Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 28 kwietnia 2011, 17:59

autor: Marcin Serkies

Graliśmy w Driver: San Francisco - tym razem nie wysiadamy z samochodu

Grand Theft Auto bez wysiadania z samochodu ma rację bytu. Udowodnił to pokaz nowego Drivera. Napakowana akcją i szybkimi furami gra wynosi szaleńczą jazdę po mieście na kolejny poziom. Dla miłośników filmów z lat siedemdziesiątych to będzie raj.

Pomysłodawca serii Driver to nie lada wyjadacz w naszej branży. Jego czujne oko dbało o takie produkcje jak Shadow of a Beast czy Destruction Derby. Martin Edmondson przedstawił osobiście swój najnowszy projekt, zwieńczenie pięciu lat pracy, grę, która ma spore szanse stać się tytułem kultowym dla wszystkich zakochanych w kryminalnych filmach lat siedemdziesiątych, bo to z nich Driver: San Francisco czerpie inspiracje całymi garściami. Przejście początkowych etapów było doświadczeniem wcale przyjemnym i mimo chaosu w głowie spróbuję poukładać to, co widziałem, w jakąś sensowną całość.

Muszę od razu zaznaczyć, że ów chaos nie wynika z atakowania zmysłów w sposób nieprzyjemny. Przeciwnie – jednak akcja w grze toczy się w takim tempie, że po ponad dwóch godzinach w niewielkiej odległości od telewizora czułem się lekko oszołomiony. Nie wiem, jak sprawdzi się całość, ale początek, w który pozwolono nam zagrać, sprawia obiecujące wrażenie. Szybkość, szybkość i jeszcze raz szybkość. Do tego świetne auta, duży teren z mnóstwem bocznych uliczek oraz mnogość zadań do wykonania. Edmondson – główny producent gry – zapytany, ile czasu będziemy potrzebować na jej ukończenie, stwierdził: „Gracz niepopełniający błędów i wykonujący tylko zadania pozwalające pchnąć główną fabułę naprzód może ukończyć całość w dziewięć godzin, górnej granicy w zasadzie nie ma”. Wiele z zadań i wyzwań, przed którymi staniemy na ulicach San Francisco, można bowiem powtarzać do woli, tylko niektóre z nich są jednorazowe i związane z głównym wątkiem opowieści.

Porsche i most Golden Gate, czyste piękno w jednym kadrze.Pięknych aut i widoków w grze nie brakuje.

Fabuła gry zawiązuje się się mniej więcej pięć, sześć lat po wydarzeniach z trzeciej części gry. Jericho, który postrzelił głównego bohatera, doczekał się wreszcie wykonania wyroku, jednak przewiezienie go na miejsce nie do końca wygląda tak, jak zaplanowano. Dzięki uniwersalnemu wytrychowi – pieniądzom – Jericho w dość spektakularny sposób (uwzględniający atak wyrzutnią rakiet z lecącego helikoptera) porywa więzienną furgonetkę i zwyczajnie zwiewa. Nie jest to jednak takie proste, bo główny bohater Tanner wraz ze swoim partnerem Jonesem ruszają za nim w pościg. W jednej z licznych bocznych uliczek – tak wąskich, że lusterka szorują po ścianach z obu stron – Jericho zastawia pułapkę i wspaniały Dodge, którym kierujemy, ze ścigającego zmienia się w ściganego. Kilkanaście sekund później, dość intensywnych i efektownych, dochodzi do poważnego karambolu, Tanner traci przytomność i na pewien czas akcja jego serca ustaje.

I tu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, główny bohater bowiem budzi się, ale świat nie do końca zachowuje się tak, jak powinien. Gliniarz słyszy głosy, a parę chwil później nieznanym sobie sposobem znajduje się już w ciele kierowcy ambulansu, który zapewne wiezie jego samego do szpitala. Pokręcone to dość mocno i w najmniejszym stopniu nie wyjaśnia się w trakcie tych fragmentów rozgrywki, które widziałem, ale podoba mi się efekt. Tanner potrafi w praktycznie dowolnej chwili wcielić się w kierowcę niemal każdego pojazdu w mieście. Na początku jest to kierowca ambulansu, potem funkcjonariusz ścigający drogowego wariata. Z czasem „wskoczymy” w całą rzeszę różnych osób i – co ciekawe – ich pasażerowie (a tych trochę będzie) raczej się nie zorientują.

