Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 2 września 2008, 14:41

autor: Maciej Kurowiak

GC 2008: Koncert Video Games Live

Gdyby Beethoven żył w naszych czasach, tworzyłby muzykę do gier, lubi powtarzać twórca Video Games Live. Jako gracze i miłośnicy dobrej muzyki nie mogliśmy przepuścić okazji, by donieść naszym Czytelnikom jak show prezentuje się na żywo.

Targi Games Convention wyrastają na największe po Tokyo Game Show wydarzenie w branży gier video. Lipsk już dawno przestał z pokorą patrzeć na Tokio, bijąc w tym roku kolejny rekord 200 tys. odwiedzających. Dotychczas każde targi uświetniał koncert symfoniczny, podczas którego praska orkiestra pod batutą Andiego Bricka wykonywała rozmaite utwory z popularnych gier. W tym roku formułę zmieniono i koncert symfoniczny zastąpiło muzyczne widowisko, znane pod nazwą Video Games Live, które od kilku lat święci triumfy na dziesiątkach scen w stolicach na całym świecie.

Trzon zespołu stanowią niezmiennie dwaj muzycy, Jack Wall i Tommy Tallarico – zamieszani w tworzenie muzyki do dziesiątków gier, doskonale wiedzą, czego oczekują gracze z całego świata. Jest więc świetlne show, jest cosplay, różne konkursy, a na wielkim ekranie wyświetlane są scenki ilustrujące wykonywany akurat utwór. Koncert w Lipsku odbył się środę 20 sierpnia w Leipzig Arena i zawierał wszystkie punkty programu, które wcześniej mogli widzieć widzowie w innych miejscach świata. Idea jest jedna – ludzie mają się dobrze bawić, a twórcy sami zachęcają do aplauzów, klaskania i głośnego wyrażania emocji. Przybliżają muzykę z gier w sposób łatwy i przyjemny, bez ciasnego kołnierzyka, ale w dobrych orkiestrowych aranżacjach. Gdyby Beethoven żył w naszych czasach, tworzyłby muzykę do gier, lubi powtarzać Tallarico. Można się z tym zgodzić lub nie, ale jako gracze i miłośnicy dobrej muzyki nie mogliśmy przepuścić okazji, by nie donieść naszym Czytelnikom, jak Video Games Live prezentuje się na żywo.

Nie mieliśmy okazji widzieć konkursu kostiumów, gdyż po całym dniu spędzonym na targach głód i pragnienie zapędziły nas w stronę sprzedawanych nieopodal kanapek i rozmaitych trunków. Gdy jednak Jack Wall dał sygnał do rozpoczęcia właściwego show, a na wielkim ekranie pojawiły się dwie kreseczki odbijające między sobą jeden piksel, czyli sławny Pong z 1972 roku, byliśmy już na miejscach. Co ciekawe, dźwięki odbijanej kwadratowej piłeczki były grane na żywo. Zaraz potem w takt Cwału Walkirii Wagnera przez ekran przeleciały stwory ze Space Invaders, żaba z Froggera i wielu innych bohaterów absolutnej klasyki prastarych gier zręcznościowych.

Mimo że na sali było ogromna liczba bardzo młodych ludzi, wszyscy wiwatowali na widok wdrapującego się po drabinkach goryla z Donkey Kong. Gdyby koncert odbył się w Polsce, byłoby to zupełnie zrozumiałe – niektóre automaty z tymi grami do dziś można znaleźć w wielu pseudosalonach gier. Jako kolejny na ekranie pojawił się głupawy rycerz z Dragon’s Lair (lewo, prawo, góra – pamiętacie tę wkurzającą gierkę?), a zaraz potem zmienił go inny rycerz, bohater najtrudniejszej gry wszech czasów – Ghosts 'n Goblins . Para z Out Run rozbiła się na jakiejś skale, a moment później tetrisowe klocki zasypały ekran w rytmie Korobiejnika – sławnej rosyjskiej melodii, sławnej także dzięki grze Tetris. Tak skończyła się składanka dedykowana klasyce gier video.

Po chwila ciszy z głośników dobiegły bardzo znajome głosy: – It’s Solid Snake, can you hear me? I said, can you hear me?! Publiczność oszalała. That’s better – powiedział z zadowoleniem Snake, zapowiadając wejście Tommy’ego Tallarico. Ten wbiegł na scenę z typowym dla siebie entuzjazmem, witając się wylewnie z publicznością i zapowiadając kolejnego gościa. Na ekranie pojawił się Hideo Kojima, który z nagrania pozdrowił publiczność i zaprosił do wysłuchania kolejnego utworu – tym razem oczywiście z Metal Gear Solid. Słynny temat, którego twórcą jest Tappi Iwase, został wykonany w popularnej aranżacji autorstwa Harry`ego Gregsona-Williamsa. Słyszeć go na żywo, w wykonaniu orkiestry i chóru to czysta przyjemność. Przez ekran przewinęły się najlepsze momenty z przygód Snake’a, od najdawniejszych (oszczędzono nam na szczęście prehistorycznych, 8-bitowych części serii) po Guns of the Patriots. W międzyczasie na scenie rozgrywała się zabawna pantomima. Strażnik z zamontowanym znakiem powoli przechodził wzdłuż sceny, za nim zaś powoli podążał duży karton. Gdy tylko strażnik zorientował się, że coś tu nie gra, znak zapytania ku uciesze fanów zastąpił wykrzyknik. Chwilę później Snake’a zmienił Kratos, a nasze uszy zaatakowała potężna, patetyczna muzyka z God of War. Przez ekran przewinęły się sceny z brutalnego świata greckich mitów i w ciągu kilku minut mogliśmy sobie przypomnieć, kto jest prawdziwym bogiem wojny w grach video.

