Recenzja gry Mass Effect: Andromeda – znajoma podróż w nieznane
5 lat przyszło nam czekać na kolejną odsłonę sagi Mass Effect. Tym razem bez Sheparda, bez znajomych towarzyszy i w zupełnie nowej galaktyce. Czy najnowsza gra BioWare spełnia oczekiwania fanów i zachęca nowe pokolenie do podróży kosmicznych?
- niezwykły klimat podróży w nieznane;
- wielowątkowa fabuła z różnorodnymi historiami;
- pełne humoru interakcje z towarzyszami;
- w większości unikatowe zadania poboczne;
- bardziej mobilny system walki;
- nowy model rozwoju i używania umiejętności;
- brak podziału na akcje paragona/renegata;
- przepięknie wykonany kosmos widoczny podczas eksploracji statkiem;
- nawiązania do oryginalnej trylogii Mass Effect.
- kulejące animacje postaci;
- mierna sztuczna inteligencja towarzyszy;
- niewiele nowych ras;
- miejscami duże spadki klatek (w wersji na PS4);
- niezbyt wyróżniająca się ścieżka dźwiękowa.
Niewiele jest gier, które w interesujący sposób przedstawiają eksplorację kosmosu, jednocześnie oferując intrygującą historię i ciekawych bohaterów. Fani Gwiezdnych wojen w 2003 roku otrzymali od BioWare Knights of the Old Republic, które do dziś jest ciepło wspominane. Gdy okazało się, że ten kanadyjski deweloper pracuje nad nową grą, która zabierze nas w podróż pomiędzy gwiazdy – nie trzeba mnie było długo namawiać, by zagrać w pierwszego Mass Effecta.
Ale trylogia skupiająca się na komandorze Shepardzie oraz Żniwiarzach dobiegła końca w roku 2012, kiedy to poznaliśmy historię wojny z zagrażającymi Drodze Mlecznej maszynami. Akcja najnowszej odsłony serii rozgrywa się setki lat po tamtych wydarzeniach, nie jest więc ich bezpośrednią kontynuacją – co dało Kanadyjczykom wolną rękę w tworzeniu opowieści. I o ile nie wszystko w grze błyszczy, jak chociażby animacje postaci czy sztuczna inteligencja towarzyszy, tak Mass Effect: Andromeda ma kilka asów w rękawie – a przeplatające się intrygujące wątki fabularne są na szczęście jednym z nich.
Poniżej dwunastu parseków do Helejosa
Andromeda nie jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z trylogii Sheparda. Twórcy obeszli problem kanoniczności zakończenia w dość sprytny sposób – wysyłając nas do innej galaktyki jeszcze przed rozpoczęciem wojny ze Żniwiarzami. By ułatwić Wam orientację, przygotowałem kilka dat:
- 2148 – odkrycie ruin na Marsie, dzięki którym ludzkość poznaje technologię podróży między gwiazdami;
- 2149 – pierwsza podróż ludzi przez przekaźnik masy;
- 2157 – Wojna Pierwszego Kontaktu z turianami;
- 2176 – powstanie Inicjatywy Andromeda;
- 2183 – atak gethów i Suwerena na Cytadelę (ME1);
- 2183–2185 – obecność Zbieraczy w Drodze Mlecznej (ME2);
- 2185 – wyruszenie Nexusa i czterech ark w kierunku Andromedy;
- 2186 – wojna ze Żniwiarzami (ME3);
- 2819 – początek wydarzeń przedstawionych w grze Mass Effect: Andromeda
Jest rok 2176. Jien Garson rozpoczyna realizację projektu o nazwie Inicjatywa Andromeda, zrzeszającego większość gatunków Drogi Mlecznej zdolnych do podróży kosmicznych. Celem jest udanie się do oddalonej o ponad 2 miliony lat świetlnych galaktyki Andromedy, by znaleźć tam nowy dom. W 2185 roku cztery arki, każda z 20 tysiącami kolonistów, oraz stacja kosmiczna znana jako Nexus wyruszają w nieznane. Podróż trwa dokładnie 634 lata, a nasza przygoda rozpoczyna się w 2819 r. w Gromadzie Helejosa, gdzie na pełnych nadziei podróżników czekać ma siedem „złotych światów” nadających się do zasiedlenia. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem. Tak wygląda tło fabularne Andromedy.
