Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 26 lipca 2001, 11:56

autor: Leszek Baczyński

Ostatnie bitwy Napoleona

Artykuł ten to swoistego rodzaju uzupełnienie recenzji zestawu gier pt. „Battleground Collection 1” amerykańskiej firmy Talonsoft a skierowany jest głównie do osób które interesują się tematem wojen napoleońskich.

Witam serdecznie wszystkich zainteresowanych tematem wojen napoleońskich i zapraszam do przeczytania artykułu uzupełniającego recenzję zestawu gier pt „Battleground Collection 1” amerykańskiej firmy Talonsoft.

Pisząc ten artykuł zastanawiałem się, czy opisać poszczególne bitwy korzystając z podręczników historii zawierających suche fakty, czy też może wymyślić jakiś inny, bardziej interesujący sposób. Czytając książki dotyczące bitew przedstawionych w programach firmy Talonsoft, oraz przeszukując sieć internetową w celu zdobycia związanych z nimi materiałów, przypadkowo natrafiłem na polską stronę poświęconą Napoleonowi Bonaparte autorstwa pana Włodzimierza Nabywańca. Znalazłem tam wiele interesujących mnie informacji. Przede wszystkim jednak opisy najważniejszych bitew jakie stoczył Napoleon, autorstwa wybitnych pisarzy literatury pięknej i publicystyki. Bez namysłu napisałem więc do pana Włodzimierza, by pozwolił mi umieścić pewne fragmenty swoich zbiorów w niniejszym artykule. On zgodził się bez wahania i dzięki jego uprzejmości możecie teraz przeczytać je właśnie tutaj. Bardzo mu za to dziękuję, a zainteresowanych odsyłam na internetowe strony dotyczące Napoleona Bonaparte. Adres znajdziecie na końcu tego artykułu.

WPROWADZENIE – czyli trochę historii na dobry początek.

W roku 1812 Napoleon na czele 600.000 armii przekroczył rzekę Niemen i ruszył na Moskwę, wypowiadając tym samym wojnę carowi Aleksandrowi I. Powodami były: łamanie przez Rosjan porozumienia dotyczącego zakazu handlu z Anglią (tzw. Blokada Kontynentalna), oraz obawa przed zawarciem porozumienia między Rosją i Anglią, wymierzonego w interesy Francji.

Maszerując na Moskwę oddziały francuskie cierpiały wskutek piekącego upału i uporczywych deszczy. Przez kilka pierwszych tygodni kampanii dziesiątki tysięcy ludzi i koni padło przy drodze wskutek chorób i wyczerpania. Po pokonaniu Rosjan pod Smoleńskiem 17 VIII 1812 roku, marsz na Moskwę Francuzom przerwał generał Kutuzow, zagradzając im drogę niedaleko wsi o nazwie Borodino.

BITWA POD BORODINO (7 Wrzesień 1812r.)

Napoleon w otoczeniu swych generałów pod Borodino

Obraz Roberta Hillingford’a

„...Bitwa ta, jedna z najkrwawszych w dziejach ludzkości, odbyła się 7 września 1812 roku w pobliżu wsi Borodino. Każda ze stron dysponowała około stu dwudziestu - stu trzydziestu tysiącami żołnierzy, lecz Rosjanie mieli więcej dział, gdyż francuskie konie pociągowe padały masowo i armaty trzeba było wrzucać do rowów. W przeddzień hekatomby, 6 września, panował względny spokój. Kutuzow w otoczeniu popów i archimandrytów upomniał wojska, by broniły ojczyzny i religii, pokazując im obraz Matki Boskiej Smoleńskiej, cudem rzekomo ocalony z rąk najeźdźcy. Napoleon pokazał żołnierzom francuskim dopiero co przysłany z Paryża portret swego syna, króla Rzymu, pędzla Gerarda, rozniecając widokiem oseska olbrzymi entuzjazm. Z „bogiem wojny” nie mogli przegrać, tym bardziej, że on na widok słońca podnoszącego się rankiem 7 września krzyknął:

- Oto słońce spod Austerlitz!

Po czym opadł na fotel, trzęsąc się jak w febrze. Nocą z 6 na 7 września Bonaparte dostał bardzo silnej gorączki i całą bitwę przesiedział w fotelu, otoczony przez gwardię, półprzytomny, momentami niemal omdlewając, udzielając zachrypniętym do szeptu głosem niezrozumiałych odpowiedzi bądź dając nieprecyzyjne rozkazy. W tej sytuacji cały ciężar bitwy wziął na siebie marszałek Michał Ney. On stał się w tym szkarłatnym dniu „bogiem” i on stanął naprzeciw Michała Kutuzowa jako spiritus movens Wielkiej Armii.

Albowiem w tym dniu nie trzeba było mądrości - potrzebna była szalona odwaga, a nią właśnie dysponował marszałek Ney, syn bednarza, którego nawet Anglicy nazywali „najdzielniejszym ze wszystkich wodzów Napoleona”. On poprowadził pierwszy atak i dziesiątki następnych, siedząc na białym koniu, który był jak sztandar armii francuskiej i stanowił wyśmienity cel dla przeważającej artylerii Rosjan. Lecz kiedy działa nieprzyjaciela szerzyły spustoszenie we francuskich szeregach, Michał Ney, stojąc na czele, żuł i wypluwał z kamiennym spokojem kolejne prymki tytoniu, magnetyzując tym dziesiątkowane szeregi.

Borodino było kilkugodzinną wymianą potwornych ciosów na wprost, bez żadnych „boskich” manewrów, bez strategii i taktycznego wyrafinowania. Bonaparte był zbyt chory, aby móc zagrać swym geniuszem militarnego szachisty. Okrzyk: „Oto słońce spod Austerlitz!” nie był okrzykiem „boga wojny”, lecz chorego awanturnika, słońce bowiem świeciło zza pleców Rosjan, prosto w oczy Francuzów, oślepiając zwłaszcza artylerzystów.

Centralnym punktem bitwy, kluczem pola i furtką do zwycięstwa, był wielki szaniec usypany przez Rosjan, tzw. Wielka Reduta lub Reduta Rajewskiego, powiązana z szańcami Bagrationa. Historycy nie są w stanie obliczyć i nie uczynią już tego nigdy - ile razy owa reduta przechodziła z rąk do rąk. Co najmniej dziesięć, może dwa razy tyle. Obie strony opanowała taka furia bojowa w walce o ten szaniec, że najstarsi weterani nie pamiętali czegoś podobnego. Rosjanie i Francuzi wybijali się tu do ostatniego człowieka nie ustępując o krok, padając tysiącami, ze straszliwą, milczącą zaciekłością. Jeden po drugim ginęli na Reducie Rajewskiego najlepsi dowódcy obu armii - oddało tam życie kilkunastu generałów!

Wielką Redutę otaczała wielka fosa. Ten wąwóz już po trzech godzinach wypełnił się po brzegi, przestał istnieć, został całkowicie zasypany trupami koni i ludzi do wysokości ośmiu warstw! Ney raz po raz prowadził w kierunku Reduty Rajewskiego i innych szańców tak mordercze ataki i kontrataki, że w końcu zaczęło mu brakować żołnierzy. Wysłał do Napoleona posłańca z żądaniem, by gwardia została rzucona do decydującego ataku. Bonaparte odmówił.

Wówczas marszałek Michał Ney, zawsze wierny i milczący, nigdy nie spiskujący i nie pyskujący przeciw cesarzowi Ney, po raz pierwszy w swym życiu wybuchnął potokiem przekleństw:

- Do diabła, co on tam robi z tyłu?! Nie ma go tu i nic nie widzi! Jeśli już nie jest wodzem, to niech wraca do Tuileries, a ja będę dowodził za niego!!!

I dowodził, wspomagany przez szalejącego na czele kawalerii Murata, wiodącego zażartych Polaków Poniatowskiego i zawsze opanowanego fenomena strategii Davouta. Dopiero po trzeciej Francuzi rzucili do szarży swą ciężką kawalerię - kirasjerów generała Augusta Caulaincourta. O wpół do czwartej lawina zakutych w stal jeźdźców wdarła się z potwornym impetem w trzewia Reduty Rajewskiego od szyi, podczas gdy piechurzy generała Lanabere'a szturmowali stok po drabinach. Obaj generałowie padli zabici, lecz Wielka Reduta stała się ostatecznie łupem armii francuskiej.

Kutuzow cofał się i można go było wówczas dobić za pomocą świeżej gwardii. Marszałkowie błagali Napoleona:

- Na miłość boską, przyślij nam gwardię, a przetrącimy im kręgosłup!

Lecz w chwili rozpaczliwego wahania stojący obok Bonapartego dowódca gwardii, Bessieres, szepnął:

- Znajdujesz się o tysiące kilometrów od Paryża, Najjaśniejszy Panie!

I to zadecydowało. Tych osiemnaście tysięcy ludzi było ostatnią rezerwą na niewiadome jutro i Korsykanin ich nie ruszył. Był to kolejny straszliwy błąd, armia rosyjska została bowiem pokonana, lecz nie unicestwiona.