Video Games Live nie jest koncertem we właściwym tego słowach rozumieniu. To show, w którym publiczność jest aktywną częścią widowiska. Gdy tylko ucichły dźwięki wprost z Hadesu, rozpoczął się konkurs Space Invaders. Zasady dość proste – wybrany z tłumu chłopak zakłada czujnik ruchu i biega wzdłuż sceny, kierując w ten sposób myśliwcem i strzelając do atakujących kosmitów. Główna nagroda – wart prawie 2500 dolarów, prawdziwy automat do gier, Katana. Ciężar głównej wygranej chyba przygniótł śmiałka i nie udało mu się powstrzymać inwazji pikseli.

Nadszedł czas na specjalny punkt programu, szczególnie interesujący niemiecką publiczność. Na scenę weszli panowie z Cry-tech, przypominając o nadchodzącym Crysis: Warhead i zapraszając na premierowe wykonanie utworu z pierwszego Crysis. Przez salę natychmiast przetoczyły się dźwięki znane z filmu wprowadzającego (pamiętacie te wirujące heksy, a później scenki z dżungli przeplatane mikrokosmosem?). Równocześnie na ekranie mogliśmy podziwiać sceny z gry w jej maksymalnej, pokazowej wersji, której znaczna część populacji mogła doświadczyć jedynie w formie slajdów. Obecność Crysis to raczej ukłon w stronę organizatorów, ale już wpadający w ucho, śpiewany w języku suahili Baba Yetu z Civilization 4 w znakomitej aranżacji dopieszczał zmysł słuchu rozmaitym ornamentami, do których zdolna jest chyba tylko grająca na żywo orkiestra.

Nadszedł czas na kolejny mocny punkt programu, bez którego Video Games Live nie byłoby pewnie tak popularne. Na scenę przy wielkim aplauzie wszedł Martin Leung, utalentowany pianista, znany z filmików na Youtube, w których gra kawałki z gier video z zawiązanymi oczami. Podszedł do… i tu pierwszy duży zgrzyt – keyboardu. Sceniczny keyboard, choćby nie wiadomo jak wyposażony, nigdy nie dorówna koncertowemu fortepianowi. No dobrze, Leipzig Arena to nie filharmonia, ale lekko syntetyczne brzmienie i gorsza dynamika cyfrowego pianina nie przystają do chóru, orkiestry, batuty – to jakby mimo wszystko inna bajka. Minutę później wszystko organizatorom wybaczyliśmy. Leung nie zawiódł – zagrał swoją sztandarową składankę motywów z serii Final Fantasy. Zaczął od głównego motywu z części siódmej… zaraz potem przechodząc płynnie do doskonałego To Zanarkand z Final Fantasy X. Aerith Theme zmienił się w Eyes On Me z części dziewiątej, by zaraz potem stać się Fragments of Memories. Kolejne wspaniałe kompozycje Nobuo Uematsu ścigały się ze sobą… przez sale płynęły Terra’s Theme, Melodies of Life i Waltz for the Moon. Wszystko po to, by osiągnąć potężne crescendo w One Winged Angel i Liber Fatalis. Gdyby tylko instrument był właściwy, byłoby pewnie perfekcyjnie. Martin Leung opuścił scenę przy gorącym aplauzie, a powrócił na nią Jack Wall i dyrygowana przez niego orkiestra.

Rozbrzmiała składanka z wszystkich Metroidów. Obserwowaliśmy, jak Samus Aran ewoluuje na ekranie z kilku pikseli do kształtnej blondynki z Metroid Prime 3: Echoes. Jednak prawdziwe zwieńczenie pierwszej części koncertu przyszło dopiero, gdy na ekranie pojawił się Koji Kondo i zapowiedział sławę sław, czyli The Legend of Zelda. Motyw znany równie dobrze jak muzyka z Bonanzy, odegrany przez orkiestrę wbijał w krzesło. W tym samym czasie przez ekran przetoczyła się żywa historia gier video. Śledziliśmy losy chłopaka w zielonym kapturze i przemianę od 8-bitowego skrzata po młodego herosa z Twilight Princess. Jeśli jakiejś serii należy się określenie kultowa, to cykl Zelda jest zawsze pierwszy w kolejce. Zapadła cisza, a na ekranie pojawił się napis loading act II .

