Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 30 października 2001, 12:27

autor: Piotr Stasiak

Czy Androidy marzą o prawdziwej miłości?

„Sztuczna Inteligencja” nie jest wbrew pozorom filmem o przygodach farbowanej na ciemno blondynki. Jak Spielberg poradził sobie ze spuścizną Kubricka? Czy otrzymaliśmy ambitne dzieło s-f pokroju „Odysei Kosmicznej”, czy raczej baśń w stylu „E.T.”?

Film rodził się w wielkich bólach przez prawie trzydzieści lat. Zaczęło się od opowiadania s-f autorstwa Briana Aldissa „Supertoys Last All Summer Long” („Superzabawki żyją przez całe lato”). Zainteresował się nim Stanley Kubrick, wtedy już po sukcesie „Spartakusa” i „2001 Odysei Kosmicznej” - uznany reżyser. Przez wiele lat zastanawiał się, w jaki sposób opowieść o niekochanym dziecku-robocie przenieść na srebrny ekran. Przez ten czas fabuła rozrosła się o nowe wątki, zaś pomiędzy Kubrickiem a Aldissem narodziła się prawdziwa przyjaźń. Jednakże cały czas pojawiały się przeszkody w realizacji ambitnego konceptu. Brakowało pieniędzy, ekipy, wreszcie – możliwości technicznych na urzeczywistnienie wybujałych pomysłów scenograficznych. Śmierć reżysera w marcu 1999 roku zupełnie położyła plany i projekt omal nie powędrował do kosza. Schedę po Kubricku (szkice, kilka rozpisanych scen i ramowy zarys scenariusza) przejął jednak jego dobry znajomy Steven Spielberg. Stefan, cudowne dziecko Hollywood, ma nosa do dobrych fabuł i od razu „wyczuł temat” na zrobienie współczesnej baśni o Pinokiu. Na podstawie odziedziczonych materiałów napisał 125-stronicowy scenariusz i rozpoczął jego realizację.

Koniec końców „Sztuczna Inteligencja” wyszła na dość poważne dzieło z gatunku kina science-fiction, aczkolwiek, dzięki reżyserskiej ręce Stefana, zmiękczono nieco jego trudną wymowę, tak iż miejscami mamy wrażenie oglądania czegoś z pogranicza „E.T.” i klasycznego wyciskacza łez – baśni dla dużych i małych. Film opowiada o świecie przyszłości, w którym katastrofa ekologiczna spowodowała stopienie się lodowców i zalanie wielu fragmentów stałego lądu. Nowy Jork, Wenecja i Holandia zniknęły pod taflą wiecznego oceanu. Zapanował chaos i głód, wprowadzono restrykcyjne metody limitowania populacji, zaś zezwolenie na dziecko stało się prawdziwym marzeniem dla wszystkich młodych małżeństw. Żyjące w stłoczeniu społeczeństwo zrealizowało model 20-80. Bogata elita, posiadająca pracę, domy i ubezpieczenie, zamieszkała w odciętych od świata enklawach. Pozostała większość zmuszona została do życia w ponurych, zadymionych kompleksach miejskich, bez większych perspektyw na lepszą przyszłość. Film w swej konstrukcji jest dość nierówny, składa się jakby z trzech części. Najpierw zabiera nas do świata klasy wyższej. Oto stateczna rodzina, mąż i żona, w której zdarzyła się tragedia. Wymarzony syn zapadł na nieuleczalną chorobę i poddano go hibernacji. Zrozpaczony ojciec, pracownik wytwórni robotów Cybertronics, odnalazł jednak coś, co przynajmniej może spróbować zastąpić utracone dziecko. Tym „czymś” jest David – robot nowej generacji, pierwsza maszyna, która potrafi czuć i myśleć jak człowiek, kierować się emocjami i - co najważniejsze – prawdziwie kochać. David wprowadza się do swych nowych rodziców, zaczyna z nimi zwyczajne życie. Je (albo przynajmniej macha łychą, bo organiczne jedzenie mu szkodzi), bawi się, wypytuje, kocha i chce być kochanym. Po pewnym czasie, siłą rzeczy zajmuje również poczesne miejsce w ich sercach.

Jak się okazuje, do czasu jednak. Gdy zahibernowany dotąd synek zostaje uzdrowiony i wraca do swych uszczęśliwionych rodziców, pomiędzy chłopcami rozpoczyna się naturalna konkurencja o względy i uczucia. Walka, w której sztuczny chłopiec od początku skazany jest na porażkę. W tej części (a jest to prawie jedna trzecia filmu) fabuła rozwija się nieśpiesznie. Możemy spokojnie wczuwać się w klimat, obserwować subtelne relacje międzyludzkie i świetną grę aktorów. Frances O’Connor bardzo dobrze wcieliła się w rolę matki, zaś znany z rewelacyjnej roli w „Szóstym Zmyśle” Haley Joel Osment po raz kolejny udowadnia, iż nie na darmo okrzyknięto go najlepiej rokującym młodym aktorem w Hollywood. Już dziś głośno mówi się, iż pomimo młodego wieku rola Davida w „Sztucznej Inteligencji” może mu przynieść Oscara. W stworzeniu tak dobrej kreacji z pewnością pomogła mu doświadczona ręka Spielberga. Sam reżyser bardzo starał się uderzać w poetykę Kubricka (w czasie zdjęć mawiał nawet, że jego duch jest na planie), co widać prawie na każdym kroku. Duże, sterylne pomieszczenia, drewniane powierzchnie, dużo bieli, łagodny poblask, oniryczne barwy i klimat niczym ze snu.