Trzy lata później, gdy ostatecznie ważyły się losy Napoleona w bitwie pod Waterloo i gdy stojąc przed progiem klęski rozpaczliwie rzucił on do decydującego (bezskutecznego w efekcie) ataku elitę gwardyjską, Ney przypomniał mu błąd borodiński:

- Gdybyś użył gwardii pod Borodino, Sir, nie musiałbyś używać jej dzisiaj...”

Niniejszy fragment pochodzi z książki W. Łysiaka pt. „Cesarski Poker”.

Francuscy kirasjerzy zdobywają rosyjski sztandar pod Borodino

Obraz Theodore Gericault’a

W bitwie pod Borodino poległo lub zostało rannych 33.000 francuskich żołnierzy, w tym 49 generałów (14 gen. dywizji, 33 gen. Brygady, 2 gen. armii), 37 pułkowników, 37 oficerów i 86 podoficerów. Straty po stronie rosyjskiej wyniosły 44.000 ludzi.

W tydzień później (14 IX 1812 r.) około 100.000 żołnierzy pozostałych z 600.000 armii, dotarło do bram Moskwy. Niestety jedyne co tam zastali, to płonące i opuszczone miasto.

Ostatecznie wyprawa Napoleona na Moskwę zakończyła się niepowodzeniem, a jego Wielka Armia uległa prawie całkowitej zagładzie.

W roku 1813, Napoleon po utworzeniu nowej Wielkiej Armii, kontynuował w Europie swoje zwycięstwa (Lutzen, Bautzen, Drezno), lecz po porażce w bitwie pod Lipskiem (Bitwa Narodów) zmuszony do abdykacji został zesłany na wyspę Elbę. Niepopularność powrotu na tron Burbonów przesadziły o tym, iż Bonaparte zdecydował się na powrót do Francji rozpoczynając okres zwany przez historię jako „100 dni Napoleona”. Zebrawszy nową armię ruszył w kierunku Brukseli mając nadzieję na pokonanie sprzymierzonych sił angielsko-pruskich. Wtedy to doszło do bitew pod Quatre-Bras i Ligny.

BITWA POD QUATRE-BRAS (15 Czerwiec 1815 r.)

Książę Wellington na drodze do Quatre Bras

Obraz Roberta Hillingford’a

Centralnym punktem bitwy była mała wieś Quatre-Bras ze skrzyżowaniem dwóch dróg: z Nivelles do Namur (kierunek północny zachód – południowy wschód) i z Brukseli do Charleroi (północ – południe). Wieś była zajęta przez Anglików. Do Quatre-Bras od wschodu po południowej stronie drogi do Nivelles przylegał las Bossu zajęty przez oddziały angielskie. Na południe od Quatre Bras przy drodze do Charleroi nad strumieniem leżała farma Gémioncourt, a na wschód od niej farma Piraumont- obie obsadzone przez Anglików. Francuzi ustawili się na południe od tych zabudowań w okolicach Frasnes.

Armią francuską (około 45000-50000 żołnierzy) dowodził marszałek Michał Ney. W skład jego armii wchodziły cztery dywizje I-ego korpusu, cztery II-ego korpusu (gen. Reille), dwie dywizje kawalerii lekkiej (gen. Piré) i 2-ga dywizja korpusu Kellermanna (kirasjerzy).

Armia angielska pod dowództwem księcia Wellington, Arthura Wellesley’a, składała się z dywizji gen. Perponchera, dywizji gen. Pictona, dwóch dywizji holenderskich oraz oddziałów księcia Fryderyka Wilhelma Brunszwickiego.

„...W czasie rozmowy z Blücherem Wellington usłyszał strzały karabinowe, które dobiegały z południowego zachodu, a po chwili doszły do jego uszu głuche odgłosy armat. Obaj wodzowie pożegnali się natychmiast i rozjechali do swoich oddziałów.

Z daleka już Wellington widział, że na jego odcinku rozwijają się bataliony francuskie, popędził więc konia chcąc jak najszybciej znaleźć się na linii walki. Po kilku minutach książę i jego sztab byli na miejscu. Już na pierwszy rzut oka potrafili ocenić, że sytuacja jest groźna.

W tym samym czasie, gdy kończyło się spotkanie Wellingtona z Blücherem, marszałek Ney rozpoczął atak wzdłuż szosy brukselskiej. Jego celem było Quatre Bras.

Trzy dywizje II korpusu Reille'a w pierwszym uderzeniu wyparły siły dywizji niderlandzkiej z rejonu Frasnes i odrzuciły ją aż do skrzyżowania dróg. Wellington widząc ucieczkę oddziałów Perponchera powoli tracił cierpliwość. Sytuacja była poważna, ale z północy nadciągnął długo oczekiwany Picton ze swoją bitną 5 dywizją piechoty i z marszu wszedł do walki.

„Około godz. 12 - wspomina żołnierz 95 regimentu Kincayd - dostaliśmy rozkaz, aby zostawić tabory i ruszyć naprzód. Poczuliśmy się wtedy bardzo wojowniczo, mimo że nie spodziewaliśmy się nawiązać kontaktu z nieprzyjacielem tego samego dnia. Ale gdy tylko ruszyliśmy, natychmiast odczuliśmy zbliżanie się wroga. Najpierw spotkaliśmy wozy napełnione rannymi Belgami, a po przejściu Genappe do naszych uszu doszły salwy armat. Wszystkie nasze wątpliwości rozwiały się, gdy osiągnęliśmy wyżynę, na której znajdowało się Quatre Bras, i zobaczyliśmy dużą równinę przed nami, otoczoną z dwóch stron lasem, i dalej następną wyżynę, na której -dostrzegliśmy siły nieprzyjaciela, schodzącego w naszym kierunku. W Quatre Bras nie było więcej niż 3 - 4 domy, a nazwa pochodzi zapewne, jak sądzę, od połączenia czterech dróg... Wieś była zajęta przez Belgów księcia Orańskiego, którzy obsadzili dużą farmę przy drodze i skraj lasu”.

Perponcher tracił teren i około godz. 15 Francuzi podeszli prawie pod samo Quatre Bras, co groziło utratą tego ważnego punktu. Wtedy właśnie rozwinęła się do ataku 5 dywizja gen. Pictona. Jako awangarda do akcji wszedł 1 batalion 95 regimentu tzw. zielonych strzelców, którzy otworzyli ogień ze swoich sztucerów. Pod osłoną kanonady rozpoczęto kontratak siłami całej dywizji. [...]

Działanie lekkich kompanii angielskich nie doprowadziło jednak do odzyskania Gémioncourt i Piraumont, ponieważ Francuzi zaraz po zajęciu tych punktów podciągnęli armaty. Ogień dział skierowany był w pierwszym rzędzie na Quatre Bras, ale wiele kartaczy pękało nad głowami rozrzuconej w tyralierę lekkiej piechoty. Za drogą, tuż za Quatre Bras Picton powstrzymywał ruch swojej dywizji, gdyż atak pod gwałtownym ogniem dział francuskich mógł skończyć się masakrą. Francuzi, gdy tylko dostrzegli nowe oddziały angielskie, momentalnie zdwoili ogień i obsypali przeciwników prawdziwym gradem śmiercionośnych pocisków. [...]

Książę Wellington obserwował uważnie zmagania tyralierów i strzelców [...] aż dostrzegł maszerującą wzdłuż szosy silną kolumnę piechoty. [...] Wellington nie wierzył, że lekka piechota powstrzyma ruch tej kolumny i dlatego przywołał do siebie Thomasa Pictona.

Generał Picton na rozkaz księcia przygotował kontratak. [...] Gdy kolumny batalionowe nieprzyjaciela podeszły do pozycji piechoty angielskiej, rozpoczęła się gwałtowna wymiana ognia. Zanim rozwiał się dym, Anglicy uderzyli na bagnety. Kolumny francuskie poniosły ciężkie straty od ognia, a nagły atak powstrzymał ich ruch. Anglicy i Francuzi rozpoczęli ciężką walkę na bagnety i kolby, w której górę poczęła brać luźna linia angielska nad mało ruchliwymi, choć zaciekle broniącymi się kolumnami francuskimi.

W walce tej straty były z obu stron bardzo wysokie. Francuzi musieli w końcu ustąpić. Książę brunszwicki Fryderyk Wilhelm stojąc ze swoimi oddziałami przy drodze postanowił częścią sił rozwinąć powodzenie angielskiej piechoty. Regiment czarnych huzarów brunszwickich i szwadron ułanów ruszyły do szarży. Idące kłusem szwadrony przeszły łagodnie w galop i gwałtownie uderzyły na Francuzów.

Tutaj jednak spotkał ich tragiczny zawód.

Francuzi, choć w odwrocie, nie mieli zamiaru pójść pod szable. Kilka równych salw ostudziło zapędy brunszwickich jeźdźców. Huzarzy i ułani tracąc około sześćdziesięciu ludzi cofnęli się, a widząc nadciągających kirasjerów francuskich poszli w rozsypkę. Nieudany atak jazdy ściągnął gwałtowny ogień artylerii francuskiej na grupę, w której znajdował się książę brunszwicki. Piechurzy rozpoczęli odwrót, a karne dotąd bataliony straciły spoistość i w popłochu rzuciły się do ucieczki.

