autor: Krzysztof Chomicki
Mroczny Rycerz uderza po raz trzeci - graliśmy w Batman: Arkham Origins - Strona 2
Twórcy ujawnili kolejnego superprzestępcę, zaprezentowali nowe gadżety oraz pozwolili nam przetestować kultowego Deathstroke'a w nowym trybie gry.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Batman: Arkham Origins - prequel bazujący na sprawdzonym schemacie
Zawarcie w Origins nowych zabawek, którymi Batman ewidentnie nie posługiwał się w chronologicznie późniejszych odsłonach może się wydawać co najmniej dziwne. Dowiedziałem się od jednego z twórców, iż wzięli oni pod uwagę tę kwestię i większość gadżetów stanowi albo wczesną wersję tych znanych z Arkham Asylum/City, albo też w ramach fabuły poznajemy powód, dla którego Mroczny Rycerz przestał z czasem używać danego sprzętu. Dla przykładu pokazywany już wcześniej remote claw to nic innego jak prototyp wyrzutni liny – przemieszczanie się z pomocą obu wygląda całkiem podobnie, więc niewątpliwie ma to jakiś sens.

Główna część prezentacji zakończyła się w momencie, w którym Batman dołapał w końcu Firefly'a, co uruchomiło całkiem efektowną scenkę poprzedzającą walkę z bossem. Sam jej przebieg zobaczymy niestety dopiero w pełnej wersji gry, ale na otarcie łez twórcy pozwolili nam własnoręcznie wypróbować nowy tryb Stu do jednego. Jak sama nazwa wskazuje, samotny gracz staje w nim naprzeciw setki przeciwników i zabawa kończy się dopiero po pokonaniu ich wszystkich – brak tu podziału na mniejsze fale, a więc walka trwa bez ustanku, dopóki nie znokautujemy ostatniego wroga.

W praktyce jest to po prostu wariacja na temat klasycznego trybu wyzwań, a więc nic przełomowego. Znacznie ciekawsza była za to postać, którą oddano nam do dyspozycji – po raz pierwszy mogliśmy nie tylko zobaczyć, ale i samemu sprawdzić Deathstroke'a w akcji. Ogólne zasady walki wyglądają tak samo, jak w przypadku wszystkich grywalnych postaci, które przewinęły się już przez cały cykl, czyli większość czasu spędzamy na rytmicznym wymierzaniu ciosów i kontrowaniu ataków wrogów. Ruchy Slade'a Wilsona są jednak o wiele bardziej statyczne niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni – czuć po prostu, że najlepszy najemnik świata zadaje każdy cios z chirurgiczną precyzją i nie traci czasu ani energii na zbędne tańce i wygibasy. Większość gadżetów, które miałem okazję przetestować, pokrywała się niestety z tymi używanymi przez Batmana, więc postać Deathstroke'a, chociaż niewątpliwie urokliwa, nie jest przesadnie odkrywcza. Fani Slade'a powinni być zadowoleni, ale jeżeli ktoś nie załapie się na deathstroke’owe DLC dodawane do preorderów, raczej nie będzie miał powodu do płaczu.

Gamescomowa prezentacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że Batman: Arkham Origins będzie równie dobrą produkcją, co jej poprzedniczki, ale faktem jest, iż wprowadzi ona do serii stosunkowo niewiele nowości. Można tutaj pokusić się o porównanie do Assassin's Creed: Brotherhood, które pod względem kampanii było bliźniaczo podobne do „dwójki”, a powiew świeżości zapewniał przede wszystkim innowacyjny tryb multiplayer. Wszystko wskazuje na to, że sytuacja z Origins będzie niemalże identyczna. Mam tylko nadzieję, że nie jest to początek rozmieniania marki na drobne.