Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 29 lutego 2008, 16:15

autor: Borys Zajączkowski

Battlefield Heroes - pierwsze wrażenia

Postaci biegają po ekranie przebierając chudymi nogami, na poczynania własnego podopiecznego bohatera spoglądamy zza jego pleców, efektowne akcje wieńczą wiązanki zabawnych min i gestów...

Gdy pojawiły się pierwsze informacje o Battlefield Heroes, gra z miejsca otrzymała etykietkę klonu Team Fortress 2, a do walki o pierwsze miejsce w wyścigu znania się na rzeczy ruszyły ironia, sarkazm, drwina i politowanie. I w zasadzie wszystko w zgodzie naturą – jak to ujął Andrzej Sapkowski: „nigdy nie ma drugiej okazji, by zrobić pierwsze wrażenie”. Ale, wiecie co... DICE ma dobrą ripostę na zarzut o wtórność, znacznie lepszą od stwierdzenia, że Battlefield Heroes znajdowali się w produkcji dłużej niż od pojawienia się TF2. Ben Cousins, producent BH, z którym rozmawialiśmy 19 lutego na pokazie gry w San Francisco, stwierdził wprost: „robimy kreskówkową strzelankę i nie wydaje mi się, żeby jakaś firma miała patent na kreskówkowe strzelanki; byłoby bardzo fajnie, gdyby na rynku był wybór 50 tego typu gier, a nie tylko dwóch”.

Wszystko w tej grze jest sympatyczne i pogodne, a podróżowanie na skrzydłach samolotu – normalne.

Póki co, będą dwie. Przy czym o ile TF2 koncentruje się na dużej liczbie bardzo zróżnicowanych klas postaci, a współpraca w ramach drużyny stanowi klucz do sukcesu, o tyle BH stawiają na nieskrępowaną wyrafinowanymi zasadami zabawę, za wyjątkiem może odczuwalnego rozwoju postaci gracza, oraz na ... „NIE bycie ustawicznie trafianym w twarz przez ultrasprawnego, klnącego piętnastolatka, który ćwiczy się w grze codziennie po 8 godzin”. Battlefield Heroes zamierzeni zostali bowiem jako gra dla każdego, niezależnie od stopnia zaawansowania w strzelaniu w twarz. I jako gra (prawie) darmowa – za darmo ją pobieramy, za darmo w nią gramy, ile dusza zapragnie. Główna idea jaka przyświeca jej produkcji to usunięcie barier klasycznych dla sieciowych strzelanek, czyli ceny samej gry, coraz częstszej odpłatności za zabawę w sieci, dużych wymagań sprzętowych oraz stosunkowo wysokiego, bo dyktowanego przez najsilniejszych, poziomu trudności. Nie jest to może chęć stworzenia sieciowego każuala, ale w coś w tę stronę.

Wszyscy (którzy gramy czasem w sieciowe strzelanki) znamy sytuację, gdy po wejściu na serwer, który odpowiadał nam zarówno pod względem trybu toczonych na nim walk, doboru map jak i niewielkiego pinga, okazuje się, że w zasadzie nie mamy czego na nim szukać. Bo sami na nim wymiatacze, którzy trafiają i zabijają, zanim pojawią się w polu widzenia. Cheaterzy jacyś. Battlefield Heroes dysponować mają na tyle zaawansowanym systemem doboru graczy, by każdy grał wyłącznie w towarzystwie ciut lepszych i ciut gorszych – gdy się z czasem sam stanie wymiataczem, na przeciw niego staną mu równi.

Zapowiadana bezkompromisowa darmowość gry, kryje w sobie haczyk, któremu na imię mikropłatności. Gracze zdobywają bowiem w trakcie walk doświadczenie, dzięki któremu mogą rozwijać swoją postać, uposażać ją specjalne umiejętności lub odporności i tym samym zyskiwać przewagę nad przeciwnikami. Niestety, elementy tej przewagi można będzie kupić – na przykład przedmioty, które przyspieszą zdobywanie doświadczenia. Za wcześnie jest jeszcze, by zastanawiać się, czy nie będzie to za bardzo niesprawiedliwe (bo trochę niesprawiedliwe na pewno) i czy system doboru do rozgrywek graczy o podobnych umiejętnościach obejmie również ich selekcję pod kątem wypracowanego (lub kupionego) doświadczenia. Sama idea przedstawiana jest jako metoda na nadgonienie rozwoju swoich kumpli, którzy mają więcej czasu na grę. Z punktu widzenia gracza, który jedynie w weekendy może sobie pozwolić na stawienie się na wojence, ma to sens. Niemniej jakikolwiek pomysł, który wiąże się z potencjalnym podziałem graczy na równych i równiejszych, budzi wątpliwości.