Nie pomogły nawoływania bohaterskiego księcia, który w chwilę potem otrzymał śmiertelną ranę. Znajdujący się blisko mjr von Wachholtz wraz z kilkoma oficerami odniósł ciężko rannego spod ostrzału, ale nim złożyli go na ziemi, już nie żył. Pułkownik Olfermann chcąc osłonić odwrót resztek piechoty rzucił do szarży pozbieranych ułanów brunszwickich, ale ci na widok lansjerów francuskich rozpierzchli się na wszystkie strony.

Lansjerzy, którzy tak przestraszyli ułanów brunszwickich, należeli do 2 dywizji jazdy generała Pirego. Były to 5 i 6 pulki gen. barona Wathieza. Po rozpędzeniu. ułanów lansjerzy uderzyli na stojące w życie kompanie 42 i 44 regimentu pieszego. Szkoci bronili się w grupach, ostrzeliwując szarżujących przeciwników i walcząc z nimi na bagnety.

Warto zauważyć, że Szkoci, mimo iż zostali zaskoczeni, nie ulękli się i cały czas powstrzymywali dzielnie ataki Francuzów. Najcięższe walki toczyły się wokół małej grupki żołnierzy 44 regimentu, którzy zaciekle bronili swojego sztandaru. Jeden z lansjerów chwycił za drzewce sztandaru, a szablą ranił w głowę chorążego Christie. Christie z twarzą zalaną krwią wyglądał okropnie, ale słabnącymi dłońmi utrzymał sztandar. Jego koledzy zabili w tym czasie zdeterminowego lansjera.

Na pomoc lansjerom marszałek Ney wysłał kirasjerów. Opancerzeni, na ogromnych koniach, z pałaszami w rękach, wyglądali wspaniale budząc podziw i przerażenie. Rozpoczęli gonitwę za upartymi Szkotami, którzy twardo bronili swoich zroszonych krwią pozycji w stratowanym życie. Część kirasjerów Kellermanna zainteresowała się szczupłym orszakiem księcia Wellingtona, który uratował się dzięki ucieczce do wnętrza czworoboku 92 regimentu płk. Gordona.

Sytuacja była bardzo ciężka. Lada chwila mógł zostać ponowiony atak francuskiej piechoty, która rozbiłaby z łatwością mocno już zmęczonych Anglików.

Gen. Picton chcąc zakończyć niebezpieczne utarczki z jazdą przeciwnika zdecydował się na rzecz niezwykłą. Stanął na czele nie niepokojonego jeszcze przez nieprzyjaciela l batalionu 28 regimentu oraz 3 batalionu l regimentu królewskiego i ruszył do ataku. Oba bataliony uderzyły w pełnym biegu na kawalerię przeciwnika i, o dziwo, wyparły ją aż do Gémioncourt.

Po tym epizodzie około godz. 17 nastąpiła krótka przerwa w zmaganiach. Ney, który montował nowy atak, otrzymał pismo od Soulta z Fleurus informujące o rozpoczęciu bitwy pod Ligny: „Panie marszałku, napisałem Panu godzinę temu, że Cesarz zamierza zaatakować wroga o 2.30 na pozycji Bry i Sombreffe. W tym momencie bitwa trwa i nabiera rozmachu. Jego Wysokość obarczył mnie obowiązkiem przekazania Panu Jego woli. Ma Pan wykonać manewr w ten sposób, aby wyjść na prawą flankę wroga i jego tyły. Jeśli zaatakujecie szybko, armia ta będzie zgubiona. Los Francji jest w Pana rękach. Więc nie wahajcie się ani chwili i wykonujcie manewr nakazany przez Cesarza kierując się na Bry i Saint Amand, aby przyczynić się do decydującego zwycięstwa”. Ney trzymał jeszcze w dłoni pismo szefa sztabu, kiedy dostrzegł nadchodzące nowe siły nieprzyjacielskie, które zatrzymały się na zachodnim krańcu Quatre Bras. W tej sytuacji marszałek chciał jak najszybciej wyprzeć przeciwnika, którego siły wzrastały z godziny na godzinę, co mogło przeszkodzić w realizacji cesarskiego rozkazu.

Mimo pewnych sukcesów oddziały francuskie nie doszły jednak dalej niż do Gémioncourt, a bliskość lasu nie pozwalała na uderzenie szerszym frontem. W tej sytuacji marszałek postanowił przynaglić I korpus gen. d'Erlona, maszerujący właśnie w kierunku pola bitwy, aby użyć go do rozstrzygającego ataku.

Tymczasem jednak Ney zdecydował się na natychmiastowy atak w celu wyrzucenia nieprzyjaciela z lasu Bossu. Dywizja gen. Foya poszła więc prosto w kierunku lasu, a szwadrony kirasjerów Kellermanna uderzyły na centrum szyku angielskiego. Walka rozpoczęła się na nowo.

Z przeciwnej strony do akcji włączyła się także 5 brygada piechoty angielskiej Haiketta. Brygada przechodząc przez pole została jednak zaatakowana przez kirasjerów.

„Pole, na które weszliśmy - wspomina żołnierz 73 regimentu Thomas Morris - zasiane było żytem wysokim na prawie siedem stóp, które utrudniało obserwację, chociaż sami byliśmy niewidoczni. Maszerując dalej zdradziliśmy naszą pozycję błyskami bagnetów, co ściągnęło na nas niespodziewanie spory oddział kirasjerów. Nie mając czasu na sformowanie czworoboku zmuszeni byliśmy wycofać się, a rączej uciec do lasu, przez który wcześniej przeszliśmy. Kiedy zbieraliśmy się, 69 regiment pechowo stracił swój sztandar”.

Sytuację uratowała dopiero bateria artylerii konnej mjr. Kuhimanna, która: ogniem na wprost ostrzelała kirasjerów i zmusiła ich do odwrotu. Szef sztabu wojsk angielskich gen. Barnes widząc ucieczkę kirasjerów porwał do ataku l batalion 92 regimentu. Szkoci uderzyli na bagnety i odzyskali teren. Utracili jednak swojego dowódcę, ppłk. Johna Camerona, który padł prowadząc regiment do walki.

Ney widząc porażkę swojej jazdy wpadł we wściekłość, którą podsyciła jeszcze informacja, że korpus d'Erlona zamiast iść wprost na Quatre Bras zboczył nagle na wschód i doszedł do miejscowości Villers Perwin. Marszałek nie rozumiał, co się stało, ponieważ Soult nie powiadomił go, że to właśnie cesarz wezwał d'Erlona. Chcąc jednak mimo wszystko rozstrzygnąć bitwę na swoją korzyść, Ney jeszcze raz zażądał od d'Erlona szybkiego przybycia.

Można sobie wyobrazić, w jakie zakłopotanie wprawiły gen. d'Erlona sprzeczne i ciągle ponawiane rozkazy.

Korpus d'Erlona należał z woli Napoleona do lewego, dowodzonego przez Neya skrzydła armii, ale rozkaz Soulta był rozkazem wodza naczelnego. Dlatego właśnie d'Erlon wraz ze swoim korpusem zmieniał kilkakrotnie kierunek marszu nie wiedząc komu powinien się podporządkować.

Tak więc ani Ney, ani walczący pod Ligny Napoleon nie otrzymali wsparcia od manewrującego zawile w rejonie Villers Perwin korpusu d'Erlona.

Marszałek Ney pod wieczór 16 czerwca zrozumiał, że jego wojska są zbyt słabe, aby uchwycić Quatre Bras w obliczu wzrastających sił przeciwnika. Zdobycie Gémioncourt i Piraumont było dopiero połową sukcesu, ponieważ Wellington trzymał się mocno w lesie Bossu i wcale nie zamierzał wycofać się z Quatre Bras. Korpus Reille'a był już długo w walce i poniósł dotkliwe straty, podobnie zresztą jak kawaleria Kellermanna, szarżująca kilkakrotnie na piechotę przeciwnika, bez większych zresztą sukcesów.

Gdyby chociaż Reille miał wszystkie swoje cztery dywizje - niestety, pod wieczór dysponował tylko dwoma: 5 dywizją gen. barona Bachelu i 9 dywizją gen. hrabiego Foya. Następną, 7 dywizję gen. hrabiego Girarda Napoleon miał pod Ligny, a 6 dywizja księcia Hieronima Bonapartego minęła dopiero Gosselies.

Ney, pozwolił sobie wbrew wyraźnemu zakazowi wezwać siły Kellermanna, ale ten zabrał tylko brygadę Guitona, gdyż obawiał się gniewu cesarza. Oba pułki kirasjerskie z brygady gen. Guitona, 8 i 11, wzięły udział w walkach i utraciły wielu ludzi. Dywizja jazdy gwardii Lefebvre-Desnouettesa długo stała na północ od Villers Perwin, a potem odeszła do Ligny.

Jeśli więc rano 16 czerwca Ney miał wyraźną przewagę nad nieprzyjacielem, to już po południu stosunek sił zmienił się na jego niekorzyść. Tymczasem armia Wellingtona znacznie wzrosła.

Przed wieczorem przybyła l dywizja gwardii gen. Cooke'a, a zaraz po niej dwa bataliony lekkie strzelców brunszwickich i kilka nowych baterii dział.

