Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Call of Duty: Vanguard Publicystyka

Publicystyka 19 sierpnia 2021, 19:45

Widzieliśmy Call of Duty: Vanguard - powrót na kluczowe fronty II wojny światowej

CoD: Vanguard wraca do czasów II wojny światowej i swoich początków. Znowu odwiedzimy Stalingrad, Afrykę Północną, Normandię i Pacyfik. Czy Sledgehammer Games rzeczywiście zdoła przypomnieć złote czasy drugowojennych strzelanin?

D-Day -1. Operacja Tonga. Brytyjscy spadochroniarze wyskakują z samolotów nad pogrążoną w ciemności Normandią. Nasz bohater – Arthur Kingsley – po dość dramatycznym lądowaniu samotnie i bez karabinu przedziera się przez pola. Nad nim obserwujemy piekło atakowanych przez artylerię samolotów desantowych, a wokół Niemcy z latarkami przeczesują okolicę. Jedna z pierwszych misji nowego Call of Duty o podtytule Vanguard szybko zmienia się w klimatyczną skradankę.

Po chwili natykamy się na wiszącego na drzewie innego spadochroniarza, który nie miał tyle szczęścia. Zaraz... przecież podobna scena była w pierwszej misji pierwszego Call of Duty. Na dodatek ów pechowy szeregowiec nazywa się Collier – zupełnie jak jeden z założycieli Infinity Ward! Zapachniało fan serwisem, mimo że od tamtego czasu minęło już 18 lat, a CoD to teraz dla większości Warzone. Czuć jednak, że ta misja mocno nawiązuje do korzeni serii!

Arthur Kingsley wylądował w Normandii dzień przed inwazją

Kolejne skojarzenia miałem już z tym, co znają i nowe pokolenia graczy – ostatnią odsłoną Modern Warfare i jej „zielonymi” misjami oczyszczania obiektów. Ten sam klimat napięcia, klaustrofobii i niepewności pojawia się, gdy Arthur wpada na teren jakiegoś gospodarstwa. Twórcy wykorzystali tu każdy piksel, by pokazać możliwości nowego silnika, i bohaterem pierwszego planu staje się gra świateł. Kingsley strzela do wroga przez wiszące pranie, bo sylwetka żołnierza nagle pojawiła się na tle oświetlonego prześcieradła. Chwilę później, obserwując z piwnicy przez podłogę biegających po domu Niemców, strzela tam, gdzie poruszający się obiekt zablokował wpadające przez szpary snopy światła. Wizualną ucztę uzupełniają efekty cząsteczkowe odrywających się drzazg, ilekroć kule trafią w drewno.

Widzieliśmy Call of Duty: Vanguard - powrót na kluczowe fronty II wojny światowej - ilustracja #2

BOHATERSKI KURIER

Postać Arthura Kingsleya jest inspirowana prawdziwym żołnierzem Sidneyem Cornellem – pierwszym czarnoskórym spadochroniarzem, który wylądował w Normandii 5 czerwca 1944 roku wraz z brytyjską 6 Dywizją Powietrznodesantową. Wsławił się on niebywałą odwagą i niezawodnością w przekazywaniu rozkazów, gdy nie działała komunikacja radiowa – i to mimo wielokrotnego odniesienia ran podczas misji.

Kulminacją pokazu misji w Normandii był dominujący na ekranie płonący w całości wiatrak, niczym jakiś boss z Metal Gear Solid Kojimy. Nasza uwaga szybko jednak została skierowana na zupełnie inny, mały punkt i trzymającą w napięciu scenę. CoD zawsze był królem skryptów i wydaje się, że i tym razem Vanguard dostarczy w kampanii sporo takich zapadających w pamięć momentów.

Powrót do korzeni?

Nowy CoD pokaże II wojnę światową z kilku różnych perspektyw

Call of Duty niedawno próbowało powrócić do korzeni z II wojną światową w tle w COD: WWII, ale chyba nie do końca trafiło w to, czego wszyscy oczekiwali. A zwłaszcza ci, którzy pamiętają jeszcze pierwsze gry z tego cyklu. Kampania fabularna nie była taka zła, jednak zamiast skakania po różnych frontach powielała pomysł historii jednej dywizji z wydanej tylko na konsole „trójki. Gra ponadto straszyła przestarzałym silnikiem i zbyt luźnym podejściem do prawdy historycznej w multiplayerze.

