Wybuch bomby. Dlaczego rynek podzespołów zwariował?
- Dlaczego rynek podzespołów zwariował? Tłumaczymy od początku
- Sześciordzeniowa rewolucja
- Wybuch bomby
- Pamięć (nie)ulotna
- Krajowe wiadomości
Wybuch bomby
Opisane powyżej „złote czasy” w końcu się jednak skończyły i to za sprawą co najmniej kilku czynników. Choć na rynek komponentów elektronicznych w znaczącym stopniu wpłynęła pandemia COVID-19, początku problemów należy szukać już w 2018 roku. Wtedy to administracja prezydenta Donalda Trumpa postanowiła rozpocząć wojnę handlową z Chinami. Na początku sprowadzała się do nakładania kolejnych ceł, walki z naruszeniem własności intelektualnej, a w końcu doszło do oskarżeń o szpiegostwo, w efekcie czego nałożono sankcje na Huawei.
Swoją cegiełkę dołożyły także czynniki takiej jak outsourcing i globalizacja. Większość firm, które kojarzymy z nowymi technologiami bierze na siebie opracowanie procesu produkcyjnego, zaś produkcję zleca podwykonawcom, mających fabryki głównie w krajach azjatyckich. Surowce wydobywa się w jednym miejscu, półprodukty wytwarza w kolejnym, gotowy produkt w trzecim, a wszystko to podróżuje po świecie w kontenerach. Przerwy w dowolnym miejscu tego łańcucha mogą prowadzić do poważnych i długotrwałych konsekwencji.
Produkcja półprzewodników to proces bardzo skomplikowany, wymagający odpowiedniego zarządzania, łańcuchów dostaw czy wreszcie przeszkolenia personelu. Wdrażanie coraz mniejszych litografii wymaga też większej sterylności otoczenia. Ponadto ze względu na postępującą automatyzację całego procesu, nawet kilkugodzinna przerwa w dostawie prądu w zakładzie może spowodować wzrost cen podzespołów aż o kilkanaście procent!
Spóźniona interwencja
Na przestrzeni kilku ostatnich lat światło dzienne ujrzały konsole nowej generacji, karty graficzne z ray tracingiem czy wreszcie nowe standardy łączności: kolejne wersje Bluetooth, Wi-Fi i sieć 5G. Łącząc to z brakiem zwiększenia „przepustowości” zakładów oraz wprowadzeniem nowszych technologii (np. 5nm litografii czy pamięci GDDR6X) otrzymujemy efekt w postaci niedoboru półprzewodników na rynku. Już teraz Intel czy TSMC (największy producent wafli krzemowych na świecie) prognozują, że braki będą odczuwalne aż do 2023 roku.
Nadzieję na poprawę sytuacji dają deklaracje prezydenta Stanów Zjednoczonych - Joe Bidena - który po spotkaniu z liderami branży, ogłosił dofinansowanie sektora technologicznego kwotą 52 miliardów dolarów, aby ożywić krajową produkcję. Dodatkowo TSMC rozpoczęło budowę nowej placówki w Arizonie, a szacunkowy koszt tej inwestycji ma wynieść ok. 12 miliardów dolarów. Podobne działania podjął także Intel, który przeznaczy 20 miliardów dolarów na otwarcie dwóch nowych fabryk. Oprócz tego modernizacji doczeka się ośrodek w Nowym Meksyku, gdzie na modernizację „niebiescy” przeznaczą kolejne 3,5 miliarda dolarów.

Do walki z narastającym kryzysem dołączyła również Unia Europejska. Eurodeputowani planują rozwój produkcji półprzewodników. W tej chwili państwa Unii mają w rękach 10 procent rynku, ale do 2030 roku liczba ta ma zostać przynajmniej podwojona. Projekt zakłada wybudowanie fabryk zdolnych do produkowania chipów w procesie 5nm lub nawet niższym. Niestety prace prowadzone na Starym Kontynencie są na dużo wcześniejszym etapie niż w przypadku USA.
Delikatna poprawa
Kiedy z początkiem września 2020 roku Nvidia zaprezentowano kolejną generację RTX-ów, nikt się nie spodziewał wzrostu wydajności o 40% względem 2080 Ti przy znacznie niższej cenie sugerowanej. Internet zaroił się od historii osób posiadających wspomniane GPU, które zaczęły masowo sprzedawać swoje karty, licząc że niewielkim kosztem przesiądą się na kolejną generację. Najlepsi łowcy okazji mogli dostać wtedy na portalach aukcyjnych RTX-a 2080 Ti za ok. 2000 złotych albo starszego 1080 Ti za 1500 zł. Po deklaracjach Nvidii mało kto spodziewał się, że zapasy magazynowe sklepów nie pokryją zapotrzebowania na nowe karty. Jak się później okazało, wielu entuzjastów zostało bez grafiki, bo zakup dowolnego RTX-a 3000 graniczył przez wiele miesięcy z cudem. Obecnie sytuacja zaczyna się normować, ale układy z rodziny Ampere nadal są sprzedawane po mocno zawyżonych (względem sugerowanych) cenach. W tym wszystkim nie pomagała postawa AMD, które w odróżnieniu od Nvidii, gwarantowało jest przygotowane na pokrycie zapotrzebowania na nowe GPU. Obietnice te szybko zweryfikowały przypadki takie, jak wysłanie raptem… 35 sztuk RX 6900 XT do Digitecu - największego dystrybutora elektroniki w Szwajcarii.
Na szczęście niedawno niemieccy analitycy z 3DCenter dostarczyli graczom dobrych wieści. Sytuacja ulega według nich stopniowej poprawie, a ceny zaczęły zauważalnie spadać. Chociaż jest za wcześnie, by ogłosić zażegnanie kryzysu, to w minionym miesiącu ceny GPU na rynku europejskim są najniższe od lutego 2021 roku. Niemieccy sprzedawcy życzą sobie za nowe GeForce-y i Radeony średnio 153% więcej od ceny sugerowanej przez producentów. Jest to widoczna poprawa, gdyż jeszcze w maju tego roku za karty Ampere i RDNA 2 niektórzy liczyli sobie nawet 300% powyżej MSRP.