Battlefield Heroes - przedpremierowy test
Battlefield Heroes to kompletnie inne spojrzenie na serię. Mocno uproszczona rozgrywka podana w kreskówkowej stylistyce… Czy ten pomysł ma szansę powodzenia?
Adam Kaczmarek
EA DICE przechodzi do masowej ofensywy. Po wydaniu Mirror’s Edge zaanonsowało prace nad dwoma kolejnymi grami z serii Battlefield, które mają pojawić się na PC, a także potwierdziło rychłe ukończenie prac nad stricte pecetowym Battlefield Heroes. Jest to o tyle zaskakujące, że poprzednia odsłona popularnego cyklu – Bad Company – zawitała jedynie na konsole i wydawało się, że szwedzki zespół pozostanie na tym gruncie przez długie lata. Środowisko graczy nadal wrze, ja zdążyłem już ochłonąć. Tym bardziej, że w Heroes miałem okazję już zagrać. Według planu produkcja ta zostanie udostępniona za darmo, wszystkim bez wyjątku. Czy takim ruchem EA DICE zyska nowych klientów? W tym miejscu stawiam wielki znak zapytania.
Battlefield Heroes reklamowane jest jako „cartoon-shooter”. Jeszcze przed uruchomieniem dało mi to wiele do myślenia. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Oprawa, design, kolorystyka, a nawet muzyka rozwiewają wszelkie wątpliwości i pozbawiają nadziei, że zagramy w arcypoważny tytuł. Wszystko utrzymane jest w dowcipnej stylistyce, godnej bajek dla małolatów. Łyka się to szybko i bezboleśnie. Zapewne wpływ na tak szybkie przystosowanie się do realiów gry miały inne, podobne, ale istniejące już od jakiegoś czasu pozycje (nie sięgając daleko – Team Fortress 2). Innym powodem jest przypuszczenie, że EA DICE systematycznie chce trafiać do coraz młodszych fanów. Takie wnioski nasuwają się same komuś, kto obserwuje poczynania firmy od kilku lat.

Wersja beta, którą miałem okazję przetestować, to niemal pełnowartościowy program odsłaniający prawie wszystkie mechanizmy rozgrywki. A zaczyna się ona już w przeglądarce. Po wpisaniu loginu i hasła użytkownik proszony jest o stworzenie swojego bohatera. Do wyboru mamy dwie nacje: Armię Narodową (Trzecia Rzesza w karykaturze) oraz Armię Królewską (Amerykanie). Następnie gracz definiuje wygląd jednostki. Dostępność fryzur, kolorów skóry, zarostu jest uboga, aczkolwiek niewykluczone, że w przyszłości panel ten ulegnie rozbudowaniu. Nowo utworzonego jegomościa trzeba jeszcze jakoś nazwać, dobrać klasę i już można ruszać na pole walki.
No... prawie, albowiem twórcy zamieścili w Heroes sklep z akcesoriami. Asortyment jak na wczesną wersję aplikacji jest spory i dostarcza niezłej zabawy. W tym miejscu gra przypomina trochę The Sims. Postać posiada aż 10 części ciała do wyposażenia towarami ze sklepu. Zegarki, koszulki, opaski, naszyjniki, czapki, buty... Długo by wymieniać. Oprócz wszelkiej maści świecidełek sklep udostępnia również gesty oraz broń i dodatkowe przedmioty przydatne już w konfrontacji z przeciwnikami. Każde zakupy kosztują, a zapłacić za nie możemy walutami, których w grze jest aż trzy. Najszerzej dostępne są punkty Valor zdobywane w trakcie walki oraz za wykonywanie specjalnych zadań. Innym środkiem płatniczym są tzw. Hero Points, przyznawane najlepszym graczom rundy. Ostatnim sposobem opłacenia rekwizytów są Battlefunds – za nie trzeba wyłożyć prawdziwą kasę. Jest to jedyny element związany z komercją, aczkolwiek do końca uczciwy. Za Battlefunds zdołamy kupić tylko ekskluzywne ciuszki, niewpływające na balans rozgrywki. Reszta dostępna jest za wspomniane wcześniej punkty. Im jesteś lepszy, tym ciekawsze będą dla Ciebie zakupy.