Tym razem skojarzenia z pierwszymi odsłonami serii są o wiele bardziej zasadne, bo Vanguard po części wraca do znanego schematu pokazania losów kilku żołnierzy w zupełnie innych rejonach walk. Poza pokierowaniem Brytyjczykiem w Normandii powalczymy również jako amerykański pilot w bitwie nad Pacyfikiem, wcielimy się też w kobietę – snajpera w ruinach ośnieżonego Stalingradu oraz w Australijczyka w szeregach słynnych Szczurów Tobruku w Afryce Północnej. Powrócą więc znajome lokacje z „jedynki”, „dwójki” i World at War, tyle że teraz w naprawdę spektakularnej oprawie graficznej. Tak do końca oldskulowo jednak nie będzie, gdyż losy czwórki bohaterów połączą się fabularnie i dopiero cała ekipa pociągnie razem główny wątek kampanii w Vanguardzie.

Bękarty Marvela albo komandosi Alistaira MacLeana

Ekipa do zadań specjalnych

Właśnie. Zamiast oglądania historii pojedynczych żołnierzy, uwikłanych w ogromną machinę wojenną obok tysięcy im podobnych, tym razem mamy działać w specjalnie utworzonej drużynie komandosów i wziąć udział w wyjątkowej misji. Będzie jeden arcywróg – szef Gestapo Heinrich Freisinger – oraz zadanie powstrzymania tajemniczej operacji „Projekt Feniks”. Intencją autorów ze Sledgehammer Games była chęć pokazania narodzin współczesnych sił specjalnych – nie jakichś zwykłych żołnierzy, a tych wyróżniających się, nieprzeciętnych, działających nieszablonowo, co rozpoczęło się właśnie pod koniec II wojny światowej.

Trudno jeszcze powiedzieć, czy będzie to coś w stylu Bękartów wojny, czy klasyki pokroju Tylko dla orłów lub Parszywej dwunastki, a może coś zupełnie innego. Kreacja czwórki bohaterów wzbudziła bowiem dość skrajne odczucia w uczestnikach pokazu. Jeden z dziennikarzy nazwał ich nawet „marvelowskimi”, na podobieństwo Kapitana Ameryki i Czarnej Wdowy, tyle że bez supermocy. Ja osobiście tak ich nie odebrałem, ale istotnie wydali mi się nieco zbyt „współcześni”, zbyt wymuskani – z brodami przyciętymi jak od najmodniejszego barbera w mieście, a nie golarza w bazie polowej.

Na pocieszenie mogę dodać, że to na razie bardzo powierzchowne odczucia, bo widzieliśmy jedynie krótkie migawki bądź statyczne screeny z całą ekipą, na podstawie których nie dało się ocenić klimatu fabuły czy kunsztu reżysera. Z całą pewnością jednak nie było tu tej groteskowej przesady, jaką pamiętamy z nieszczęsnego zwiastuna Battlefielda V. Miałem raczej wrażenie, że Sledgehammer daje w ten sposób DICE małego prztyczka w nos i przekazuje między wierszami: „Patrzcie, jak się to robi”! Niby podobna drużyna, ale z jakimś tam zachowaniem historycznych realiów i zdrowego rozsądku. Jak bardzo się to udało? O tym przekonamy się dopiero po przejściu całej kampanii.

Widzieliśmy Call of Duty: Vanguard - powrót na kluczowe fronty II wojny światowej - ilustracja #5

PARSZYWA CZWÓRKA WSPANIAŁYCH

Reszta bohaterów również wzorowana jest na autentycznych postaciach. Freisinger to Heinrich Muller – szef Gestapo, Urzędu IV w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy. Postać amerykańskiego pilota Wade’a Jacksona bazuje na Vernonie „Mike’u” Micheelu – bohaterze bitwy o Midway. Żołnierka ze Stalingradu, czyli Polina Pietrowa, to nikt inny jak Ludmiła Pawliczenko – najskuteczniejsza kobieta snajper zwana „panią śmierć”. Z kolei „szczur Tobruku” Lucas Riggs inspirowany jest Charlesem Uphamem – Nowozelandczykiem, który jako jedyny żołnierz w historii II wojny światowej otrzymał dwukrotnie Krzyż Wiktorii, najwyższe odznaczenie wojenne imperium brytyjskiego.