Około godz. 20 Wellington zdecydował się na atak, którego celem było wyparcie Francuzów aż za Frasnes. Ruszyły więc gęste linie tyraliery angielskiej powoli oczyszczając przedpole Quatre Bras z woltyżerów francuskich.[...]

Zaraz po odparciu ostatniego ataku kirasjerów Guitona książę Wellington wydał rozkaz, aby do akcji włączyła się gwardia i oczyściła z nieprzyjaciela rejon lasu Bossu. Gwardziści wyparli przeciwnika na dość znaczną odległość, co pozwoliło Wellingtonowi wprowadzić szerokim frontem 5 dywizję Pictona i 5 brygadę Haiketta. Siły te były wystarczające, aby odrzucić Francuzów na ich pozycje wyjściowe, czyli do samego Frasnes.

W trakcie walk strzelcy 95 regimentu odzyskali Gémioncourt oraz Piraumont i przepędzili lekką jazdę gen. Pirego.

Oceniając bitwę pod Quatre Bras można dostrzec, że była bitwą straconych szans dla obu stron. Rano Ney miał wszelkie szansę pobicia słabych sił przeciwnika i mógł zająć Quatre Bras bez większego wysiłku. Nie chciał jednak ryzykować i postanowił poczekać na maszerujące w kierunku pola bitwy oddziały.

Po południu układ sił zmienił się diametralnie, kiedy przybyły nowe oddziały angielskie realizując rozkaz o koncentracji. Uzyskanej przewagi dowódca angielski nie wykorzystał prawdopodobnie ze względu na brak informacji spod Ligny, a może nie chciał narażać swoich sił głównych na nową bitwę w zbyt dużej, jak mu się wydawało, odległości od Brukseli. Wellington zadowolił się odrzuceniem słabnącego Neya do Frasnes i na pozycjach zajmowanych dotychczas postanowił czekać na informację od Blüchera. Informacji jednak nie otrzymał ani wieczorem, ani nawet w nocy, czekał więc bezskutecznie nadal.

BITWA POD LIGNY (16 Czerwiec 1815 r.)

Generał von Gneisenau (w centrum) daje rozkaz do odwrotu spod Ligny

Obraz: autor nieznany

Bitwa rozgrywała się wokół kilku wsi będących centralnymi punktami obrony Prusaków. Sombreffe, Elvaux i Mazy leżały na drodze biegnącej z Namur do Nivelles ze wschodu na zachód. Krzyżująca się z nią droga biegła od Fleurus, w kierunku północno-wschodnim. Na wschód od niej leżały wsie Tongrine, Tongrinelle i Boigne. Mniej więcej równolegle do opisywanej drogi biegł kolejny trakt- z Fleurus do Ligny. Wzdłuż tej szosy po zachodniej stronie w trudnych do przebycia wąwozach wił się strumień Ligny. Na zachód za strumieniem, w przestrzeni pomiędzy drogami Namur - Nivelles a Fleurus - Sombreffe, leżały wsie Wagnele, Brye, Saint Amand, Saint Amand La Haye i młyn Bussy. Były one porozrzucane pośród pasma wzgórz obsadzonych i obszańcowanych przez wojska Blüchera. Linia obrony pruskiej ciągnęła się właśnie między tymi wsiami i zakręcała o 90 stopni w Ligny biegnąc ku północy ku Sombreffe.

Armią francuską dowodził Napoleon. Jej lewym skrzydłem na przeciw wsi Saint Amand, Saint Amand La Haye i Wagnele- gen. Vandamme, gen. Domon, gen. Girard, gen. Berthezene, centrum szeroko na przeciw wsi Ligny- gen. Hulot, gen. Exelmans, gen. Gérard, gen. Habert, a prawym skrzydłem na przeciw Tongrinelle i Boigne- marszałek Emmanuel Grouchy.

Armią pruską natomiast dowodził Gebhardt Leberecht Blücher. We wsiach Saint Amand i Saint Amand La Haye stacjonował I korpus gen. von Zieten’a, w Ligny- gen. von Henkel, w Mazy- II korpus gen. von Pircha, a w Tongrinne, Boigne i Sombreffe- III korpus gen. von Thielemanna.

Około godziny 14.30 Napoleon dał rozkaz do rozpoczęcia bitwy. Pierwszym jej aktem było potężne przygotowanie artyleryjskie. Setki pocisków z francuskich dział druzgotały zabudowania, podpalały je i uśmiercały ich pruskie załogi. Padały ścinane dwudziestoczterofuntowymi pociskami stare drzewa i pękały z ogłuszającym łomotem granaty, niszcząc i zabijając.

Po pewnym czasie do ataku ruszyły dywizje Vandamme'a. Natychmiast dostały się pod ogień artylerii pruskiej. Widząc to francuscy artylerzyści wydłużyli ogień, przenosząc go na pozycje pruskiej artylerii: za Saint Amand-La Haye. Powoli i nieuchronnie narastała przewaga baterii francuskich, które w końcu otworzyły drogę własnym dywizjom. Wiele armat pruskich zostało zmiażdżonych, a ich załogi poległy przy działach.

Bataliony francuskie, poprzedzone liniami tyralierów, wdarły się do okopów pruskich.

Strzelcy konni Domona zajęli w tym samym czasie Wagnele i z łatwością rozproszyli stojące tu szwadrony pruskich ułanów. Ułani uciekli uprowadzając jednak armaty, których wolno postępujący Francuzi nie zdołali zdobyć.

Dywizje Berthezene'a i Lefola przedarły się wreszcie przez pruską obronę, ale kontratak czterech świeżych batalionów odwodowych odrzucił Francuzów. Prusakom udało się przywrócić ciągłość obrony, chociaż Saint Amand-La Haye pozostało w rękach francuskich.

Blücher, widząc powodzenie Francuzów, postanowił mimo wszystko odzyskać utracony teren przy użyciu odwodów. Gen. Tippelskirchen podprowadził do Saint Amand swoich żołnierzy, ale w ogniu dział francuskich jego 5 brygada stopniała jak śnieg. Podobnie skończyła się próba odzyskania Wagnele siłami brygady Jürgasa. Dzielna pruska jazda dostała ogień wprost w twarz i musiała bezładnie odstąpić, tracąc podczas nieudanego ataku wielu zabitych.

Utrata Wagnele, Saint Amand-La Haye i Saint Amand podziałała na Blüchera jak zimny prysznic. Feldmarszałek nie czekając na następny atak począł ściągać oddziały z rejonu Sombreffe, chcąc uzupełnić nadszarpnięte odwody.

Podobnie jak poprzednio w Saint Amand, tak teraz w Ligny szalał ogień. Francuzi w zwartych kolumnach przez krzaki i żywopłoty wdarli się do miasteczka, dochodząc do samego strumienia. Domy płonęły, a ogrody zasłane były trupami w różnych mundurach, szczątkami broni i oporządzenia.

Napoleon dostrzegł przez lunetę, że Prusacy wzmacniają swoje prawe skrzydło, osłabiając centrum. Natychmiast wysłał do akcji kawalerię Pajola i dywizję tzw. młodej gwardii, aby pokrzyżować plany pruskie. Oddziały te przeprowadziły pozorowany atak na Tongrinne; wprowadzeni w błąd Prusacy natychmiast przerwali przerzucanie oddziałów Thielemanna do Ligny.

Walki w Ligny były straszne, gdyż prowadzono je w dymie i ogniu płonących domów. Szczególnie ciężkie zmagania toczono wokół kościoła i cmentarza, którego mur stanowił osłonę raz dla jednej, to znów dla drugiej strony. Wreszcie dwa odwodowe bataliony Henkla przedarły się przez tyralierę francuską i rozpoczęły atak, chcąc wyrzucić przeciwnika z Ligny. Oba bataliony zostały wręcz rozniesione na francuskich bagnetach. Blücher czuł już wyraźnie, że mimo ponawianych kontrataków nacisk Francuzów nie słabnie, a siły Jagowa w Saint Amand i Henkla w Ligny wyczerpują się. W Ligny więcej było trupów niż żywych.

Do kontrataku stary feldmarszałek rzucił więc cztery bataliony z 6 brygady gen. von Kraffta, ale i one po krótkiej morderczej walce poszły w rozsypkę. Blücher wiedział, że jego siły ulegają wyczerpaniu, ale ponawiał kontrataki chcąc za wszelką cenę utrzymać dotychczasową linię obrony. Do ataku poszły znów bataliony Kraffta, formując dwie silne kolumny. Walka o Ligny toczyła się nadal przynosząc każdej ze stron ciężkie straty. Napoleon przenosił główny nacisk na opanowanie Ligny, gdyż zdobyte wcześniej Saint Amand i Saint Amand-La Haye pozostawało nadal w jego rękach. Prusacy wprowadzili do walki o Ligny 8 brygadę płk. von Langena, a 5 brygada gen. Tippelskirchena ruszyła odebrać Francuzom Saint Amand. Bataliony 5 brygady odebrały wzgórza w rejonie Saint Amand-La Haye, a idący za nimi 10 pułk huzarów magdeburskich rozproszył dwa bataliony francuskiej piechoty.