Gracze będą mieć pod ręką szeroki wachlarz wyrażania emocji. Oraz komentowania wydarzeń...

Twórcy gry nie opierają jednak modelu biznesowego BH li tylko na mikropłatnościach – innymi istotnymi jego elementami będą reklamy publikowane na oficjalnej stronie (tej, z której grę będziemy pobierać i na której będziemy tworzyć profil swojego bohatera, a później go sprawdzać) oraz w menu gry. Podczas samych rozgrywek reklam już nie uświadczymy.

Niełatwo byłoby systemowi mikropłatności zaistnieć, gdyby nie istniał rozwój postaci. W Battlefield Heroes bowiem, inaczej niż w większości sieciowych strzelanek, gracz będzie z początkiem kariery wybierał swoją postać – pardon, swojego bohatera – spośród trzech dostępnych klas (coś na kształt zwinnego żołnierza, osiłka z karabinem maszynowym, bazooką i miotaczem ognia oraz snajpera połączonego ze szpiegiem), przy czym każda z nich nadaje się do bezpośredniej walki. Obecnie trwają prace nad dobrym zbalansowaniem klas, również pod kątem walki ze sprzętem pancernym i latającym. Z tego powodu każdy gracz będzie mieć na wyposażeniu ładunek wybuchowy, który przy odrobinie zręczności pozwoli mu się samodzielnie uporać z czołgiem czy czymś jego pokroju.

Dużą uwagę DICE przykłada do zróżnicowania wyglądu graczy. Niby będziemy mieć do wyboru tylko dwie strony konfliktu (przywodząca na myśl siły alianckie Royal Army oraz stylizowana na Wermacht National Army) oraz trzy klasy postaci, lecz zestaw ciuchów dla naszego bohatera nie będzie już taki skromny. Zresztą ich sprzedaż stanowić będzie jeden z towarów dostępnych za pośrednictwem mikropłatności – to rozwiązanie wydaje się trafne.

Postaci biegają po ekranie przebierając chudymi nogami, na poczynania własnego podopiecznego bohatera spoglądamy zza jego pleców, efektowne akcje wieńczą wiązanki zabawnych min i gestów, wokół postaci „dopakowanych” umiejętnościami specjalnymi wirują chmurki symboli, a wybuchom brakuje jedynie wielkiego KABOOOM! pośrodku.

Battlefield Heroes prezentują się ekstrafcykaśnie – ich komiksowość uderza z ekranu jeszcze bardziej niż ma to miejsce w przypadku TF2, ponieważ nie ogranicza się wyłącznie do grafiki i animacji. Dla przykładu... gdy przyswojony ołów przekroczy nośność sterowanego przez nas samolotu i ten się rozpadnie w locie, spadniemy (wkurzeni) na ziemię i dajmy na to lutniemy kolesiowi, który nas tak urządził. Ale to nie koniec – każdy pojazd, do którego wsiądziemy, każdy rodzaj broni, którą przyjdzie się nam posługiwać, zachowywać się będzie raczej w zgodzie z zasadami kreskówek Warner Bros, niż ze szkolną fizyką. Komiksowa prezencja gry pociąga za sobą jeszcze jedną, niebagatelną zaletę – BH będą działać płynnie i wyglądać świetnie nawet na bardzo słabym sprzęcie. I rzecz idzie o 512 MB pamięci tudzież zintegrowaną kartę graficzną, nic ponad to.

Ten samolot reprezentuje siły National Army, jak by kto miał wątpliwości jakieś.

Warto pamiętać, że cały czas mówimy o kolejnej grze z serii Battlefield. To, że wygląda ona tak bardzo inaczej, wynika z potrzeby pokazania graczom już na starcie, że w jej przypadku najważniejsze są trzy rzeczy: zabawa, fajna zabawa i zabawa, nieskrępowana ograniczeniami świata rzeczywistego. Przez wzgląd na nieliche doświadczenie twórców możemy być pewni, że pod wierzchnią warstwą siedzieć będzie wyrafinowany silnik do rozgrywek sieciowych, na zewnątrz znajdziemy zaś bogate statystyki graczy, od poziomu teamów począwszy, na ogólnoświatowych skończywszy.

Borys „Shuck” Zajączkowski

NADZIEJE:

  • kawał zręcznościowej nawalanki w czystej postaci;
  • rozwijanie postaci owocujące zmianami w taktyce;
  • dobór przeciwników prezentujących podobne umiejętności.

OBAWA:

  • szybsze zdobywanie doświadczenia za kasę?
Battlefield Heroes

Battlefield Heroes