Imponująca technicznie

Kwestia realiów historycznych to oczywiście bardzo delikatna sprawa, bo wiadomo, że twórcy produkcji „AAA” już dawno odeszli od robienia gier pod dyktando konsultantów militarnych, a wierność rzeczywistości zastąpiono przystępnością i widowiskowością. Na razie wiemy, że biografie bohaterów naprawdę oparto na losach autentycznych żołnierzy po przeprowadzeniu researchu.

Płonący wiatrak wygląda niczym przerażający boss

Sledgehammer na pewno za to postarało się pod względem technicznym. Twórcy pokazali nam materiały z nagrywania dźwięku podczas przelotów oryginalnego samolotu Douglas TBD Devastator z bitwy o Midway. Kolor nieba nad Stalingradem po bombardowaniach stworzono natomiast na podstawie zdjęć, gdy masowo płonęły lasy w Kalifornii. Studiowano wystrój mieszkań z lat 40. w Stalingradzie, bo tam właśnie mamy zobaczyć sporo scen z życia cywilów.

Ogólnie oprawa audiowizualna robi wrażenie. Tym razem nie ma mowy o półśrodkach z Call of Duty: Black Ops – Cold War. Sledgehammer postawiło na ścisłą współpracę z Infinity Ward i wykorzystanie wszystkich nowinek silnika Modern Warfare. Dopieszczono nie tylko animacje drugowojennej broni, ale i reakcje otoczenia na trafienia kulami i granatami. Ściany, drzwi – wszystko to ulega stopniowej destrukcji, robią się otwory, co oznacza dynamiczne zmiany w oświetleniu. Efekty wyglądają naprawdę nieźle, o czym już wspominałem przy opisie misji w Normandii.

Widzieliśmy Call of Duty: Vanguard - powrót na kluczowe fronty II wojny światowej - ilustracja #2

„NIEDŹWIEDŹ” KOMPOZYTOREM

Autorem muzyki do Call of Duty: Vanguard jest znany kompozytor Bear McCreary. Jego utworów mogliśmy słuchać m.in. w serialach The Walking Dead czy Battlestar Galactica i w ostatniej odsłonie gry God of War.

O multi i zombie później

Prawdziwa Ludmiła Pawliczenko miała być niezwykle skuteczna na polu walki

Podczas prezentacji jednie zdawkowo wspomniano o reszcie kluczowych elementów gry, czyli multiplayerze i trybie zombie. O tym ostatnim wiadomo, że pracuje nad nim studio Treyarch, pokazane zostaną wydarzenia poprzedzające te w Black Ops – Cold War, a do mechanik rozgrywki zostaną dodane jakieś nowości. Multiplayer natomiast doczeka się własnej, osobnej prezentacji w późniejszym terminie. Póki co dowiedzieliśmy się, że na rozgrywkę duży wpływ będzie miała destrukcja ścian i zróżnicowana balistyka amunicji. Na start dostępnych będzie aż 20 map. Nie zabraknie elementów gry taktycznej i trochę chaosu radosnego fragowania. Pojawi się także jeden bardzo specjalny, nowy tryb o nazwie Champion Hill, którego szczegóły poznamy niedługo.

Czy Vanguard połączy pokolenia?

Call of Duty: Vanguard zapowiada się na bardzo ciekawy eksperyment. Jak do tej pory żadne próby wskrzeszenia realiów II wojny światowej w grze AAA nie zdołały powtórzyć sukcesów pierwszych odsłon Medal of Honor, Call of Duty, Battlefielda czy trylogii Brothers in Arms. Zarówno CoD: WWII, jak i BFV nie zostały zapamiętane jako wielkie hity. W multi natomiast sprawdziły się tylko stawiające na realizm niszowe produkcje pokroju, Post Scriptum i Hell Let Loose.

Powody są dość oczywiste. Wtedy w popkulturze królował Szeregowiec Ryan i serial Kompania braci – dziś megaprodukcje Marvela. Zmieniły się gusta i wymagania odbiorców, zmieniła się filozofia tworzenia gier. Mam wrażenie, że twórcy Vanguarda chcą jakoś połączyć tamte czasy z obecnymi i dostarczyć pozycję, która wzruszy weteranów zagrywających się w pierwszego CoD-a oraz spodoba się młodym fanom Warzone’a. Nie mam pojęcia, czy to się uda, ale na pewno warto będzie sprawdzić.

ZASTRZEŻENIE

W zdalnym pokazie gry wzięliśmy udział na zaproszenie firmy Koll Things, obsługujące w Polsce Activision Blizzard.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Call of Duty: Vanguard

Call of Duty: Vanguard