Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 9 grudnia 2003, 11:24

autor: Krzysztof Marcinkiewicz

S.W.A.T. - recenzja filmu

Nazywając rzeczy po imieniu – SWAT to synonim zmarnowanego potencjału. Nie oznacza to jednak, że film jest zły. Wręcz przeciwnie, ogląda się go miło, łatwo i przyjemnie...

Spis treści

Narwani gliniarze kontra najgroźniejszy mafiozo świata

Poznajcie Jima Streeta (Farrel) i Briana Gamble’a (Renner). Wieloletnich partnerów w jednostce specjalnej SWAT, którzy nieraz musieli wzajemnie kryć swoje cztery litery za podejmowanie kontrowersyjnych decyzji podczas akcji. Tak też jest i tym razem – bandyci zostali oblężeni podczas rabowania banku, policja nie umie sobie poradzić z sytuacją, więc wzywa SWAT na pomoc. Gamble i Street, wraz z pozostałymi dwuosobowymi drużynami, zajmują swoje pozycje. Jako jedyni nie stosują się do rozkazu dowódcy i na własną rękę wkraczają do akcji. Bandyci zostają unieszkodliwieni... niestety kosztem zranienia jednej z zakładniczek, którą Gamble musiał postrzelić, by obezwładnić bandytę. Ta decyzja nie przynosi im jednak bohaterskiej sławy, lecz wściekłość kapitana policji, który domaga się ich głów. Powód? Media ponownie obsmarowały SWAT i wyzwały ich członków od barbarzyńców. Kara jest surowa: obaj mają od następnego dnia pracować w magazynie, czyszcząc broń i buty gliniarzom wracającym z akcji. Gamble odchodzi z policji, natomiast Street nie chce przekreślać lat służby i treningu. Ma zamiar przeczekać okres zniesławienia i cierpliwie odbębnić swoją karę. Kapitan każe mu jednak wsypać Gamble’a – w zamian Street nie trafi do magazynu, ale do służby. Jim odmawia, ale Gamble mu nie wierzy. Rezygnując z przyjaźni i z policji, odchodzi. Pół roku później Street w dalszym ciągu jest magazynierem, jego życie osobiste zaczyna się sypać, a on sam się wypala.

Wtedy w mieście pojawia się sierżant Dan „Hondo” Harrelson (Jackson), którego ściągnięto specjalnie do Los Angeles, by zebrał i wytrenował własną drużynę SWAT. Cel? Owa drużyna ma lśnić przykładem i sprawić, że media przestaną trąbić na lewo i prawo, że gdy SWAT wkracza do akcji, to trzeba po nich sprzątać trupy... bandytów i cywili. Hondo zbiera więc pięciu narwańców: dwóch doświadczonych członków SWAT – TJ MacCabe’a (Charles) i Boxera (Van Holt), a także dwójkę najbardziej zadziornych gliniarzy z drogówki – Chrisa Sancheza (Rodriguez) oraz Dyke’a (LL Cool J). Do ich czwórki dołącza Street, który zwrócił uwagę Hondo pierwszego dnia, kiedy ten pojawił się na posterunku.

Kiedy Harrelson trenuje swoją drużynę, do Los Angeles przybywa Alex Montel (Martinez), syn międzynarodowego mafioso, który jest w trakcie przejmowania władzy. Ścigany na całym świecie listem gończym wpada w ręce policji z drogówki za brak tylniego światła. Tuż przed odwiezieniem go do więzienia wykrzykuje do kamery telewizyjnej, że da 100 milionów dolarów temu, kto go uwolni. Jednostka Hondo ma eskortować Montela w jego drodze do więzienia...

Niezbyt logiczne wybory głównego producenta filmu

Za całą produkcję SWATa odpowiedzialny był Neal H. Moritz, osoba, która podobne funkcje pełniła już przy pracach nad filmami: Szybcy i Wściekli, oraz XXX (a także jego kontynuacji XXX2). To właśnie on zebrał wokół siebie reżysera, głównych aktorów, a także scenarzystów. Moritz jest więc najbardziej odpowiedzialny za zawody jakie widzom dostarcza SWAT. Takiego zaszczytu nie łatwo jest się dorobić, ale w tym przypadku była to praca zespołowa. Każdy z wyżej wymienionych podmiotów dołożył swoje trzy grosze do obniżenia poziomu tej produkcji.

Moritz zatwierdził scenariusz dwójki młodych scenarzystów, którzy jak dotąd stworzyli tylko fabułę do drugiej części Snajpera z Tomem Berengerem. Bardzo słabą fabułę trzeba dodać. Moritz zdawał sobie z tego sprawę, więc postanowił ich scenariusz wykorzystać jako bazę wyjściową do finalnej wersji SWATa. W tym celu zaangażował parę doświadczonych i nagrodzonych scenarzystów: Davida McKennę (American History X, Dorwać Cartera, Blow) oraz Davida Ayera (U-571, Szybcy i Wściekli, Dark Blue i Dzień Próby). Bazując na koncepcji dostarczonej przez Moritza, a także na popularnym w Stanach Zjednoczonych serialu o tym samym tytule, stworzyli oni ostateczną wersję scenariusza SWAT. Niestety, nie można powiedzieć żeby spełnili oni nadzieje pokładane w ich pracy. Po autorach scenariuszy do takich (nagradzanych) obrazów jak American History X (Więzień Nienawiści) i Dzień Próby (Denzel Washington dostał za tę rolę Oscara) spodziewaliśmy się kina akcji na wysokim poziomie, a nie przepełnionego pustą akcją obrazu rodem z Szybkich i Wściekłych, czy XXX. Chociaż nie można też stwierdzić, że SWAT jest kinem akcji o tym specyficznym sposobie narracji fabuły co wyżej wymienione tytuły. Film Johnsona w przeciwieństwie do nich na poważnie i w mało komediowy sposób podchodzi do przedstawienia swojej fabuły.