Huzarzy pruscy sprawnie dowodzeni przez płk. hrabiego Schwerina nie wytrzymali jednak gwałtownego ataku francuskich strzelców konnych i rozpoczęli odwrót. W zaciekłej walce zmuszono też do odwrotu 5 brygadę, która straciła wielu zabitych.

W związku z utratą pozycji w rejonie Wagnele Blücher sięgnął po stojącą pod Mazy brygadę jazdy płk. von Marwitza i skierował ją na swoje prawe skrzydło. Cesarz widział teraz bardzo dokładnie, że Blücher wyczerpał już swoje odwody i że nie może liczyć na pomoc Anglików. Należało natychmiast użyć gwardii i dobić armię pruską. Napoleon czekał ciągle na korpus d'Erlona. Wyznaczył mu rolę kowadła, na którym armia Blücher miała być zmiażdżona potężnym uderzeniem gwardii.

D'Erlon jednak nie nadchodził i cesarz sam przygotowywał ostateczny cios.

W tym samym czasie, gdy formowały się uderzeniowe kolumny gwardii, gen. Vandamme doniósł, że na północnym zachodzie w rejonie Villers Perwin dostrzeżono nie rozpoznaną kolumnę. Cesarz natychmiast wstrzymał atak, gdyż chciał się upewnić, czy nic nie grozi jego lewemu skrzydłu. Dla większej pewności Vandamme wycofał 7 dywizję gen. Girarda do osłony własnych tyłów.

Po pewnym czasie zaczęły napływać pierwsze meldunki z rejonu Villers Perwin. Okazało się, że tajemnicza kolumna to I korpus d'Erlona zdążający w kierunku Fleurus.

Następna wiadomość wprawiła sztab francuski w prawdziwe zakłopotanie. Patrole wysłane w celu nawiązania kontaktu z d'Erlonem przyniosły informację, że korpus zawrócił i poszedł w kierunku Frasnes.

Napoleon jeszcze nie wiedział, że dziwne zachowanie d'Erlona spowodowane było sprzecznymi rozkazami, które otrzymał od swoich, przełożonych. Rozkaz Napoleona wzywał go pod Ligny, a rozkaz Neya pod Quatre Bras. Efektem tego było bezsensowne dreptanie całego korpusu, który w efekcie nie wsparł ani Neya, ani Napoleona.

W tym samym czasie huzarzy z brygady płk. von Marwitza rozpoznali również rejon Villers Perwin i przynieśli niepokojącą wiadomość, że Francuzi chcą obejść szyk pruski od zachodu. Reakcja Blüchera była szybka. Część mocno nadszarpniętych batalionów wycofano, zastępując je tymi, które były w lepszym stanie. Brygada płk. von Stüpnagla z III korpusu na rozkaz Blüchera przeszła do Sombreffe na miejsce 8 brygady Langena, która wykrwawiła się w Ligny.

Około godz. 19.30 Thielemann zmontował atak, którego celem było zniszczenie flankowym uderzeniem walczących w Ligny dywizji gen. Gérarda. Drogą w kierunku Fleurus ruszyły bataliony landwery płk. von Lucka wspierane przez 7 pułk dragonów i 7 baterię pieszą. Gdy grupa ta przeszła przez strumień Ligny, obserwujący jej ruchy gen. Exelmans wysłał do szarży dwa pułki dragonów. Dragoni francuscy wręcz wgnietli w ziemię linię dragonów pruskich i zanim von Luck zdążył zareagować, rozpoczęła się rzeź jego piechurów i artylerzystów. Zielona linia dragonów francuskich jak potężny taran parła przed sobą pobitych Prusaków, tratując piechotę i tnąc bezlitośnie obsługę dział. Dzielni pruscy dragoni starali się przez moment powstrzymać przeciwnika, ale na próżno - przewaga była przygniatająca i po krótkiej walce musieli ulec.

Francuzi po rozbiciu batalionów przeciwnika rozpoczęli pościg i prowadzili go do Sombreffe. Tutaj dopiero dzięki śmiałej postawie 9 brygady gen. von Borckego udało się powstrzymać zwycięskich Francuzów kilkoma celnymi salwami.

Wracając dragoni zabrali ze sobą zdobyte w szarży armaty pruskie i porzucone przez artylerzystów jaszcze.

Po godz. 20.30 siły pruskie były już krańcowo wyczerpane, a Napoleon przygotowywał ostateczny atak. Cesarz miał czym zadać cios, gdyż około godz, 20 na plac boju przybył VI korpus gen. Lobau, który rozwinął się i natychmiast poszedł do walki. Na koniec ruszyło 8 batalionów gwardii, aby przypieczętować klęskę znużonego już przeciwnika.

Gwardziści weszli w wolną przestrzeń między Saint Amand i Ligny i rozwinęli się do ataku w kierunku Brye i młyna Bussy. Atakowali zdecydowanie i szybko, jak za swoich najlepszych lat, kiedy sam ich widok wzbudzał grozę w przeciwniku.

Nie pomogły rozpaczliwe kontrataki broniących się jeszcze brygad von Jagowa i von Steinmetza. Pierwsza linia obrony pruskiej pękła i rzuciła się do bezładnego odwrotu. Na karkach uciekającej piechoty wpadli do Brye kirasjerzy gen. hrabiego Milhauda. Roznieśli w strzępy broniących się przeciwników. Ten, kto próbował walczyć, ginął, inni uciekali w krzaki, chronili się za drzewa lub kładli w rowach udając zabitych, aby uratować życie.

Blücher próbował jeszcze rzucić do kontrataku resztki jazdy, ale na próżno. Lekka jazda pruska w zderzeniu z. kirasjerami rozpadła się na drobne grupki i uciekła.

Gwardia zdławiła wszelkie próby oporu, pędząc przed sobą bezładną masę uciekinierów.

Stary Blücher chciał jeszcze walczyć, ale nie miał już w rezerwie ani jednego batalionu. Wreszcie o zmroku dał za wygraną i wraz ze swoim sztabem odjechał w kierunku Sombreffe.

Nie był to jednak koniec bitwy dla starego feldmarszałka, gdyż koło Sombreffe jego sztab został zagarnięty przez grupę uciekinierów. W ciemnościach Blücher pozostał jedynie z adiutantem, mjr. Nostitzem, który wiernie towarzyszył swemu dowódcy. W pewnej chwili pod Blücherem padł koń, a przywalony jego ciężarem feldmarszałek stracił przytomność. Nostitz bez namysłu zeskoczył z konia i własnym płaszczem nakrył leżącego, aby nie zwrócić uwagi galopujących obok kirasjerów. Gdy tylko niebezpieczeństwo minęło, dzielny Nostitz z kilkoma piechurami podniósł potłuczonego Blüchera i już całkiem przytomnego odwiózł do sztabu.

Było już zupełnie ciemno, gdy Napoleon wstrzymał pościg. Armia pruska, pobita i rozproszona, pozostawiła na placu boju 12 tysięcy zabitych i rannych i 21 dział, a krążyły też pogłoski, że Blücher został ciężko ranny. Napoleon był zadowolony z wyniku bitwy i chociaż nie wszystko przebiegło po jego myśli, to napływające informacje potwierdzały przypuszczenia, że Prusacy są kompletnie pobici.

BITWA POD WATERLOO (18 Czerwiec 1815 r.)

Poranek pod Waterloo. Napoleon przed bitwą w otoczeniu swej gwardii

Obraz Ernesta Crofts’a

Bitwa pod Waterloo została stoczona 18 czerwca 1815 roku, pomiędzy wojskami francuskimi i połączonymi armiami Anglików i Prusaków. Nazwa Waterloo kojarzy się dzisiaj przede wszystkim z porażką, a nie ze zwycięstwem, jak również z nazwiskiem przegranego wodza, a nie zwycięzcy. We francuskich raportach dotyczących tej bitwy nazywana jest ona bitwą pod Saint Jean (od nazwy belgijskiej wioski liczącej około 300 mieszkańców, położonej za pozycjami wojsk angielsko-pruskich).Dwie mile za linią frontu leży Waterloo, gdzie w 1815 roku książę Wellington miał swój sztab. Gdyby więc Francuzom udało się wygrać bitwę, prawdopodobnie historia nazwała by ją bitwą pod Saint Jean, a nazwa ta zapewne nie kojarzyła by się z przegraną. Stało się jednak inaczej.

Uznając, iż nie ma sensu opisywać całej bitwy, postanowiłem przedstawić Wam decydujące wydarzenia dotyczące tego starcia. Fragmenty pochodzą z powieści pt. „Nędznicy” autorstwa pana W.Hugo.

„...Około czwartej sytuacja armii angielskiej była poważna. Książę Orański dowodził centrum, Hill prawym skrzydłem, Picton zaś lewym. Książę Orański, nieustraszony, rozszalały, nawoływał oddziały holendersko-belgijskie: „Nassau! Brunszwik! ani kroku w tył!” Hill, osłabiony, szukał oparcia u Wellingtona, Picton poległ. W tej właśnie chwili, kiedy Anglicy zdobyli sztandar 105 pułku piechoty, od kuli francuskiej padł, ugodzony w głowę, generał Picton. Wellington miał w tej bitwie dwa główne punkty oparcia: Hougomont i Haie -Sainte; Hougomont płonęło, lecz trzymało się jeszcze, Haie-Sainte padło. Z niemieckiego batalionu, który bronił tej pozycji, pozostało tylko czterdziestu dwóch ludzi; wszyscy oficerowie, z wyjątkiem pięciu, polegli lub dostali się do niewoli. Trzy tysiące ludzi wyrzynało się w tej stodole.

