Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed: Rogue Remastered Recenzja gry

Recenzja gry 23 marca 2018, 15:06

Recenzja gry Assassin's Creed: Rogue Remastered – asasyn niepotrzebny

Kolejna starsza odsłona serii Assassin's Creed trafia na konsole obecnej generacji. Choć konwersji nie ma zbyt wiele do zarzucenia, to nie wyróżnia się ona również niczym na plus.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

PLUSY:
  1. działa płynnie i sprawnie;
  2. trochę lepsza grafika niż w oryginalne (choć pecetowcy nie muszą mieć żalu, że remaster wyszedł tylko na konsole, bo mają już tę samą wersję gry od lat).
MINUSY:
  1. momentami dziwne błędy w grafice.
  2. to dalej jeden ze słabszych i krótszych asasynów w serii.

Ubisoft nie zwalnia tempa eksploatacji swojej flagowej marki i choć mamy dopiero marzec, fani serii Assassin’s Creed mogą zanurzyć się w trzecią już w tym roku opowieść o zakapturzonych skrytobójcach. Po dwóch rozbudowanych dodatkach do Assassin’s Creed: Origins przyszedł czas na „odświeżenie” wydanej ponad trzy lata temu gry Assassin’s Creed: Rogue, która de facto jest pierwszą odsłoną cyklu pozwalającą stanąć po stronie zaciekłych wrogów asasynów, czyli templariuszy. Francuski koncern ewidentnie poszedł tu na łatwiznę, bo pod szumnym określeniem „remastera” ukrywa się zwyczajny port pecetowej wersji gry na konsole ósmej generacji.

Rogue to przypadek dość interesujący, ponieważ z kompletnie niezrozumiałych dla mnie względów tytuł ten cieszy się bardzo dobrą opinią wśród hardcore’owych fanów Assassin’s Creed. Jest to w sumie zaskakujące – mimo że w ostatnich latach seria zbierała mocne cięgi za stagnację i odcinanie kuponów od sławy, ta, bodajże najbardziej odtwórcza, odsłona w całej jej historii nosi znamiona lichego, ale jednak kultu.

Shay jeszcze jako asasyn.

Po drugiej stronie

Być może wpływ na to ma sama fabuła, która koncentruje się wyłącznie na konflikcie pomiędzy templariuszami i asasynami, a w całość wplata sprawdzony wątek zemsty. Dla mnie jednak Rogue to przede wszystkim zmarnowany potencjał. Pisałem to już w recenzji pierwowzoru i po latach swoje zdanie podtrzymuję – jak na produkt, który po raz pierwszy pozwala pograć templariuszem (a właściwie przefarbowanym na żołnierza krzyża skrytobójcą), tytuł zawodzi na całej linii. Nie poszerza naszej wiedzy o znienawidzonym zakonie, nie pokazuje, jak działa on od środka, tylko usilnie stara się nam wmówić, że wrogowie asasynów to w gruncie rzeczy dobre ziomki, marzące o pokoju na świecie. Są oni w Rogue’u wybieleni tak mocno, że aż momentami przykro na to patrzeć.

Momentami trudno uwierzyć, że to jest remaster. Na szczęście rzadko.

Nadal drażnią również niewyobrażalne głupoty w fabule i kompletnie irracjonalne zachowanie przedstawicieli obu stron konfliktu. Templariusze z dnia na dzień dopuszczają swojego (niegdyś) największego wroga do wszystkich kluczowych operacji w Ameryce Północnej, a asasyni wymyślają kolejne debilne sposoby zlikwidowania zdrajcy, np. poprzez otrucie go. Nie kupiłem tego prawie cztery lata temu i nie kupuję obecnie. Nigdy nie twierdziłem, że fabuła gier z serii Assassin’s Creed należy do szczególnie wybitnych, ale przynajmniej dawało się to oglądać bez zażenowania. Rogue, i mówię to z ogromnym żalem, nie wpisuje się w ten standard.

Pływanie po morzach dalej rajcuje, ale zdecydowanie zbyt mało tutaj nowości.

Black Flag 1.5

Pod względem rozgrywki Assassin’s Creed: Rogue to z kolei Black Flag 1.5. Deweloperzy nawet nie silili się na wprowadzanie istotnych zmian – skorzystali po prostu z gotowego schematu i umieścili bohatera na nowej mapie (za wyjątkiem Nowego Jorku, rzecz jasna). Przebijanie się przez kry, lekka modyfikacja uzbrojenia statku i niemożność dłuższego pływania w zimnych wodach Atlantyku to w zasadzie jedyne nowości, jakie widzimy w tej odsłonie.

Można się też podniecać obecnością granatnika, ale to akurat słaby powód do egzaltacji, bo mordowanie przeciwników w Rogue’u jest tak proste, że kolejna OP pukawka wydaje się zupełnie niepotrzebna. Bez niej też robilibyśmy to, co chcemy.

Zawartość, czy raczej jej brak

Shay w Nowym Jorku. Miasto pożyczono z Assassin's Creed III, zaskakujące jest to, że niewiele się w nim dzieje.

Ostatnią, dość istotną wadą tej gry jest jej zawartość. Kampania fabularna okazuje się bardzo krótka, a tytuł nie oferuje żadnych misji pobocznych, jedynie proste aktywności, które są kalką rozwiązań widzianych wcześniej w Black Flag. Choć mamy tu do dyspozycji nowy statek, deweloperzy nie wykazali się też miłością do morza. Rogue traktuje ten aspekt rozgrywki marginalnie – najwięcej pływamy w pierwszej połowie kampanii, a później to już od nas samych zależy, czy chcemy poświęcić swój czas na eksplorację wód.

