Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 29 stycznia 2002, 11:09

autor: Piotr Stasiak

Złoty Harry - recenzja filmu „Harry Potter i kamień filozoficzny”

Miliony sprzedanych książek, zastępy fanów i fanek w wieku od lat 5 do 105. Mnóstwo gadżetów, strony w internecie, fankluby, gra komputerowa, film w kinie. Kolejne w drodze. Całkiem nieźle jak na nastoletniego czarodzieja. No właśnie – czarodzieja...

Miliony książek sprzedanych na całym świecie. Zastępy fanów i fanek w wieku od lat 5 do 105. Mnóstwo gadżetów, strony w internecie, fankluby, gra komputerowa (rekordowa sprzedaż w Polsce), film w kinie. Kolejne w drodze. Całkiem nieźle jak na nastoletniego czarodzieja. No właśnie – czarodzieja...

Zacznijmy od banalnego stwierdzenia, że Harry P. podbija serca i umysły. Ten lekko fajtłapowaty 11-latek skupił w swej drobnej osobie zapotrzebowanie dzisiejszego świata - zimnego, bogatego i zapracowanego - na odrobinę magii i marzycielstwa. Mówiąc krótko – J.K. Rowling, autorka książek o współczesnym Piotrusiu Panu, znalazła się o właściwym czasie we właściwym miejscu. Napisała sprawną baśń dla dzieci, którą nagle pokochał cały świat.

Przyznam się szczerze, że nigdy do „potteromaniaków” nie należałem. Moda, jaka wokół Henryka Garncarza narosła, jako żywo przypominała znane sprzed roku-dwóch obrzydliwe zjawiska Tamagottchi, Furby, tudzież Pokemony. No, może trochę mniej, ponieważ Potter to wyrób prawie nasz, to znaczy Angielski, Europejski, a nie marketingowy eksport z kraju Kwitnącej Wiśni i skośnookich piłkarzy. Nie zmienia to faktu, że książek programowo nie przeczytałem, a na ofiary „pottermanii” patrzyłem z politowaniem. Dlatego też na film „Harry Potter i kamień filozoficzny” udałem się bardziej z obowiązku (widzicie Drodzy Czytelnicy, jak się dla Was poświęcam) niż z potrzeby serca. Tym większe było więc moje zdziwienie, gdy okazało się że jest to całkiem przyzwoita produkcja, a ja spędziłem czas miło i hmmm... magicznie.

Ale zacznijmy wszystko od początku, czyli od przedstawienia bohatera (czytelnicy książek J.K. Rowling proszeni są o przewinięcie akapitu). Harry to miły chłopiec w okularkach, który wychowuje się w deszczowej i ponurej Anglii. Jest sierotą, jako że jego rodzice zginęli w wypadku gdy Harry był jeszcze niemowlęciem. Wychowuje go wujostwo, jednak młody Potter nie ma u nich zbyt luksusowych warunków. Wuj i ciotka to typowi przedstawiciele angielskiej klasy średniej – śmiertelnie nudnych ciepłych kluchów (zwanych w książce mugolami). Przybrani rodzice faworyzują swego tępawego synalka, a Harry’ego poniżają na każdym kroku, każą mu mieszkać w komórce pod schodami i zatrudniają do prac domowych. Wszystko zmienia się dopiero w dniu 11 urodzin, gdy do miasteczka, wprost ze szkoły czarodziejów Hogwart, przybywa tajemniczy posłaniec. To od niego nasz bohater dowiaduje się, że jest dzieckiem słynnej pary magów, że drzemie w nim nieprzeciętna moc i umiejętności, które musi dalej szkolić w akademii. Nie namyślając się długo Harry postanawia odmienić swój szary i smutny żywot. Wyrusza do Hogwart z londyńskiego Dworca Kolejowego (peron 9 i 3/4). Po kolei oglądamy niezbędne zakupy akcesoriów magicznych na ulicy Pokątnej, przybycie do szkoły, zakwaterowanie, poznanie przyjaciół, profesorów i pierwsze zajęcia (w tym czarowanie, latanie na miotle, zawody sportowe). Film dość szczegółowo opisuje drogę Harry’ego do czarodziejstwa i jeśli wierzyć moim znajomym, którzy książkę J.K. Rowling czytali, robi to w sposób bardzo wierny. Ilość wyciętych wątków jest znikoma i ekranizacja praktycznie w 100% pokrywa się ze swym literackim pierwowzorem.

Oczywiście należy jeszcze wspomnieć o złym (a jakże) bohaterze, który pojawia się mniej więcej w połowie filmu. Oto w okazałym gmaszysku szkoły znajduje się tajemnicze trzecie piętro, na które nie wolno zapuszczać się żadnemu z uczniów. Jest tam ukryty kamień filozoficzny – potężny magiczny artefakt, którego pragnie zły czarodziej Voldemort. Z owym czarnym charakterem ma do wyrównania rachunki i nasz bohater. Jak się bowiem okazuje, to właśnie Voldemort stoi za śmiercią rodziców Harry’ego. 11-letni czarodziej wraz z dwójką przyjaciół z „klasy” zaczyna drążyć tajemnicę kamienia filozoficznego, mniej lub bardziej świadomie wplątując się w magiczną aferę, która znajdzie swój koniec w dramatycznym finale.

