Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Poza grami Gadżety 2 lipca 2009, 15:42 Maciej Śliwiński

Test myszy Razer Mamba

Przyglądamy się najnowszej myszy jednego z wiodących producentów sprzętu dla graczy, czyli firmy Razer. Przed Wami Mamba!

Razer Mamba to najnowsza myszka amerykańskiej firmy, która od kilku lat jest jednym z liderów na rynku peryferii komputerowych dla graczy. Mamba jest również bezpośrednią odpowiedzią tego koncernu na recenzowaną przez nas jakiś czas temu mysz Microsoft Sidewinder X8 i – co trzeba przyznać od razu – odpowiedzią co najmniej dobrą.

Mamba na pierwszy rzut oka

Designerzy Razera przyzwyczaili nas do dość oryginalnych, czasem wręcz ekstrawaganckich, opakowań, w których sprzedają swoje produkty. W przypadku najnowszej myszy jest podobnie, a nawet chce się powiedzieć, że tym razem zrobiono krok dalej. Zrezygnowano z kartonowych, książkowych pudełek na rzecz przezroczystego opakowania, przypominającego pojemnik na muzealny eksponat. W połączeniu z ciekawym wyglądem samego gryzonia całość prezentuje się bardzo interesująco, jednak ma również jedną wadę. Nie mamy już możliwości, tak jak przy poprzednich modelach myszy, jeszcze w sklepie przyłożyć do Mamby ręki i sprawdzić, jak będzie nam leżała w dłoni. Wysoka ergonomia użytkowania została jednak zachowana, mysz swoim wyprofilowaniem przypomina niemal idealnie jedną z najlepszych do tej pory z wyprodukowanych przez Razera myszy – DeathAddera.

Razer Mamba w całej okazałości.

Poza samą myszką otrzymujemy również duże plastikowe pudełko, w którym w czarnych kopertach znajdują się wszelkie niezbędne lub zbędne dodatki do niej. Razem z Mambą dostajemy więc: małą, ale bardzo szczegółową instrukcję obsługi z dołączoną książeczką prezentującą wszystkie funkcje myszki, zestaw kilku ulotek, w tym certyfikat autentyczności Razera oraz naklejkę z charakterystycznym logiem firmy. W następnych małych czarnych pudełkach znajdują się najważniejsze dla działania myszy akcesoria, czyli gustowny czarny radiowy odbiornik, kabel USB oraz – co ciekawe – bateria razem z klapką na spód myszki. Takie rozwiązanie jest podyktowane przede wszystkim tym, że mysz, stojąc na przeźroczystym stojaku w opakowaniu, musi się na czymś trzymać – wykorzystano do tego pustą komorę baterii. Wymusza to na użytkowniku szczególną ostrożność przy wkładaniu akumulatora do środka Mamby. Trzeba pamiętać, aby odpowiednio ustawić specjalną podkładkę – inaczej nie będziemy mieli możliwości komfortowego wyjęcia baterii, beż użycia jakiegoś ostrego narzędzia, które może uszkodzić zarówno konstrukcję samego gryzonia, jak i zasilanie. W pudełku nie ma za to płyty ze sterownikami do Mamby – przed rozpoczęciem procesu instalacji należy pobrać je z oficjalnej strony producenta. Jest to dość zaskakujące rozwiązanie, gdyż do prawidłowego funkcjonowania gryzonia będziemy potrzebowali również połączenia z siecią, co do tej pory nie było raczej praktykowane. Dobrze chociaż, że strona Razera jest przejrzysta, nawigacja po niej łatwa, a firma regularnie przygotowuje aktualizacje swoich driverów dla produkowanego sprzętu.

Sama Mamba wygląda niemal jak bliźniak DeathAddera. Zastosowano ten sam ciekawy, dobrze leżący w dłoni design i profilowanie myszy. Wierzchnia część gryzonia jest pokryta charakterystyczną dla Razera powłoką, która zapobiega poceniu się dłoni podczas rozgrywki, identyczny jest również układ ślizgaczy na spodzie myszy. Kolejny już raz otrzymujemy tylko jeden ich zestaw – czarne teflonowe ślizgi trwale przyklejone są do dolnej części Mamby. Musimy się więc liczyć z tym, że po kilku miesiącach intensywnego użytkowania trzeba będzie zaopatrzyć się w specjalne naklejki, które w swojej ofercie ma większość producentów myszek.

1 2 3