Nie ma po temu zresztą specjalnych powodów, bo odkrywane na mapie lokacje nie zawierają niczego ciekawego, a wśród wrogich statków nie zobaczymy nowych łajb. Mam wrażenie, że autorzy próbowali upiec tutaj dwie pieczenie przy jednym ogniu i zadowolić przede wszystkim tych fanów, którzy nie byli specjalnie usatysfakcjonowani pirackim pierwiastkiem obecnym w Black Flag. W Rogue’u sporo biegamy po lądzie, większość zadań wykonujemy na własnych nogach, a poważniejsze misje morskie pojawiają się sporadycznie. Warto jednak pamiętać, że ignorując pływanie, zamykamy sobie drogę do typowych sandboksowych wypełniaczy, sztucznie wydłużających czas gry. Przy króciutkiej kampanii jest to argument warty rozważenia.

Recenzja gry Assassin's Creed: Rogue Remastered – asasyn niepotrzebny - ilustracja #2

Przesiadka z Assassin’s Creed Origins na odsłonę starszej generacji to ciekawe doświadczenie. Kiedy w recenzji przygód Bayeka pisałem o uproszczonej wspinaczce, część fanów próbowała wmówić mi, że nie mam racji. Tymczasem w Rogue’u nie jesteśmy w stanie wdrapać się nigdzie bez odnalezienia odpowiedniej drogi. Łapałem się nawet na tym, że z przyzwyczajenia próbuję atakować pionową skałę, żeby dotrzeć do punktu widokowego. W Origins wejście na nią tą drogą nie stanowiłoby żadnego problemu.

Dziwne ślady na śniegu.

Pełna poprawność

Sam remaster można podsumować dwoma krótkimi słowami: jest OK. Odświeżony Rogue nie ma najmniejszych problemów z działaniem na PlayStation 4 Pro (na tej właśnie konsoli testowaliśmy ów produkt). W akcji prezentuje się dużo lepiej niż pierwowzór na sprzęcie siódmej generacji, a główna w tym zasługa zwiększonej rozdzielczości i dodania kilku fajerwerków graficznych, wcześniej nieobecnych. Nie zmienia to faktu, że sporadycznie zdarzają się problemy z teksturami. Pomijając rozmyte twarze oponentów widocznych poza cut-scenkami, warto wspomnieć o zaskakująco dziwnych odbarwieniach, kiedy Shay Cormac próbuje chodzić po głębszym śniegu. Wokół śladów pojawiają się prostokątne artefakty, znacznie jaśniejsze od białego puchu. Efekt możecie zobaczyć na zamieszczonym powyżej obrazku, wygląda to naprawdę dziwnie.

Reasumując, otrzymaliśmy „remaster” gry, który na dobrą sprawą nie był nikomu potrzebny, bo w żaden istotny sposób nie usprawnił pierwowzoru. Zmiany poczynione w oprawie wizualnej są na tyle małe, że można tu mówić o zwykłej konwersji na inne platformy sprzętowe. Współczesna historia elektronicznej rozrywki zna oczywiście wiele przypadków tego typu, ale bez trudu da się wskazać takie produkcje, których port niesie ze sobą jakieś istotne nowości. Świetnym przykładem jest GTAV na konsole ósmej generacji i pecety, któremu dołożono tryb pierwszoosobowy, a nikt tytułowi nalepki „remastered” nie przykleił.

Ubisoft musiał jednak zdawać sobie sprawę, że sama zapowiedź kolejnej edycji starszej gry nie wystarczyłaby, żeby przyciągnąć do niej nowych odbiorców, choć z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby po Rogue’a w ogóle sięgnął ktoś, kogo seria Assassin’s Creed nie interesuje. Fanów z kolei specjalnie zachęcać do tego nie trzeba, bo ten, kto będzie miał ochotę przypomnieć sobie przygody Cormaca, i tak to zrobi.

Tona lokacji do zaliczenia, w których nic nie ma.

Szczerze mówiąc, chętniej zobaczyłbym w podobnym wydaniu „remaster” trzeciej, bardzo niedocenionej, odsłony cyklu, a jeśli chodzi o kompletne odświeżenie gry, to oczywiście porządny remake „jedynki”. To zresztą jedyne duże części serii, w które nie można jeszcze zagrać na PlayStation 4 i Xboksie One (wstecznej kompatybilności nie liczę). Znając życie, prędzej czy później doczekamy się również i ich, bo pokusa skasowania fanów za to samo raz jeszcze jest ostatnimi czasy bardzo, ale to bardzo silna.

O AUTORZE

Jestem fanem serii Assassin’s Creed. Kilkakrotnie ukończyłem wszystkie duże odsłony cyklu oraz niektóre spin-offy, praktycznie wszystkie „wymaksowałem”, czasem nawet dwukrotnie na różnych platformach. Moje oceny kolejnych tytułów prezentują się następująco:

Assassin’s Creed – 7/10

Assassin’s Creed II – 9/10

Assassin’s Creed: Brotherhood – 8,5/10

Assassin’s Creed: Revelations – 7/10

Assassin’s Creed III – 8,5/10

Assassin’s Creed IV: Black Flag – 9/10

Assassin’s Creed: Unity – 6/10

Assassin’s Creed: Rogue – 6/10

Assassin’s Creed: Syndicate – 6/10

Assassin’s Creed: Origins – 9/10

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Assassin's Creed: Rogue Remastered na PS4 otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Ubisoft.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Recenzja gry Assassin's Creed: Rogue Remastered – asasyn niepotrzebny
Recenzja gry Assassin's Creed: Rogue Remastered – asasyn niepotrzebny

Recenzja gry

Kolejna starsza odsłona serii Assassin's Creed trafia na konsole obecnej generacji. Choć konwersji nie ma zbyt wiele do zarzucenia, to nie wyróżnia się ona również niczym na plus.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.