Potem jednak wydźwięk obrazu się zmienia. David, skazany przez swą ukochaną rodzinę na wygnanie, rozpoczyna tułaczkę po „prawdziwym” świecie, rządzonym przez tłuszczę - sfrustrowany, zanarchizowany i głodny tłum. Celem dziecka jest odnalezienie miłości. Niczym Pinokio w dziecinnej książeczce, David poszukuje wróżki, która zamieni go w prawdziwego chłopca i pozwoli zasłużyć na uczucie rodziców. Pomaga mu w tym inny robot, mechaniczny kochanek Gigolo Joe (Jude Law znany z filmu „Wróg u bram”, gdzie grał rosyjskiego snajpera) i miś-zabawka – Teddy (twór speców od efektów specjalnych z ILM). Świat na zewnątrz nie jest już taki sielski. Ukazuje całą brutalność ludzkiej natury. Inne roboty są tam traktowane niczym niewolnicy w starożytnym Rzymie. Ludzie z jednej strony wysługują się nimi na każdym kroku (roboty sprzątające, roboty kucharze, kochankowie, technicy) z drugiej zaś nienawidzą, bo wiedzą, iż to właśnie one są nieśmiertelne, precyzyjne i doskonałe, nie muszą spać ani jeść. Symbolicznym aktem zemsty są quasi-igrzyska – „Festiwale Życia”, gdzie co starsze egzemplarze niszczone są ze szczególnym okrucieństwem. Tu poetyka filmu jest ostra, dźwięki ranią uszy, a klimat lekko schizowaty (mnie osobiście kojarzył się z „Mechaniczną Pomarańczą”, a więc znowu nawiązanie do Kubricka). Wędrówka Davida przez ten bezduszny świat to okazja na zadanie paru bardzo poważnych pytań, które „Sztuczna Inteligencja” jako film s-f z ambicjami, zadawać powinna. W jaki sposób ludzie są odpowiedzialni za to co tworzą? Gdzie jest granica pomiędzy tym, co według rządzących jest dobre, a tym, co dobre według rządzonych? Czy mamy moralne prawo do tworzenia sztucznej inteligencji? Film pozostawia te pytania bez odpowiedzi, ale „szturcha” odpowiednie struny w naszej duszy. Wędrówka Davida kończy się nieco niespodziewanie. Nie chcę nic zdradzać, jednak końcówka filmu to znów odmienna stylistyka, całkowita zmiana klimatu i... powrót do typowej Spielbergowskiej baśni. Kto jeszcze się nie popłakał, teraz zrobi to na pewno.

„Sztuczną Inteligencję” trudno jest ocenić jednoznacznie. Na pewno jest to film dobry, jednak czy jak na Spielberga „tylko dobry” to nie za mało? Jak to u reżysera ulubionego filmu każdego dentysty, wszystko jest tu perfekcyjne. Aktorzy dobrani i poprowadzeni świetnie. Scenografia godna podziwu. Zdjęcia – pierwszorzędne (Kamiński). Muzyka Johna Williamsa – poważna i monumentalna jak zawsze. Nie da się jednak ukryć, że „Szczęki” to to nie są. „AI” to film z całkiem innej półki, gdzie liczą się pytania, a nie akcja i napięcie. Scenariusz też trzeba pochwalić. W trakcie projekcji można mieć wrażenie, że co prawda trochę rozłazi się w szwach, ale dopiero na sam koniec, gdy już wiemy, jaki był zamysł całości, okazuje się, że wcale tak nie jest.

Z drugiej strony, nie da się nie zauważyć, że brakuje trochę reżyserowi konsekwencji. Tak jak w tym przysłowiu o osiołku (sorry, Steven), co to mu w żłobie dano. Raz widzimy bardzo poważne kino s-f z dylematami. Potem film jakby nabierał tempa i akcji. A potem znów, wracamy do konwencji baśni. Tak jakby autor chciał zadowolić każdego – dużego i małego, czarnego, białego, kudłatego. Duzi znajdą tu ciekawą wizję i dobre pomysły, mali – piękną opowieść do poduszki. „Sztuczna Inteligencja” to kino poważne, spokojne, prawie familijne (wielbicieli pościgów i widowiskowych eksplozji odsyłam do recenzji filmu „Kod Dostępu”). Każdemu można więc ten film polecić. Ale nie każdemu musi się spodobać.

Na koniec słów parę o efektach specjalnych i pewna ponura obserwacja. Praca sztabu lalkarzy, charakteryzatorów i komputerowców z Industrial Light & Magic naprawdę robi wrażenie. Wizje niektórych robotów zaskakują pomysłowością, niektóre przypominają skrzyżowanie odkurzacza z akwarium, inne kojarzą się z drapieżnymi grafikami H.R. Gigera (twórca postaci Obcego). Miasta przyszłości pełne są świateł, pojazdów, wielopoziomowych autostrad i gigantycznych drapaczy chmur. W pamięci pozostaje również niezwykle sugestywny obraz zalanego przez roztopy Nowego Jorku, dokąd nasz bohater dociera w finale filmu. Spod jednolitej płaszczyzny wody wystają jedynie najwyższe budowle Manhattanu, nad wszystkim górują oczywiście dwie wieże World Trade Center. W filmowej rzeczywistości jako symbol przetrwały wiele kataklizmów. W naszej – nie przetrwały niestety ludzkiej głupoty. Smutne.

Piotr „Piotres” Stasiak

Premiera filmu odbyła się 12 października, dystrybucja – Warner Bros. Poland.