Ofiary hype’u - dlaczego gra No Man’s Sky wywołała taką burzę? - Strona 2
Kurz po premierze gry No Man's Sky już opadł, ale w sieci wciąż nie brakuje negatywnych opinii o produkcie studia Hello Games. Próbujemy odpowiedzieć na pytanie dlaczego eksperymentalne dzieło spotkało się z taką falą krytyki i czy jest ona słuszna.
W zwiększeniu zainteresowania No Man’s Sky mocno pomagało to, że choć gra wyglądała jak produkt z najwyższej półki, to stało za nim malutkie studio o niezwykłej historii. Kariera Seana Murray’a, głównego pomysłodawcy gry, należała do tych opowieści, po usłyszeniu których naprawdę ciężko jest nie kibicować ich autorowi. Zdolny programista, który był w dużej mierze odpowiedzialny za sukces Burnout 3: Takedown i Blacka, dwóch kultowych produkcji z czasów PlayStation 2, w pewnym momencie dość miał korporacyjnego sposobu tworzenia gier komputerowych, i razem z trojgiem znajomych założył własne studio. W swój debiutancki projekt, Joe Danger, zainwestował niemal wszystko – w tym swój dom, który oddał pod zastaw, by pozyskać fundusze potrzebne na skończenie produkcji. Ryzyko się opłaciło i gra na siebie zarobiła, podobnie jak stworzona jakiś czas później kontynuacja. Mając już zabezpieczone fundusze, Murray zdecydował się na stworzenie gry, o jakiej zawsze marzył – właśnie No Man’s Sky. I w jej produkcji nie powstrzymała go nawet powódź, jaka nawiedziła biuro Hello Games wkrótce po gali VGX 2013. Malutki, ekstremalnie zdeterminowany i doświadczony zespół dowodzony przez pasjonata, który udowodnił już, że potrafi zaryzykować wszystko dla tworzonego przez siebie dzieła – taka historia poruszała serca każdego, kto ją usłyszał. Każdy chciał, by Murray’owi się udało. By pokazał, że mając pomysł, pasję i determinację, w zaledwie kilka osób można osiągnąć więcej, niż w kilkaset osób zatrudnionych przez dużą korporację.
Nie bez znaczenia było to, czym w swych fundamentach No Man’s Sky miał być. Chociaż Sean w wywiadach wykręcał się jak mógł od szufladkowania swojej gry jako przynależącej do konkretnego gatunku, roztaczając raczej wizje czegoś zupełnie nowego i niespotykanego, w materiałach filmowych i w wywiadach można było dostrzec spore ilości cech charakterystycznych dla dwóch bardzo popularnych, choć mało eksploatowanych gatunków – symulatorów przetrwania w otwartym świecie oraz kosmicznych simów. Jasne, tych pierwszych w teorii jest na pęczki i stanowią jedne z najpopularniejszych typów gier ostatnich lat. Rzecz w tym, że olbrzymia większość to produkcje, które od lat tkwią w programach wczesnego dostępu i nie widać, by kiedykolwiek miały z nich wyjść. The Long Dark, The Forest, ARK Survival Evolved, Rust – wszystkie najgłośniejsze tytuły zdają się od dawna albo stać w miejscu, albo posuwać do przodu ekstremalnie wolno. Gracz spragniony pełnego, kompletnego i dopracowanego doświadczenia survivalowego, ma bardzo ograniczony wybór, niewykraczający znacząco poza Minecrafta i Don’t Starve – z czego ten pierwszy nastawiony jest przecież w pierwszej kolejności na zupełnie inne aspekty rozgrywki. Sytuacja wygląda niewiele lepiej z symulatorami kosmicznymi – mamy Elite: Dangerous, serię X, której ostatnia odsłona ukazała się kilka lat temu… i to by było na tyle z większych tytułów. Twórcy kompletnie nie są zainteresowani tym gatunkiem, mimo że pozostający wciąż w produkcji Star Citizen zebraniem grubo ponad stu milionów dolarów od fanów udowodnił, że zainteresowanie takimi grami to wcale nie malutka nisza.
No Man’s Sky trafił więc na idealny moment pokazania się światu, jego twórcy mieli za sobą historię sprawiającą, że chciało im się kibicować, a na dokładkę wpasowywał się w dwie wyjątkowo popularne wśród graczy, lecz wciąż mało wyeksploatowane nisze. Sama taka kombinacja wystarczyłaby, by dzieło Hello Games spotkało się z olbrzymim zainteresowaniem graczy. A przecież dochodzi jeszcze to, jak gra wyglądała na materiałach wizualnych i co obiecywano w zwiastunach.