Kto to kupuje?. GTA 5 to najlepsza darmówką, jaką Epic mógł dać
- Darmowe GTA 5 to najlepsza rzecz, jaką Epic mógł zrobić
- Kto to kupuje?
- Co zyskuje na tym Rockstar Games?
Kto to kupuje?
Skoro pięć, sześć lat po premierze GTA 5 nadal znajdowało nabywców, i to częściej niż największe nowe hity, pojawia się uzasadnione pytanie – kto właściwie te grę wciąż kupuje? Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze – i myślę że również najmniej istotne w biciu rekordów sprzedaży, bo mówimy o grupie dość niszowej w skali 120 mln egzemplarzy – grę kupują internetowi oszuści. Moduł GTA Online jest tyleż popularny, co podatny na wszelkiej maści hacki, z czego skwapliwie korzystają osoby rozmijające się z zasadami fair play. Rockstar część z tych psujących innym zabawę użytkowników potrafi zidentyfikować i zbanować. Jednakowoż piekło nie zna takiej furii jak gracz i wiele z tych zbanowanych osób po prostu kupuje sobie kolejne egzemplarze gry, by z uporem godnym lepszej sprawy dalej psuć innym zabawę i dostawać bany. Freud albo Adam Bełda zapewne mieliby na ten temat sporo do powiedzenia, ja się na psychice trolli nie znam, więc na tym poprzestanę.

Kolejne grupy związane są z tym, czym tak naprawdę GTA 5 jest. A jest popkulturowym fenomenem, który okazał się ogólnoświatowym symbolem gier w taki sam sposób, w jaki w Polsce stał się nim Wiedźmin 3. To oznacza, że z tytułem tym obcują nie tylko osoby głęboko siedzące w temacie, obserwujące, co się pojawia na rynku, i traktujące gry jako swoje główne hobby. GTA 5 to tytuł, o którym słyszał każdy, kto choćby otarł się o interaktywną rozrywkę. A to czyni go pierwszym albo przynajmniej jednym z pierwszych obok FIF-y czy Call of Duty wyborem zakupowym po nabyciu nowej konsoli albo ulepszeniu peceta. Grę tę kupują osoby, które o takim Resident Evil 3 czy Mass Effekcie mogły nawet nigdy nie słyszeć.
Często ignoruje się też (a w przypadku produkcji takich jak GTA 5 wręcz wygodnie przemilcza, udając, że w pozycję dla dorosłych grają tylko dorośli) potężną bazę nabywców, jaką są gracze dopiero zaczynający swoją przygodę z wirtualnym światem – a przez siedem lat od debiutu tego tytułu do grania dorosło praktycznie całe pokolenie. Dla niego GTA 5 również będzie jednym z pierwszych wyborów, tyle że wymiennie nie z FIF-ą i CoD-em, a z Minecraftem i Fortnite’em. To, o jak wielką rzeszę graczy chodzi, niech potwierdzi właśnie Minecraft – to jedyna dostępna w modelu buy-to-play gra, która pod względem wyników sprzedaży wyprzedza Grand Theft Auto V. Świeże dane z maja 2020 roku mówią o 200 mln posiadaczy Minecrafta, z czego 126 mln pozostaje aktywnych.
To właśnie te grupy – a nie hardcore’owcy, którzy rzeczywiście dawno już GTA 5 przeszli – stanowią siłę napędową sprzedaży tego tytułu (choć przez siedem lat dorosło też nowe pokolenie graczy hardcore’owych). I o pokazanie swojej platformy właśnie im walczy Epic, a nie ludziom mocno zorientowanym w temacie, którzy na tym etapie albo zostali już dawno przekonani wcześniejszymi darmówkami, albo tak bardzo zabetonowali się po stronie Steama, że i tak nic albo prawie nic nie zdoła ich skusić.

Z tego właśnie powodu uważam, że GTA 5 to najmocniejsza gra, jaką można było dać za darmo. Bo cóż mogłoby ją przebić? Świeże hity z ostatnich lat w postaci Resident Evil 3 i Dooma Eternal? Te tytuły zainteresowałyby już zainteresowanych, zrobiłyby wrażenie na pasjonatach, ale niespecjalnie obeszłyby niedzielnych graczy. To może Red Dead Redemption II? To byłby mocny ruch, ale znowu sprawa rozbija się o rozpoznawalność marki. Gra wzbudziłaby entuzjazm może i nawet większy, ale wśród znacznie mniejszej liczby odbiorców.
Podobne poruszenie mógłby Epicowi zapewnić co najwyżej wspomniany już Minecraft – ale tytuł ten, przy całej swojej gigantycznej popularności, wydaje mi się bardziej skoncentrowany na konkretnej grupie fanów, wywołując silne negatywne emocje u innych. GTA 5 na tym tle jest bardziej uniwersalne, trafiając praktycznie do każdego typu graczy. I jako takie wydaje się być mocniejszym magnesem.
KUPONOWA PROMOCJA
Epic Games taktycznie zsynchronizowało udostępnienie za darmo GTA 5 z rozpoczęciem wyprzedaży, w której ponownie oferuje kupony obniżające o dodatkowe 40 zł już i tak promocyjne ceny gier. Control za 64,50 zł, Far Cry 5 za 22,47 zł czy Metro Exodus za 44,50 zł – o takich cenach w innych sklepach można tylko pomarzyć. Genialny ruch – przyciągnąć do siebie świetną darmówką i jednocześnie pokazać, że inne gry kupimy tu taniej niż u kogokolwiek innego. Problem w tym, że leży jego realizacja.
Akcję nie najlepiej zareklamowano – część osób, które odebrały GTA 5, nawet nie wie, że jest jakaś promocja i jakieś kupony. A jeśli już wie, zamiast wczytywać się w szczegółowe warunki wyprzedaży, wejdzie raczej od razu na stronę sklepu i... zobaczy ceny nieuwzględniające dodatkowej obniżki o 40 zł. O tym, że Control nie kosztuje 104,50 zł, dowie się dopiero, gdy już doda ów tytuł do koszyka. Czego już tak chętnie nie zrobi, bo bez kuponu oferta nie jest aż tak rewelacyjna. Mam wrażenie, że nie do końca przemyślano tę promocję i przez to Epicowi nie uda się pokazać graczom, że tu naprawdę jest taniej.