Wyniknie z tego mnóstwo zabawnych sytuacji – jak na przykład zadanie polegające na doprowadzeniu instruktora jazdy niemal do zawału serca – i dialogów, najważniejszy jest jednak wpływ na samą rozgrywkę. Pomijając fakt, że wiele misji i zadań zdobędziemy, wybierając właśnie oznaczony samochód i wcielając się w jego kierowcę, stworzy to ogromne możliwości działania. Podczas wyścigu możemy na przykład przejąć na moment kierowcę ciężarówki, zepchnąć z drogi samochód zajmujący do tej pory pierwsze miejsce i szybko wrócić do swojego auta, którym wyścig chcemy oczywiście wygrać. W początkowych etapach gra pokazuje, jakie korzyści da się osiągnąć ze zmiany pojazdu w dowolnej chwili, wiele zastosowań będziemy musieli jednak wymyślić sami. Już w trybie dla jednego gracza zabawa w zmianę kierowców jest przydatna i często śmieszna, strach myśleć, co zadzieje się podczas rozgrywki wieloosobowej, kiedy każdy z graczy będzie mógł do woli zmieniać pojazd, którym kieruje!

Tu tylko pozornie nie ma miejsca dla naszego Dodge'a,jednak dla chcącego nic trudnego.

Zatrzymam się na moment przy pojazdach, bo kierowcy kierowcami, ale ważne jest, jakimi wozami jeżdżą. Jak powiedział Martin: „Jeśli podobał ci się jakiś samochód w filmach z lat siedemdziesiątych, zapewne znajdziesz go w nowym Driverze”. Nie sprawdzałem, nie miałem możliwości, ale faktem jest, że wybór jest ogromny. Sto czterdzieści licencjonowanych aut to wynik imponujący, do tego należy dodać jeszcze mniej więcej siedemdziesiąt ciężarówek. Duże bryki zostawię – w tym fragmencie, z którym miałem do czynienia, nie korzystało się z nich jakoś specjalnie – za to normalne samochody to raj dla każdego fana. Nie zabrakło nawet słynnego DeLoreana, który szczególną popularność zdobył dzięki Powrotowi do przyszłości. Co ciekawe, mimo że akcja rozgrywa się w czasach mniej więcej współczesnych, w naszym garażu znajdą się samochody i stare, i nowe, dla każdego coś dobrego. Garaż w ogóle jest dość istotnym miejscem w grze, to tu naprawiamy wozy, zmieniamy je i kupujemy kolejne oraz specjalne usprawnienia, dające na przykład większą wytrzymałość czy lepsze osiągi maszyn. Walutą w grze jest siła woli, punkty zdobywamy w zasadzie przez cały czas. Oczywiście, najwięcej za wypełnianie misji i zadań pobocznych, ale każdy ryzykowny element naszej jazdy też jest punktowany. Również posiadane garaże i auta w nich generują zysk, który możemy wykorzystać do rozbudowy naszego imperium – co sprowadza się w efekcie do kupowania kolejnych aut.

Różnice między maszynami są nie tylko wizualne, wszystkie, które miałem okazję sprawdzić, zachowywały się na drodze inaczej, różnie na ich prowadzenie wpływały np. nawierzchnie. Model jazdy z pewnością daleki jest od symulacji, ale stworzono go takim, żeby dawał nie tylko radochę – a ta w końcu jest kluczowa w tej grze – ale też pozwalał poczuć różnice między samochodami.

Muszę przyznać, że śmiganie po mieście po jakimś czasie zaczyna być pozornie łatwe – pozornie, bo opanowujemy sterowanie – ale wymaga ciągłego skupienia i reagowania na ruch uliczny, który bywa całkiem spory. Oprócz standardowych elementów, takich jak gaz, hamulec i hamulec ręczny, twórcy dali nam do dyspozycji dwa dodatkowe narzędzia – dostępne we wszystkich maszynach. Przyspieszenie tłumaczy się samo, pchamy analog do przodu i nasza fura zaczyna gnać szybciej niż przewidziała fabryka. Przy okazji kamera zaczyna się trząść, dźwięk zostaje lekko z tyłu i naprawdę czuć wrażenie dodatkowej prędkości. Drugą ciekawostką jest taranowanie. Żeby komuś ładnie przydzwonić, wciskamy przycisk ładujący taran, po chwili go puszczamy i z pełną siłą wjeżdżamy w cel. Ładne ujęcie kamery potęguje efekt, niby prosty zabieg, ale skuteczny.