Jak widać z powyższego, scenariusz filmu jest niczego sobie i trzeba było się naprawdę mocno postarać, aby na jego podstawie nakręcić kiszkę. Na szczęście twórcom „HPiKF” ani to było w głowie, bo całość stoi na naprawdę wysokim poziomie. Pochwalić należy wykonanie techniczne – scenografię przygotowano z iście epickim rozmachem. Gmach szkoły Hogwart robi niesamowite wrażenie. Potężne baszty i mury, obwiedzione wianuszkami okien, wysokie schody, szpiczaste dachy – miodzio. Podobno zupełnie tak, jak opisywała to pani Rowling. Film przygotowywali europejczycy (za Amerykańskie pieniądze, he he), co czuje się na każdym kroku. Aż strach się bać, co by z Harry’ego zrobili w Hollywood. Na szczęście większość ekipy stanowili Anglicy, co daje „HPiKF” tak ważną odrobinę smaczku i wyspiarskiej galanterii. W kadrze widać „akuratną” ilość szczegółów i przedmiotów. Żadnych przegięć, tak znanych z filmów made in USA. Wnętrza wystrojono starymi meblami i tkaninami, w kominkach wesoło trzaska ogień. Bardzo cieszą umiejętnie wplecione efekty specjalne – ot choćby poruszające się, trójwymiarowe obrazy w korytarzach, czy latające tu i ówdzie duchy. Nad całością unosi się monumentalna jak zawsze muzyka Johna Williamsa (to chyba najbardziej płodny kompozytor filmowy). Nic, tylko dać się porwać opowieści.

Pomagają w tym również znakomici angielscy aktorzy. Epizodycznie pojawiają się nawet bardzo znane nazwiska (John Hurt w sklepie z różdżkami czy John Cleese jako duch). Szkolni profesorowie-magowie (Julie Walters, Richard Harris, Maggie Smith, Alan Rickman) stworzyli przekonywujące kreacje, które stanowią dobre tło dla trójki młodocianych bohaterów. No właśnie – dzieciaki. To one stanowią główne trio. Trzeba przyznać, że poradziły sobie dość dobrze i od razu zdobywają sympatię widza. Harry jest oczywiście wykapaną książkową kopią, co jest zasługą bardzo starannego castingu na głównego bohatera. Wszystkie role zagrane zostały bardzo sprawnie, z dużą dozą naturalnego ciepła, tak bardzo potrzebnego w filmie jakby nie było adresowanym głównie do dzieciaków.

Na koniec słów parę o efektach specjalnych, które co prawda nie wyszły z komputerów ILM (ci od „Star Wars” i „Parków Jurajskich”), ale z pewnością ich twórcy nie mają się czego wstydzić. Komputerowo retuszowano większość ujęć w filmie. A to dodano wędrujące schody, a to latających na miotłach adeptów magii czy małego smoczka. Procesory graficzne pomogły też przyozdobić sale i zanimować efekty czarowania. W sumie jest na co popatrzeć, a scena z chmarą latających kluczy, które gonią Pottera, jest po prostu genialna.

Na pytanie „czy warto” odpowiedź jest jednak niejednoznaczna, szczególnie w przypadku starszego widza. „Harry Potter i Kamień Filozoficzny” to jednak, mimo wszystko, „tylko” baśń dla dzieci, bardzo sprawie zrealizowana, doprawiona znakomitym aktorstwem i dopieszczonymi efektami specjalnymi. Dlatego też nie należy się nastawiać na głębokie dylematy czy wielowymiarowe postacie. Fabuła jest prosta jak konstrukcja młotka (aczkolwiek nie pozbawiona efektownych „zwodów”), postacie dobre lub złe. Harry na każdym kroku jest wielką gwiazdą, uwielbianą przez innych bohaterów i faworyzowaną przez nauczycieli. Dowcip też raczej oscyluje w granicach poczucia humoru 12-latka i daleko mu do finezji chociażby „Shreka”. Dlatego idąc na „HPiKF” trzeba przyjąć milczące założenie, że przy wejściu na salę odmładzamy się o parę lat. Z takim podejściem można naprawdę świetnie się bawić. Przynajmniej ja nie narzekałem, podobnie jak reszta dorosłej widowni (!), która późną wieczorową porą w warszawskim multipleksie stanowiła na sali większość. Jak widać każda epoka ma takie filmy i opowieści, które podobają się wszystkim. Kiedyś były to baśnie Andersena, potem „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa, w latach 70-tych „E.T.”, 80-tych „The Goonies”, a w zeszłej dekadzie seria „Kevin Sam w....”. Historia przygód młodocianego magika Henryka Garncarza najwidoczniej do nich należy, więc w skali od jednego do dziesięciu dostaje mocne 7 i metkę „można się wybrać”. Najlepiej z młodszym rodzeństwem.

Piotr „Piotres” Stasiak

HARRY POTTER, postacie, nazwy i inne związane z nimi oznaczenia są znakami handlowymi wytwórni Warner Bros. TM & © 2002. Prawa wydawnicze do Harry’ego Pottera © J.K. Rowling.

Harry Potter i Kamień Filozoficzny

Harry Potter i Kamień Filozoficzny