshii. Mnie osobiście „Avalon” rozczarował na zbyt wielu płaszczyznach abym mógł go z czystym sumieniem polecić każdemu. Tym bardziej, że według zapowiedzi miał być przełomem na miarę „Matrixa”. Nie wątpię, że wielu fanów kina s-f uda się na niego z obowiązku i znajdzie wiele pozytywnych aspektów. Mimo wszystko uważam jednak, że dla przeciętnego widza wycieczka do kina na film Mamoru Oshii to wyprawa na własną odpowiedzialność.

Film wszedł do kin 12 kwietnia. Dystrybucja Monolith Films.