Obrona Hougomont. Godzina 11.30 - Książę Hieronim prowadzi pierwszy atak

Obraz Roberta Hillingford’a

Wellington, niespokojny, lecz na pozór niewzruszony, nie zsiadł przez cały dzień z konia i nie opuścił swojego stanowiska przed starym młynem w Mont-Saint-Jean. Wokół sypał się grad pocisków. Tuż obok Wellingtona padł jego adiutant Gordon. Lord Hill, wskazując pękający granat, zapytał: „Milordzie, jakie pozostawiasz nam instrukcje i rozkazy, jeśli dasz się tu zabić?”, „Czynić to, co ja!” - odrzekł Wellington, a zwracając się do Clintona dodał lakonicznie: „Trzymać się tutaj do ostatniego żołnierza.”

Sprawy zaczęły wyraźnie przybierać zły obrót. Wellington nawoływał swych dawnych towarzyszy spod Talavery, Vittorii i Salamanki: „Boys! pamiętajcie o starej Anglii!"

Około czwartej linia wojsk angielskich załamała się, na wyniosłości płaskowzgórza widać już było tylko artylerię i tyralierę piechoty; reszta znikła; pułki nękane przez granaty i kule francuskie cofnęły się w dolinę. Rozpoczął się ruch odwrotny, front angielski łamał się, Wellington ustępował.

Ooo!- Początek odwrotu - zawołał Napoleon.

Wellington cofnął się. Pozostało już tylko przemienić ten odwrót w pogrom. Odwróciwszy się nagle, Napoleon pchnął gońca do Paryża z wiadomością, że bitwa wygrana.

Napoleon należał do tych geniuszy, których żywiołem jest grom. Trzymał już w ręku piorun.

Wydał kirasjerom Milhauda rozkaz zdobycia wzgórza Mont-Saint-Jean.

Było ich trzy tysiące pięciuset. Tworzyli linię ciągnącą się na ćwierć mili. Ludzie-olbrzymy na koniach-olbrzymach. Dwadzieścia sześć szwadronów; za nimi w odwodzie dywizja Lefebvre-Desnouettes`a, stu sześciu wyborowych żołnierzy żandarmerii polowej, strzelcy gwardii - tysiąc sto dziewięćdziesiąt siedem koni, i lansjerzy gwardii - osiemset osiemdziesiąt lanc. Mieli kaski bez grzebieni, pancerze kute ze stali, pistolety w olstrach i długie, proste szable. Podziwiała ich cała armia, gdy o dziewiątej rano przy dźwiękach trąb wszystkich orkiestr grających „Veillons au salut de 1'empire” nadciągali zwartą kolumną, z jedną baterią z flanki, drugą w środku, by rozwinąć się w dwóch szeregach, między szosą do Genappe i Frischemont i zająć stanowiska bojowe w potężnej drugiej linii, tak umiejętnie ugrupowanej przez Napoleona, która, mając na lewym krańcu kirasjerów Kellermanna, a na prawym kirasjerów Milhauda, miała - rzec można - dwa skrzydła z żelaza.

Adiutant Bernard przyniósł im rozkaz cesarza. Ney wyciągnął szpadę i stanął na czele. Olbrzymie szeregi ruszyły.

Wówczas przedstawił się oczom widok groźny i wspaniały.

Cała ta jazda, z szablami wzniesionymi w górę, z łopoczącymi na wietrze sztandarami, przy dźwięku trąb, uformowana w kolumnę dywizjonami, ruszyła jak jeden mąż ze wzgórza Belle-Alliance i, z precyzją okutego brązem taranu wybijającego wyłom, runęła w straszliwe dno doliny, gdzie padło już tylu ludzi; znikła w dymach, by następnie, wyłoniwszy się z mroku, ukazać się po drugiej stronie doliny w tym samym zwartym szyku, gdy poprzez chmury prażących w nią kartaczy wjeżdżała rysią na niebezpieczny, oślizły od błota stok płaskowzgórza Mont-Saint-Jean. Jechali poważni, groźni, niewzruszeni; gdy cichła palba i strzały armatnie, słychać było potężny tętent Dwie dywizje - dwie kolumny; dywizja Wathiera po prawej, dywizja Delorda po lewej stronie. Patrzącym z oddali wydawało się, że ku szczytowi wzgórza pełzną dwa olbrzymie stalowe smoki. Przemknęli przez pole bitwy jak cudowna zjawa.

Nie widziano nic podobnego od czasu zdobycia przez ciężką kawalerię wielkiej reduty pod Borodino. Brakowało Murata, ale był Ney. Zdawało się, że ta masa ludzka stała się olbrzymim potworem, ożywionym jednym duchem. Każdy szwadron falował i wzdymał się jak macki ośmiornicy. Widać je było poprzez gęsty dym rozdzierający się tu i ówdzie. Kłębowisko kasków, szabli, krzyki wśród huku armat i grania fanfar, gwałtowne podrzuty końskich grzbietów, zamęt straszliwy i karny. A nad tym - niczym łuski hydry - pancerze.

Dwadzieścia sześć batalionów gotowało się do odparcia dwudziestu sześciu szwadronów. Dziwna zbieżność cyfr! Za szczytem wzgórza, pod osłoną zamaskowanej baterii, piechota angielska, uformowana w trzynaście czworoboków (po dwa bataliony na czworobok), ustawionych w dwie linie (siedem czworoboków w pierwszej, sześć w drugiej linii), z palcem na cynglu, z kolbą na ramieniu, czekała na to, co nadciągało, spokojna, milcząca, nieruchoma. Kirasjerzy jej nie widzieli i ona nie widziała kirasjerów.

Słuchała, jak wzbiera ta rzeka ludzka. Słyszała, jak rośnie łoskot trzech tysięcy koni idących wyciągniętym kłusem, słyszała miarowy tętent kopyt, chrzęst pancerzy, pobrzękiwanie szabel, potężny i jakiś dziki dech. Nastała chwila groźnej ciszy, potem nagle, nad szczytem wzgórza, ukazały się wzniesione ręce wywijające szablami, kaski, trąby, sztandary i trzy tysiące, wąsatych twarzy krzyczących: „Niech żyje cesarz!” Cała ta jazda runęła na wzgórze i ziemia - zda się - zadrżała w posadach.

Sierżant Ewart (Scots Greys) zdobywa sztandar 45 Regimentu Piechoty francuskiej

Obraz Roberta Hillingford’a

Wtem, o zgrozo, na lewo od Anglików, a na prawo od nas czoło kolumny kirasjerów podniosło się z przeraźliwym zgiełkiem. Dotarłszy na szczyt wzgórza, w szale walki i zdobywczego pędu na oddziały i armaty, kirasjerzy ujrzeli oddzielający ich od Anglików jar, wąwóz. Była to idąca parowem droga z Ohain.

Nastała chwila straszliwa. Pod kopytami koni rozwarła się ziejąca wyrwa wąwozu, niespodziewana, stroma, na dwa sążnie głęboka; drugi szereg zepchnął do parowu pierwszy, trzeci zepchnął drugi, konie wspinały się, cofały, przysiadały na zadach, przewracały i ześlizgiwały na grzbietach zrzucając i miażdżąc jeźdźców. Kolumna nie mogła się cofnąć, była pociskiem; siła rozpędu, która miała zdruzgotać Anglików, druzgotała Francuzów. By zdobyć nieubłagany wąwóz, należało go wypełnić, jeźdźcy i konie runęli weń skłębieni, miażdżąc się nawzajem, tworząc w tej przepaści jedno kłębowisko ciał, i gdy parów był pełen żywych ludzi, reszta przeszła po nich. Prawie jedna trzecia brygady Dubois zwaliła się w tę przepaść.

Taki był początek przegranej.

Tradycja miejscowa, niewątpliwie przesadna, głosi, że w wąwozie Ohain poległo dwa tysiące koni i tysiąc pięćset ludzi. Liczba ta obejmuje prawdopodobnie wszystkie inne trupy, które nazajutrz po bitwie wrzucono do tego wąwozu.

Napoleon, nim wydał kirasjerom Milhauda rozkaz ataku, zbadał teren, lecz nie mógł widzieć tego wąwozu, który najmniejszą nawet bruzdą nie rysował się na płaszczyźnie wzgórza. Jednakże biała kapliczka stojąca na zakręcie szosy do Nivelles zaniepokoiła go i wzbudziła jego podejrzenie; przewidując możliwość jakiejś przeszkody o to zapewne pytał przewodnika Lacoste. Przewodnik zaprzeczył. Można by powiedzieć, że ten ruch głowy wieśniaka stał się przyczyną upadku Napoleona.

Położenie Wellingtona pogorszyło się. Ta osobliwa bitwa przypominała zaciekły pojedynek dwóch rannych przeciwników, którzy nie przestają atakować ani parować ciosów, choć krew z nich uchodzi. Który padnie pierwszy?

Walka o wzgórze trwała.

