Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 18 lipca 2022, 16:50

autor: Karol Laska

Ta gra survivalowa stresuje i boli. Moja opinia o Endling

Endling wywołuje emocje i zmusza do myślenia, tak jak na wartościowy tekst kultury przystało. Nie wszystkim może się to jednak spodobać, bo osoby oczekujące od gier rozrywki, tutaj doświadczą cierpienia i stresu w obliczu katastrofy klimatycznej.

Wszyscy zginiemy. Niby każdy dobrze o tym wie, ale gra Endling: Extinction Is Forever przypomina o tym smutnym fakcie już samym tytułem. Problem w tym, że pewnymi kolektywnymi działaniami możemy przy okazji pociągnąć na dno całą resztę ekosystemu. Debiutanckie dzieło Herobeat Studios to coś więcej niż kolejna produkcja survivalowa, to również apel o silnym przekazie i ponurym wydźwięku. Fikcyjny świat wzorowany na tym naszym, gdzie człowiek liskowi wilkiem, a tylko borsuk liskowi człowiekiem. Zapewniam jednak, że ów pogmatwany łańcuch zależności nie zastąpi tego pokarmowego – stanowiącego jeden z fundamentów mechanicznych Endling.

Mówiąc „survival”, zwykle myślimy o nieustająco wczesnodostępowych produkcjach pokroju The Forest czy Rusta, ale w tym przypadku mamy do czynienia z tworem, który wstrzeliwuje się w ściśle określony gatunek, by wykorzystać go do opowiedzenia emocjonalnej, choć prostej, historii i przedstawienia wizji niedalekiej, a jeśli się postaramy, to i alternatywnej, przyszłości. Ciężarna lisia mama ucieka z płonącego lasu, znajduje tymczasowe schronienie i rodzi samotnie cztery szczenięta. Jedno z nich zostaje porwane, a pozostałe trzy muszą nauczyć się życia w bardzo niesprzyjających warunkach, bo jak już to wcześniej sugerowałem – człowiek to świnia, nie obrażając świń.

Rozgrywkę podzielić można więc na dwie części – jedną polegającą stricte na przetrwaniu, uwzględniającą takie aspekty mechaniczne jak pasek głodu, cykl dnia i nocy, zdarzenia losowe czy interakcje z różnymi elementami otoczenia (czy to wspinaczki na drzewa, czy to rozbrajanie pułapek) oraz drugą, bardziej fabularną, w której próbujemy odnaleźć porwanego niedoliska dzięki znajdowanym po drodze poszlakom. W obydwu przypadkach kluczowy jest zmysł węchu, pozwalający zarówno wyczuć najbliższego królika czy rybę do upolowania, jak i ślady pozostawiane przez tajemniczego oprawcę.

Rozgrywka oferuje więc na pierwszy rzut oka całkiem sporo mechanik, na początku czułem się naprawdę zaszczuty i mały w świecie pełnym niebezpieczeństw i mnóstwa rozgałęziających ścieżek. Cały obszar gry można bowiem określić mianem półotwartego – co prawda poruszamy się, jak to w platformówkach, tylko w lewo i prawo, ale co chwilę czekają nas rozwidlenia i tajemne przejścia, czyniące z Endling produkcję całkiem sporych rozmiarów jak na „indyka” (mimo że grę można ukończyć w niespełna cztery godziny).

Po początkowej terapii szokowej Extinction Is Forever staje się jednak przewidywalne, powtarzalne i skromne. Potencjalne zagrożenia nagle banalnie łatwo omijać (tym bardziej że najgroźniejsze z nich albo stoją w miejscu, albo eliminowane są prostymi sekwencjami QTE), pożywienia wciąż przybywa, a ewentualnych fabularnych znajdziek ubywa. W pewnym sensie jestem w stanie to zrozumieć, z czasem zdobywa się bowiem więcej umiejętności potrzebnych do przetrwania, a bardziej doświadczone liski to bezpieczniejsze liski, ale fajnie byłoby jednak móc zmieniać poziom trudności zabawy. Wtedy o wiele mocniejsze wrażenie robiłaby perspektywa utracenia szczeniąt za sprawą drapieżnej sowy czy niezrównoważonego psychicznie kuśnierza.

Ta gra survivalowa stresuje i boli. Moja opinia o Endling - ilustracja #1
Jeden fałszywy ruch oznacza śmierć i osierocenie niedolisków.

W gruncie rzeczy jednak wszystkie te mechaniki – lepiej czy gorzej zaimplementowane i rozwinięte – są jedynie narzędziem w rękach twórców. Narzędziem ostrym, twardym i bardzo skutecznym, ale jednak narzędziem. Pierwsze skrzypce gra tu przede wszystkim sposób budowania narracji. Pozbawiony dialogów, skupiony głównie na obrazie i ciągłej ewolucji (a raczej dekonstrukcji) świata przedstawionego. Gracza otaczają zielone lasy, zaśnieżone pola czy szemrzące potoki, ale wszystkie one sąsiadują z szarawymi fabrykami, śmierdzącymi wysypiskami śmieci czy stodołami wypełnionymi taśmami produkcyjnymi. To kontrastowe zderzenie naprawdę boli – ostatki natury mierzą się tu z chorym przemysłem, korporacjonizmem i brutalną ludzką ręką. Gra oddziałuje najbardziej wtedy, gdy schronienie opatulone drzewami, do którego wchodzimy jednej nocy, na drugi dzień staje się ogołoconym z liściastej korony miejscem, ofiarą masowej wycinki pozbawiającej dachu nad głową i życia wiele leśnych stworzeń.

To wszystko trzeba jednak zobaczyć, poczuć i usłyszeć samemu (oprawa audiowizualna, choć minimalistyczna, dodaje Endling niepowtarzalnego, słodko-gorzkiego klimatu). Szykujcie się na brutalny realizm, ale i na niespodziewane tony postapokaliptyczne przemieszane z ecopunkiem. Extinction Is Forever angażuje i emocjonuje, ale pozytywne odczucia wzbudza bardzo rzadko – ma przede wszystkim boleć. Jasne, przy okazji bolą też trochę mechaniczne i techniczne ograniczenia, nie przeszkadza to jednak w przeżywaniu tej jakże pomysłowej i naprawdę udanej gry niezależnej, której bardzo (nomem omen) zależy na powiedzeniu nam paru ważnych rzeczy. Bo to argument w dyskusji o katastrofie klimatycznej – stawiający raczej na ilustrowanie niż puste straszenie.

Moja opinia o grze Endling

PLUSY:

  1. mocny przekaz, siła emocji, magia kontrastu;
  2. udane zwiększenie ekoświadomości i empatii względem ekosystemu;
  3. oryginalne wykorzystanie gatunku survival – czeka tu wiele ciekawych mechanik do odkrycia;
  4. skromny, ale bardzo obrazowy styl graficzny wspierany przez przyjemną ścieżkę dźwiękową;
  5. prosta, angażująca historia.

MINUSY:

  1. miejscami mogłoby być nieco trudniej;
  2. początkowo intrygujące mechaniki po jakimś czasie sprawiają wrażenie niedostatecznie rozwiniętych;
  3. zbyt groteskowa słodycz lisków nosi znamiona szantażu emocjonalnego.

OCENA KOŃCOWA: 8/10

ZASTRZEŻENIE

Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy od firmy Koch Media.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

więcej