Podobnych drobiazgów uatrakcyjniających wrażenia wizualne jest więcej. Główny bohater ma nierówne zęby – to raczej niespotykane – lusterka naszego Dodge’a na filmikach nie są idealnie gładkie, widać na nich ślady zużycia i tak dalej, i tak dalej. Oprawa graficzna prezentuje się naprawdę znakomicie – zarówno działanie silnika gry, jak i praca kamery, łączenie na jednym ekranie wydarzeń z kilku miejsc naraz, pokazywanie jednocześnie filmiku i akcji na silniku gry, wszystko to daje wrażenie, jakbyśmy oglądali świetnie zmontowany film, dynamika zdecydowanie na tym korzysta. Śmigając po mieście, miałem okazję przekonać się, że prawdopodobnie deklaracja autorów o osiągnięciu stabilnych sześćdziesięciu klatek na sekundę ma pokrycie w rzeczywistości. Miarki w oczach nie mam, ale nie zarejestrowałem żadnych spowolnień, skoków animacji i tym podobnych kwiatków. W akcji wszystko wygląda świetnie, praktycznie w każdy element otoczenia można wjechać, wiele z nich efektownie i zgodnie z zasadami fizyki wystrzeliwuje spod naszej maski, zniszczenia samochodów też prezentują się całkiem przyjemnie. Jest w porządku, chociaż pojawiły się głosy, że grafika mogłaby być lepsza. Zapewne tak, zawsze może być lepsza, ale trzeba pamiętać, że w tej grze nie podziwiamy statycznych widoków, tu widzimy w zasadzie tylko środek ekranu – jeśli faktycznie są jakieś niedoskonałości, ja nie miałem okazji ich zarejestrować.

Ścigany zmienia się w ścigającego, rajd wąską uliczką podnosipoziom adrenaliny dość skutecznie.

Podobnie pochwalić można udźwiękowienie. Głosy bohaterów brzmią co najmniej poprawnie, odgłosy silników mile łechcą bębenki naszych uszu, ale elementem, który działa z tego wszystkiego najlepiej, jest ścieżka dźwiękowa. Jeśli nie tolerujesz, Czytelniku, muzyki z lat siedemdziesiątych, to masz problem i utwory rozbrzmiewające podczas zabawy będziesz musiał prawdopodobnie wyłączyć. Jeśli jednak dźwięki z tamtych lat poruszają jakieś struny w Twoim wnętrzu, będziesz wniebowzięty. Mimo akcji urywającej głowę, każdy kawałek – czy to spokojny, czy trochę żwawszy – doskonale wkomponowuje się w klimat gry. Pan Edmondson zapytany o oprawę audio powiedział: „Nawet jeśli korzystaliśmy ze współczesnej muzyki, szukaliśmy kawałków, które wpasowałyby się w stylistykę lat siedemdziesiątych”. I udało im się, dzięki temu i wielu innym zabiegom cała gra prezentuje się jak dobre kino akcji z tamtych lat.

Trzeba będzie pograć trochę więcej, żeby móc ocenić całość – to, jak wciąga historia, no i czy przypadkiem zadania poboczne i wszystkie dodatkowe misje z czasem się nie nudzą. Początkowe wrażenie jest jednak całkiem przyzwoite. Co ważne, autorom nie zabrakło luzu i poczucia humoru. Słuchanie dialogów Tannera i Jonesa naprawdę wywołuje uśmiech na twarzy. Podoba mi się też dynamika całej akcji, doczytywanie owszem, jest, ale bardzo krótkie – testowałem wersję na PlayStation 3 – a dialogi i scenki przerywnikowe zrealizowano tak, żeby gracz nie zdążył ochłonąć po dopiero zakończonym szalonym wyścigu ulicami miasta.

Na finalną wersję przyjdzie poczekać jeszcze kilka miesięcy, ale zapowiada się na powrót Drivera w naprawdę fajnym stylu. Obawiam się jedynie, czy tempo akcji i ilość zadań pobocznych podpasują graczom. Przez dwie godziny jest w porządku, ale co stanie się po pięciu? Czy nie zaczniemy się nudzić? Małym minusem dla mnie było też zachowanie przechodniów. Nie da się ich przejechać, zawsze w ostatniej chwili uskakują sprzed maski. Ale to zabieg celowy, choć podobno nie chodzi o utrzymanie oznaczenia PEGI 12, tylko tak po prostu było w starych filmach.

Marcin „yasiu” Serkies

Driver: San Francisco

Driver: San Francisco