Drugą część rozpoczął kolejny konkurs – tym razem do walki w grze Frogger stanęli dziewczyna (płeć żeńska zarówno na targach, jak i na koncercie była reprezentowana, jak przystało na rozwiniętą cywilizację, bardzo licznie) i chłopak. W ostatecznym rozrachunku dziewczynie poszło zdecydowanie lepiej, choć żaden z zawodników nie dał rady przeprowadzić wszystkich żab. Skończyło się więc na nagrodach pocieszenia.

Do głosu doszło Square Enix, ale już nie w kompozycji ich etatowego geniusza Nobuo Ueamatsu, tylko w Hikari z Kingdom Hearts, stworzonym przez Yoko Shimomurę, w orkiestrowej aranżacji Kaoru Wady. Akurat po tym kawałku nie spodziewaliśmy się żadnej innej aranżacji niż oryginalna. Tak też się stało i choć Hikari to piękny utwór, zabrakło nieco scenek z gry, gdyż na ekranie oglądaliśmy tylko fragmenty z filmów Disneya. Zapewne to Japończycy nie zgodzili się na inny montaż.

Sonic The Hedgehog, mimo iż nie błyszczy już jak na dawnych konsolach Segi, dzięki należnemu mu miejscu w historii gier także dorobił się własnej składanki. Jednak prawdziwa gwiazda musiała jeszcze chwilę poczekać. Przez salę przetoczyła się patetyczna suita z gry World of Warcraft, a zaraz potem przedpremierowe wykonanie utworu ze zbliżającego się Starcraft 2. I nadszedł wreszcie czas na kolejny wyczekiwany utwór.

Nie ma chyba lepszej osoby do zagrania tematu Super Mario Bros niż Martin Leung. Znów zasiadł przed klawiszami, ale tym razem prowadzący zawiązał mu oczy chustą. Dla Leunga to oczywiście żaden problem i odegrał jeden z najsławniejszych motywów muzycznych globu bez żadnych problemów. Pianista ściągnął chustę, by brawurowo zagrać kolejne motywy z serii o sławnym hydrauliku. Publiczności, w tym nam, bardzo się to podobało, a aplauz był bardzo głośny, zatem Leung grał kolejne hity Nintendo: powróciły więc motywy z The Legend of Zelda i Tetrisa.

Kolejny konkurs, z powodu późnej pory, był już, niestety, dość męczący dla słuchaczy. Nie tylko nam się to nie spodobało, bo i publiczność buczała, gdy Tallarico zapowiadał finalistę konkursu Guitar Hero: Aerosmith (być może powodem buczenia był właśnie wybór zdecydowanie najsłabszej części cyklu), który zaraz potem odegrał na scenie jeden z kawałków (Sweet Emotion?). Nikt nie padł z podziwu, bo lokalny mistrz z tremy lub innych przyczyn co jakiś czas gubił nutki. Tak czy inaczej chwała mu za zagranie, bądź co bądź, trudnego utworu przed kilkoma tysiącami ludzi.

Na deser pozostał główny motyw z Halo, który na gitarze elektrycznej zagrał Tallarico i choć do Steve’a Vaia mu daleko, to i tak sprawił się całkiem dobrze. Niestety później zaczął się zupełny harmider, gdyż fatalna akustyka Leipzig Arena źle współgrała z nie najlepszym nagłośnieniem i finałowe kawałki z Final Fantasy 7 i Castlevanii zabrzmiały jak kakofonia. Ludziom zaczynało się też już spieszyć i niektórzy zwyczajnie opuszczali imprezę, głośno przy tym tupiąc. I to był już koniec blisko trzygodzinnego widowiska.

Spodziewaliśmy się czegoś więcej i gdybyśmy wyłożyli te 35 euro (najlepsze miejsca kosztowały ok. 50) z własnej kieszeni, bylibyśmy pewnie mniej zadowoleni. Niewątpliwie warto było wysłuchać świetnych składanek z Final Fantasy czy The Legend of Zelda. Nie można narzekać też na samych muzyków. Martin Leung grał znakomicie, tak jak i orkiestra była pierwszej klasy. Konkursy, krzyki, zachęty były jednak trochę zbyt nachalne i jarmarczne, chwilami przypominając stary PRL-owski show z cyklu Dziecko Potrafi. Siedzieliśmy dość daleko od sceny i nie możemy powiedzieć, żeby nagłośnienie było idealne – dźwięk niósł się raczej marnie i brakowało prawdziwej orkiestrowej dynamiki. Z tego powodu całość miała dość tani posmak. Zamiast poczucia obcowania z muzyką symfoniczną, dostaliśmy mieszankę wrażeń z popkulturowego kogla-mogla. No i ten nieszczęsny brak fortepianu… Miło byłoby też posłuchać utworów muzycznych w całości, a nie jedynie składanek. Tematy z Metal Gear Solid, The Legend of Zelda, Final Fantasy czy Halo przyjemnie usłyszeć na żywo, ale być może warto rozważyć powrót do porzuconej w tym roku konwencji grania koncertów w filharmonii?

Maciej „Shinobix” Kurowiak