Nikt nie umiałby powiedzieć, jak daleko zapędzili się kirasjerzy. Pewne jest jedynie, że nazajutrz po bitwie, nie opodal wagi do ważenia wozów w Mont-Saint-Jean, w tym miejscu, gdzie spotykają się i krzyżują cztery drogi: do Genappe, Nivelles, la Hulpe i Brukseli, znaleziono trupa kirasjera i konia. Jeździec ten przebił się przez linie angielskie.

Wellington czuł, że opór wojska słabnie. Zbliżała się chwila przełomowa.

Atak kirasjerów nie powiódł się, w tym sensie, że centrum sił angielskich nie zostało przełamane. Płaskowzgórze należało do wszystkich i do nikogo i w rezultacie Anglicy mieli w swym ręku większą jego część. Wellington trzymał wioskę i główną równinę wzgórza. Ney miał jedynie grzbiet i zbocze. Myśleć by można, że obie strony wrosły w tę złowieszczą ziemię.

Osłabienie Anglików wydawało się nieodwołalne. Straszliwe było wykrwawienie tej armii. Z lewego skrzydła Kempt domagał się posiłków. „Nie ma! - odparł Wellington - niech ginie!” Niemal w tej samej chwili - dziwne podobieństwo sytuacji, które odzwierciedla wyczerpanie obu wojsk - Ney domagał się od Napoleona piechoty, Napoleon wykrzyknął:

- „Piechoty? Skądże ja ją wezmę! Przecież mu jej nie stworzę!”

„Żelazny Książę” pozostawał niewzruszony, ale wargi miał zbielałe. Obecni w sztabie angielskim podczas bitwy komisarz austriacki Vincent i komisarz hiszpański Alava sądzili, że książę jest zgubiony. O piątej Wellington spojrzał na zegarek i usłyszano, jak wyszeptał te posępne słowa: „Blücher lub noc!” [...]

Gdyby bitwę zaczęto o dwie godziny wcześniej, byłaby skończona o czwartej i Blücher nadciągnąwszy zastałby Napoleona zwycięzcą.

W południe cesarz pierwszy przez lunetę dojrzał na horyzoncie coś, co przykuło jego uwagę. Rzekł:

„Widzę jakiś obłok kurzu, wydaje mi się, że to oddziały wojska.” Po czym zapytał księcia Dalmacji:

“Soult! co widzisz koło Chapelle-Saint-Lambert?” Marszałek skierował tam lunetę i odparł: „Cztery lub pięć tysięcy ludzi, najjaśniejszy panie! To z pewnością Grouchy.” Jednakże nic się we mgle nie poruszało. Lornety całego sztabu wpatrywały się w „obłok”, wskazany przez cesarza. Niektórzy mówili: ”To kolumny wojska.” Większość mówiła: „To drzewa.”

Istotnie obłok ów nie posuwał się. Cesarz wysłał w kierunku tego niewyraźnego punktu dywizję lekkiej kawalerii Domona na rekonesans.

Bülow istotnie się nie ruszał. Jego straż przednia była bardzo słaba i niewiele mogła zdziałać. Musiał czekać, aż nadciągnie główna armia, gdyż miał rozkaz, by połączyć się z nią, nim wejdzie do walki; ale o godzinie piątej, widząc, jakie niebezpieczeństwo grozi Wellingtonowi, Blücher rozkazał Bülowowi, by uderzył, wypowiadając przy tym te godne uwagi słowa: „Armia angielska musi zaczerpnąć tchu.”

Niebawem przed korpusem Lobau rozwinęły się dywizje Losthina, Hillera, Hacke`a i Ryssela, z lasu Paris wyłoniła się kawaleria księcia Wilhelma Pruskiego, Plancenoit stanęło w płomieniach i kule pruskie zaczęły spadać gradem na szeregi gwardii stojącej w odwodzie za Napoleonem.

Co nastąpiło potem, wiadomo, nagłe wtargnięcie na pole walki trzeciej armii, bitwa się rozprzęga, osiemdziesiąt sześć paszcz armatnich zieje ogniem, Pirch przybywa razem z Bülowem, Blücher prowadzi kawalerię Zietena, Francuzi zostają odepchnięci, Marcognet zmieciony ze wzgórza Ohain, Durutte wyparty z Papelotte. Donzelot i Quiot ustępują, Lobau jest wzięty w ogień z flanki, wraz z nocą nowa bitwa spada na nasze zdziesiątkowane pułki, cały front angielski przechodzi do ofensywy i posuwa się naprzód, ogień dział angielskich, wzmocniony przez artylerię pruską, robi olbrzymi wyłom w armii francuskiej. Rzeź! Pęka centrum, załamują się skrzydła.

Wśród tego przerażającego rozbicia gwardia wchodzi do walki.

Czując, że idzie na pewną śmierć, woła: „Niech żyje cesarz!” Historia nie zna nic bardziej wzruszającego niż to konanie wśród entuzjastycznych okrzyków.

Przez cały dzień niebo było zasnute. Nagle, w tej właśnie chwili - a była to godzina ósma wieczorem - chmury rozsunęły się na widnokręgu, odsłaniając widoczną poprzez wiązy, rosnące przy drodze do Nivelles, złowrogą czerwień zachodzącego słońca. Pod Austerlitz widziano, jak wschodziło.

Przed tym rozstrzygającym uderzeniem na czele każdego batalionu gwardii stanął generał. Byli tam: Friant, Michel, Roguet, Harlet, Mallet i Poret de Morvan. Gdy w tumanie zawieruchy ukazały się w symetrycznych, wspaniałych szeregach wysokie czapy grenadierów gwardii, zdobne w wielkie gwiazdy z orłem, nieprzyjaciel uczuł szacunek dla Francji. Miało się wrażenie, że dwadzieścia zwycięskich Nike wpada na pole walki z rozpostartymi skrzydłami. Zwycięzca zaczął się cofać myśląc, że jest zwyciężony. Wtedy Wellington krzyknął: „Gwardia! Powstać i celować dobrze!” Czerwony pułk gwardii angielskiej, leżący pod osłoną opłotków, wstał; grad pocisków poszarpał trójbarwny sztandar trzepoczący wokół naszych orłów, wszyscy runęli na wszystkich i zaczęła się rzeź ostateczna. Gwardia cesarska czuła, że wokół niej, w mroku, wojsko ustępuje, czuła wielkie poruszenie odwrotu, słyszała, jak okrzyki: „Niech żyje cesarz!”, zmieniają się w wołanie: „Ratuj się, kto może!”, i mimo powszechnej paniki na tyłach parła naprzód, z każdym krokiem coraz mocniej rażona ogniem nieprzyjacielskim, coraz gęściej ścieląc się trupem. Nie było tu ani wahających, ani bojaźliwych. Każdy żołnierz był takim samym bohaterem jak generał. Ani jeden nie cofnął się przed samobójstwem.

Ney, oszalały, wzniosły wielkością dobrowolnej śmierci, nadstawiał pierś na wszystkie ciosy tej zawieruchy. Ubito pod nim piątego już konia. A on, zlany potem, z płomieniem w źrenicy, z pianą na ustach, w rozpiętym mundurze, z epoletem przeciętym uderzeniem szabli jakiegoś horse-guard, z gwiazdą wielkiego orła wgiętą od kuli, zakrwawiony, zabłocony, wspaniały, z ułamaną szablą w dłoni wołał: „Chodźcie zobaczyć, jak ginie na placu boju marszałek Francji!” Daremnie, nie zginął. Był obłąkany, odurzony. Rzucił pytanie Drouetowi d'Erlon: „A ty co? Nie szukasz śmierci?” Wśród huku dział, bijących w tę garstkę ludzi, krzyczał: „Czy nie ma już dla mnie żadnej kuli? Och! Chciałbym, żeby wszystkie angielskie kartacze rozszarpały mi trzewia!”