Każda arka przewozi przedstawicieli jednej z ras mogących pochwalić się reprezentacją w Radzie Cytadeli – mamy tu więc ludzi, asari, turian oraz salarian. Co więcej, wszystkie statki posiadają własnego Pioniera, czyli specjalistę, który będzie służyć (wraz z drużyną) za głównego zwiadowcę oraz reprezentanta na wypadek kontaktu z obcą cywilizacją. Pionierem ludzkiej arki, nazwanej Hyperion, jest Alec Ryder, dawny żołnierz sił specjalnych N7 (do których należał również Shepard) oraz członek pierwszej wyprawy ludzi przez przekaźnik masy w Drodze Mlecznej. W jego zespole znajduje się między innymi dwójka jego dzieci – Sara oraz Scott.
To właśnie w jedno z rodzeństwa wcielamy się w nowym Mass Effekcie. Jest to całkiem zgrabne rozwiązanie, które nie eliminuje drugiego z bliźniaków z rozgrywki, tylko przesuwa go (lub ją) na dalszy plan. Największym błędem, jaki mogli popełnić twórcy, byłoby wyznaczenie Sarze lub Scottowi kompletnie marginalnej roli. Tak się jednak nie stało, gdyż siostra (w moim przypadku) protagonisty wciąż stanowi istotną dla fabuły postać… choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby ten udział był jednak bardziej znaczący. Jeśli pozwolicie, do końca tekstu będę wypowiadać się z punktu widzenia brata, ponieważ to właśnie Scotta wybrałem na swojego awatara.
House of Cards w Andromedzie
Scott nie jest doświadczonym i sławnym bohaterem wojennym, w przeciwieństwie do Sheparda. Rola przewodnika spada na jego barki nagle, w atmosferze wielkich oczekiwań i nadziei, przy jednoczesnym braku wiary ze strony dowództwa w zdolności Rydera juniora. Z tego właśnie powodu bardzo szybko nauczyłem się nie ufać ślepo wszelkim pochlebstwom – czasem wynikały one wyłącznie z prowadzonej na Nexusie gry politycznej. A w miarę poznawania historii niezwiązanych z główną linią fabularną bardzo szybko odkryłem, że świat nowego Mass Effecta ma również swoje własne House of Cards…
W opowieści przedstawionej w Andromedzie przeplata się ze sobą kilka różnych wątków. Poczynając od znalezienia nowego domu dla przebywających w kriostazie kolonistów, przez nawiązanie sojuszu z zamieszkałą w Gromadzie Helejosa rasą angara, na odnalezieniu pozostałych ark kończąc. W tym wszystkim mamy jeszcze kettów, czyli „głównych złych” z przewodzącym im Archontem, oraz wspomniane wyżej wątki polityczno-kryminalne.
BioWare postawiło na mnogość historii, z których każda jest w mniejszym lub większym stopniu angażująca. Mnie do gustu najbardziej przypadła część dotycząca odkrywania nieznanego oraz podążanie za wskazówkami prowadzącymi do znaczącej intrygi, o szczegółach której nie będę wspominać – samodzielne jej rozpracowywanie jest naprawdę satysfakcjonujące. Do tego przez cały czas poznajemy sekrety rodziny Ryderów oraz powody zaangażowania Aleca, ojca bliźniaków, w Inicjatywę… a te potrafią zaskoczyć.
Oprócz fabuły, która była dla mnie najjaśniejszym punktem poprzednich części Mass Effecta, bardzo ważny i dobrze ujęty aspekt stanowią również relacje z załogą statku Tempest, czyli naszego środka kosmicznej podróży. Towarzysze nie są może najbardziej nowatorską ekipą w galaktyce – turianka Vetra to taka trochę mieszanka Garrusa z Tali, Cora to militarna wersja Mirandy, a Drack to po prostu kroganin. Na tle tej całej gromady najbardziej wyróżnia się angarczyk, czyli Jaal – relacje z nim pełne są humoru bazującego na wzajemnym poznawaniu się i odmiennych obyczajach. Po raz pierwszy spotkałem się w serii Mass Effect również z postacią, która mnie po prostu irytowała, ale może Wam akurat Liam przypadnie do gustu.