Czas wyruszyć na pierwszą bitwę. Jak ma się Heroes do takiego BF2? – spytacie. Będę szczery – nijak. Pierwsze godziny testów były dla mnie co najmniej dziwne. Ze starych BF-ów zostało tu naprawdę niewiele. Na pierwszy ogień idzie kompletna zmiana widoku z FPP na TPP. Dla amatorów zabieg ten będzie miał marginalne znaczenie. Dla mnie niekoniecznie. Przede wszystkim zwiększył się kąt widzenia, przez co łatwiej dojrzeć wroga za płotem lub murem. Z drugiej strony, kiedy akcja rozgrywa się w zaroślach, ciężko zauważyć przeciwnika biegającego gdzieś pod drzewem. Widok z trzeciej osoby daje się we znaki również kierowcom czołgów. Ci w gąszczu zabudowań, płotów i murów błyskawicznie tracą kontakt wzrokowy z wrogiem. Ucieczka przed ciężką machiną jest znacznie łatwiejsza niż w BF2 i dosyć nieoczekiwanie faworyzuje piechotę. Nawet na otwartej przestrzeni. Ta ocena ma swoje podłoże również w zepsutej balistyce pocisków wystrzeliwanych z czołgów. Aby trafić piechura oddalonego o 50 metrów, należy brać dużą poprawkę, by pocisk nie zarył w ziemię przed rywalem.

Zmian w rozgrywce jest zresztą znacznie, znacznie więcej. Najbardziej rzuca się w oczy system hitboxów. Nie mam pretensji do jego precyzji, ale do punktowania obrażeń. W starciach pancernych do rozwalenia pojazdu wystarczą 2-3 strzały. Przy starciu czołgu z piechotą już niekoniecznie. Gracz dobrze obsługujący przycisk skoku (brak paska wytrzymałości zachęca do bunny-hoppingu) wyjdzie z takiego starcia bez większego szwanku, a w dodatku zajdzie kierowcę od tyłu i wpakuje mu dynamit w gąsienice. To prowadzi do smutnej, aczkolwiek prawdziwej refleksji – czołgi nie budzą żadnego respektu. Są niewiele większym mięsem armatnim. Jeszcze gorzej wypadają w walce samoloty. Ze względu na dynamizm rozgrywki, szybkość i skoczność piechoty ustrzelenie wroga graniczy z cudem. O nalotach z prawdziwego zdarzenia można zapomnieć. W przeciągu kilkunastu godzin testów pilot zabił mnie tylko raz. Metodą kamikadze, a nie ogniem.
Nieco lepiej w kontekście walk wypadają zmagania piechoty. Oprócz dobijającego trendu „skakania, gdzie popadnie” warto wspomnieć o pewnej kwestii, która dodaje bitwom trochę kolorytu. Battlefield Heroes to pierwsza gra w serii udostępniająca użytkownikom kilkanaście dodatkowych umiejętności. W zależności od klasy postaci (do wyboru: komandos, żołnierz, strzelec) jest to np. tymczasowa niewidzialność, widzenie przez ściany (zalatuje wallhackiem, ale cóż poradzić...) lub siła uderzenia, powalająca innych użytkowników znajdujących się w promieniu kilku metrów od gracza. Bohatera rozwijamy w dowolnym kierunku, co w połączeniu z dodatkowym zaopatrzeniem ze sklepu stwarza naprawdę ogromne możliwości. Nie mam również zastrzeżeń do arsenału. Każda z klas ma dwie indywidualne pukawki, aczkolwiek w łatwy sposób zmodyfikujemy zawartość schowka bohatera poprzez zakup dodatkowych narzędzi. Nowe pistolety, strzelby, karabiny, wyrzutnie? Żaden problem. Kilka kliknięć myszą i już wybrany przedmiot ląduje w plecaku.
Moc broni charakteryzuje 5 wskaźników: pojemność magazynka, zasięg, celność, siła, szybkość. Ich wpływ na przebieg potyczek jest jednak zaskakująco mały. Wina leży zarówno po stronie wspomnianej kamery, utrudniającej dokładne celowanie, jak i tempa rozgrywki. A to jest błyskawiczne. W większych zadymach naprawdę ciężko się połapać, a że mapy duże nie są, to i do zamieszania dochodzi nader często. Bitwę wygrywa się często przypadkiem, bezmyślnym używaniem lewego przycisku gryzonia (nawet kosztem celności), bo nie o stosunek liczby zabić do zgonów tu chodzi, a o punkty doświadczenia. XP-ki zdobywa się poprzez zadawanie obrażeń. Liczy się każdy, pojedynczy, celny strzał. Ile odbierzmy życia przeciwnikowi, tyle zyskamy punktów do rozwoju postaci, co z kolei przekłada się na awans na kolejny poziom. Ta idea została skrzętnie wyeksponowana przez samych twórców. Zastosowali automatyczny respawn (beż możliwości wyboru miejsca!), zrezygnowali z minimapy na rzecz wskaźnika doświadczenia bohatera kierowanego przez gracza, a przede wszystkim ograniczyli liczbę detali, o które gracz musi się martwić m.in. nie ma restrykcji odnośnie amunicji. Element strzelania również został okrojony do minimum. Nie ma czegoś tak powszechnego (nawet w strzelaninach zręcznościowych) jak odrzut po wystrzale. Nawet kucając nie zwiększamy precyzji wystrzału. Te rozwiązania dewaluują Battlefield Heroes do miana najbardziej strywializowanej gry akcji na rynku.