Na tyłach gwardii powstał tragiczny popłoch. Nagle wojsko zaczęło się wycofywać jednocześnie ze wszystkich punktów: z Hougomont, z Haie-Sainte, z Papelotte i z Plancenoit. Po okrzyku: „Zdrada!”, rozległy się wołania: „Ratuj się, kto może!” Armia w rozsypce - to ruszające lody. Wszystko drży, pęka, trzeszczy, płynie, toczy się, pada, zderza ze sobą, spieszy, pędzi na oślep. Całkowite rozprzężenie. Ney pożycza konia, dosiada go skokiem i bez kapelusza, bez chustki na szyi, bez szpady staje w poprzek drogi do Brukseli, tarasując przejście zarówno Francuzom, jak i Anglikom. Usiłuje powstrzymać odwrót wojska, napomina je, miota obelgi chcąc opanować panikę. Daremnie! Żołnierze uciekają przed nim, krzycząc: „Niech żyje marszałek Ney!” Dwa pułki Durette`a miotają się tam i z powrotem, jak błędne, między ułańskimi szablami a ogniem brygad Kempta, Besta, Packa i Rylandta; nie masz gorszego zamętu nad panikę; przyjaciel zabija przyjaciela, żeby uciec. Szwadrony i bataliony zderzają się ze sobą i rozbijają wzajemnie: gigantyczna panika bitwy. Potok porywa na jednym krańcu Lobau, na drugim Reille'a. Daremnie Napoleon wznosi mur z resztek gwardii, daremnie w ostatnim wysiłku poświęca swoje szwadrony przyboczne. Quiot cofa się przed Vivianem, Kellermann przed Vandeleurem, Lobau przed Bülowem, Morand przed Pirchem, Domon i Suberyic przed księciem Wilhelmem Pruskim. Guyot, który wiódł do ataku szwadrony przybocznej gwardii cesarza, pada pod kopytami angielskiej konnicy. Napoleon przejeżdża galopem szeregi uciekających, przemawia do nich, nalega, grozi, zaklina. Lecz usta, które rano krzyczały: „Niech żyje cesarz!”, teraz milczą. Żołnierze ledwo go poznają. Świeżo przybyła kawaleria pruska uderza, pędzi, tnie, siecze, rąbie, zabija, morduje. Konie w zaprzęgach wierzgają, artyleria ucieka, kanonierzy odprzęgają konie od jaszczy i na nich umykają przed siebie, furgony, wywrócone kołami do góry, tarasują drogę, powodując nowe masakry. Ciżba się tłoczy, miażdży, depcze po umarłych i po żywych. Obłędne ruchy rąk. Niezliczone tłumy zalegają drogi, ścieżki, mosty, równiny, pagórki, doliny, lasy - zatłoczone czterdziestoma tysiącami uciekających. Krzyki, rozpacz, strzelby i tornistry porzucone w zbożu, przejścia wyrąbywane szablami. Nie ma już towarzyszy, nie ma oficerów, nie ma generałów; nieopisana trwoga. Zieten płazuje Francję, jak chce! Lwy przemieniają się w zające. Taka była ta ucieczka.

W Genappe usiłowano powstrzymać odwrót, stworzyć front, stawić opór. Lobau zebrał trzystu ludzi. Zabarykadowano wejście do miasteczka, ale na huk pierwszej salwy pruskiej wszyscy rzucili się do ucieczki i Lobau został wzięty do niewoli. Prusacy ruszyli na Genappe, rozwścieczeni niewątpliwie tak łatwym zwycięstwem. Nieludzki to był pościg. Blücher wydał rozkaz zupełnego wyniszczenia wroga. Ten ponury przykład dał niegdyś Roguet, grożąc śmiercią każdemu grenadierowi francuskiemu, który mu przyprowadzi pruskiego jeńca. Blücher przeszedł Rogueta. Generał młodej gwardii Duhesme, przyparty do drzwi oberży w Genappe, oddał szpadę Huzarowi Śmierci; ten wziął szpadę i zabił jeńca. Zwycięstwo zakończyło się rzezią zwyciężonych. Napiętnujmy to, ponieważ jesteśmy historią: stary Blücher okrył się hańbą! Okrucieństwo dopełniło miary klęski. Żołnierze w rozpaczliwym popłochu uciekali przez Genappe, uciekali przez Quatre-Bras, przez Gosselies, przez Frasnes, przez Charleroi, przez Thuin i zatrzymali się dopiero na granicy.

Niestety! któż tak uciekał? Wielka Armia. Czyżby ten obłęd, to przerażenie, to nagłe załamanie się najwyższego męstwa, jakie kiedykolwiek podziwiała historia, nie miały przyczyny? Nie. Cień olbrzymiej prawicy zawisł nad Waterloo. To był dzień przeznaczenia. Dzień ten zrodziła moc wyższa niż moc człowieka. Dlatego ugięły się w przerażeniu głowy, dlatego poddały się te wielkie serca. Ci, którzy podbili Europę, padli, powaleni, nie mogąc nic zdziałać słowem ani czynem, czując w cieniu czyjąś groźną obecność. „Hoc erat in fatis.“ Tego dnia zmieniła się przyszłość rodzaju ludzkiego. Waterloo to zwrotnica dziewiętnastego wieku. Musiał zniknąć wielki człowiek, aby mógł nastać wielki wiek. Zajął się tym ktoś, z kim nie można się spierać. I panika bohaterów staje się zrozumiała. To już nie chmura, to meteor przeleciał przez pole Waterloo. Bóg przeszedł tamtędy.

Noc zapadała, gdy na łące, niedaleko Genappe, Bertrand i Bernard zatrzymali za połę surduta człowieka, który aż tu uniesiony prądem ucieczki, nieprzytomny, zamyślony, posępny, zsiadł przed chwilą z konia, zarzucił wodze na ramię i błędnym spojrzeniem wracał sam do Waterloo. To Napoleon, wielki lunatyk pogrzebanego marzenia - próbował jeszcze iść naprzód.

Kilka czworoboków gwardii dotrwało do wieczora bez ruchu w tym zalewie klęski, jak głazy wśród nurtów rzeki. Oczekiwali podwójnego cienia nadchodzącej nocy i śmierci i dali mu się objąć, niewzruszeni. Każdy pułk marł własną śmiercią z dala od innych, nie mając żadnej łączności z rozbitą armią. Do tej ostatniej akcji jedni zajęli pozycję na wzgórzu Rossomme, inni na płaszczyźnie Mont-Sain-Jean. Tam, opuszczone, zwyciężone, groźne, konały te posępne czworoboki agonią wielkości: z nimi umierały Ulm, Wagram, Friedland, Jena.

Gdy zmrok zapadł, około dziewiątej wieczór u stóp Mont-Saint-Jean pozostał tylko jeden czworobok. W ponurej dolinie, u podnóża stoku, po którym wdzierali się kirasjerzy, a który teraz zalewał tłum Anglików, ostrzeliwany ze wszystkich dział zwycięskiej artylerii nieprzyjacielskiej, w przerażającej nawałnicy ognia - ten czworobok walczył. Dowodził nim nie znany nikomu oficer nazwiskiem Cambronne. Po każdej salwie wroga czworobok topniał i odpowiadał strzałami. Na grad kartaczy odpowiadał ogniem z karabinów zacieśniając coraz bardziej swoje cztery ściany. Zbiegowie, zatrzymawszy się na chwilę, by zaczerpnąć tchu, słuchali z daleka w ciemnościach tego grzmotu posępnego, słabnącego coraz bardziej.

Gdy z całego pułku pozostała zaledwie garstka, gdy sztandar był strzępem, gdy wyczerpał się zapas kul, a karabiny stały się tylko kawałkami drewna, gdy stos trupów większy był od gromadki żywych, święta groza przeniknęła zwycięzców na widok wielkości umierających, artyleria angielska nabierając oddechu umilkła. Nastała jakby chwila odprężenia. Walczący widzieli wokół siebie mrowie widm, sylwetki jeźdźców, czarne zarysy armat i blade niebo przebłyskujące poprzez koła i lawety: ogromna trupia czaszka, którą bohaterowie zawsze widzą w dymach bitwy, przybliżała się ku nim i patrzyła. Słyszeli w gęstniejących ciemnościach zmierzchu, jak nieprzyjaciel ładuje działa; zapalone lonty świecące w nocy, jak oczy tygrysów, rozbłysły kręgiem wokół nich i zbliżyły się do armat. Wówczas przejęty wzruszeniem generał angielski - według jednych był to Colville, według innych Maitland - wstrzymując ostatnią chwilę, która zawisła nad głowami tych ludzi, zawołał: „Poddajcie się, waleczni Francuzi!” Cambronne odpowiedział; „Gówno!”

Na słowo Cambronne`a Anglicy odpowiedzieli: „Ognia!” Zagrzmiały baterie, zadrżało wzgórze, wszystkie spiżowe paszcze rzygnęły po raz ostatni straszliwym ogniem, dym rozlał się szeroko, bielejąc w poświacie wschodzącego miesiąca, zakłębił się, a gdy się rozwiał - nie było nic. Garstka wspaniałych straceńców została unicestwiona; gwardia nie żyła. Padły cztery mury żywej reduty i w tym stosie trupów można było dostrzec zaledwie gdzieniegdzie jakieś drżenie. Tak oto legiony francuskie - wspanialsze niż legie rzymskie - skonały na Mont-Saint-Jean, na ziemi mokrej od deszczu i krwi...”

Jeżeli zainteresował was ten artykuł zapraszam do przeczytania recenzji zestawu gier pt: Battleground Collection 1” wydanego przez amerykańską firmę Talonsoft. Ich tematem są opisane tu bitwy. Tak więc jeżeli chcielibyście wcielić się w role Cesarza Bonapartego, księcia Wellingtona, generała Kutuzowa bądź też Blucher’a, powinniście niezwłocznie poznać te programy.

Leszek „leo987” Baczyński

W artykule wykorzystano fragmenty pochodzące z następujących pozycji:

1. „Cesarski poker” W. Łysiak,

2. „Nędznicy” W.Hugo,

3. „Waterloo 1815” T.Malarski,

4. “Co? Gdzie? Kiedy? Zdarzenia które zmieniły świat” Przegląd Reader’s Digest

5. materiały z internetowej strony pana W. Nabywańca, adres: http://wlonab.fm.interia.pl

6. grafiki i fragmenty instrukcji z gier serii „Battleground”,

7. grafiki i fragmenty instrukcji z gry pt. „Waterloo-Napoleon’s Last Battle”.

The Battleground Collection 1

The Battleground Collection 1