Niemal od samego początku program faworyzuje samolubstwo. Współpraca nie przynosi wymiernych efektów, co więcej – często szkodzi drużynie. Obecnie na etapie bety na serwerze występuje limit maksymalnie 16 graczy. Zważywszy, że główny tryb rozgrywki przypomina wcześniejsze produkcje studia, tzn. zajmowanie strategicznych punktów na mapie, każdy ubytek żołnierza na ziemi jest niestety widoczny. Niby można usiąść na skrzydle samolotu i strzelać z karabinu z powietrza albo zająć miejsce w czołgu jako pomocnik, ale... po około 30 sekundach i spojrzeniu na tabelę wyników po prostu odechciewa się współpracować. Szokujący jest brak standardowych odzywek, próśb o wsparcie itd., które umieszczone są w sklepie jako normalny produkt. Oliwy do ognia dolewa niezaimplementowanie wewnętrznej komunikacji głosowej. W konsekwencji powyższych wad i uproszczeń na polu walki dominuje chaos i przypadek.
Oprawę graficzną napędza silnik znany z BF2142. Na potrzeby gry sieciowej odchudzono go z efektów i bogatych tekstur. Całość oparto na bajkowej kresce, z charakterystycznymi kantami w modelach postaci, pojazdów i obiektów na mapie. Dzięki takowym zabiegom Heroes śmiga na maksymalnych detalach, a animacja skacze jedynie w przerywnikach po śmierci, kiedy program doczytuje w locie aparycje pozostałych graczy. Wygląd map wpisuje się w stylistykę. Obecnie jest ich trzy, każda kładzie nacisk na inny element rozgrywki. Generalnie lokacje są dosyć małe, a środowisko nieinteraktywne. Tu nawet drewniany płotek jest dla czołgu przeszkodą nie do przejechania. Ważne, że nowy Battlefield prezentuje świeży styl, zgoła odmienny od bliskowschodnich klimatów. O dźwięku wypada mi napisać, że jest zabawny. Nieśmiertelny już motyw muzyczny przeplata tu się z komicznymi tekstami żołnierzy i stanowi świetne uzupełnienie oprawy.
Czy Battlefield Heroes będzie pozycją, w którą będę grać? Nie. Czuję się mocno rozczarowany wersją beta nowej propozycji studia EA DICE. Oczywiście tu i ówdzie można nanieść konkretne poprawki, zwłaszcza polepszające stabilność, wyszukiwarkę przyjaciół oraz balans rozgrywki. Nie zmieni się jednak koncept. Koncept, który prawdopodobnie dostarczy Battelfielda prostszego niż budowa cepa. Jak dla mnie oryginalność rozwiązań kończy się na dłubaniu w wyglądzie postaci, bo sama rozgrywka jest niestety mało wciągająca, za szybka i zbyt monotonna. Nie wątpię, że rzesza graczy rzuci się na ten tytuł ze względu na brak związanych z nim kosztów. Ale czy to ma być czynnik decydujący o tym, czy Heroes się spodoba, czy nie? Wolałbym dopłacić 50 zł i otrzymać jednak bardziej wymagający program. Niemniej trzymam kciuki za Szwedów, aby udała im się druga część Bad Company.
Adam „eJay” Kaczmarek
NADZIEJE:
- przyjemna stylistyka;
- pomysł – darmowa strzelanina odpalana poprzez przeglądarkę internetową;
- niskie, nawet superniskie wymagania sprzętowe;
- bogaty w przedmioty sklep, stale poszerzająca się oferta;
- ciekawy rozwój postaci, który może przekształcić zwykłego żołdaka w prawdziwą maszynę do zabijania;
- dodatkowe umiejętności, nawet jeśli przypominają cheaty, to jednak są ciekawe.
OBAWY:
- Heroes niestety wyeliminuje z serii element gry drużynowej;
- zdecydowanie za szybkie tempo rozgrywki, za duża przypadkowość – poprzednie części były bardziej ułożone pod tym względem;
- za dużo uproszczeń, brak choćby minimalnego odrzutu broni, komunikacji głosowej, płatne gesty i prośby o wsparcie, medyka etc.;
- tylko 16 graczy na mapie – potrzebne są większe lokacje i większa liczba uczestników;
- zbyt wyeksponowana idea nabijania XP.