autor: Amadeusz Cyganek
Testujemy próbną wersję Splinter Cell: Blacklist - Sam Fisher znów rusza na łowy - Strona 2
Minęły trzy lata, Fisherowi przybyło siwych włosów, ale umiejętności nadal posiada nieprzeciętne. Tylko czy Splinter Cell: Blacklist spełni wymagania fanów serii?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Splinter Cell: Blacklist - seria powoli wraca do swoich korzeni

Świetne wrażenie robią fragmenty misji rozgrywane w dużych halach, w których mamy możliwość poruszania się zarówno po ziemi, jak i w powietrzu, korzystając z zamontowanych rur czy sieci niedostępnych dla wartowników ścieżek. Umiejętne stosowanie tych opcji wywołuje niesamowity zamęt w szeregach nieprzyjaciela, a likwidowanie wrogów za pomocą szybkiego ataku z powietrza wygląda szalenie efektownie i jednocześnie okazuje się bardzo skuteczne. Oczywiście przeciwnikiem w walce z terrorystami i nieubłaganie płynącym czasem są również różnorodne urządzenia, umożliwiające naszym antagonistom szybkie zlokalizowanie bohatera – w praktycznie każdym rozgrywanym etapie mieliśmy do czynienia z dodatkowym towarzystwem w postaci kamer termowizyjnych czy mobilnych robocików, nie tylko namierzających pozycję Fishera, ale i wyposażonych w ładunki wybuchowe, które błyskawicznie mogły unieszkodliwić agenta.
Ostatni raz w Sama Fishera wcieliliśmy się ponad 3 lata temu. Splinter Cell: Conviction bardzo dobrze sprawdzał się w roli gry akcji, ale starych fanów zawiodło odejście od skradankowych korzeni serii. Jak będzie tym razem? Przekonamy się już pod koniec sierpnia.
Grunt to dokładność
Rzecz jasna podstawą rozgrywki w Splinter Cell: Blacklist jest używanie różnorodnych przeszkód, pozwalających na dotarcie jak najbliżej pozycji wroga – system osłon okazuje się tu bardzo intuicyjny i pozwala na szeroką gamę ruchów. Do obrony przed przeciwnikiem wykorzystamy praktycznie każdy fragment mapy. Przemieszczanie się pomiędzy kolejnymi obiektami odbywa się bardzo sprawnie, a ewentualne wykrycie przez przeciwnika nie oznacza natychmiastowej klęski – miejsce, w którym znajdował się Sam Fisher w momencie dostrzeżenia go przez wrogów pokrywa się białą poświatą, a nacierający terroryści starają się ostrzeliwać tylko ten punkt, co stwarza okazję do oflankowania oddziału i zaatakowania zza pleców. Na niektórych planszach świetną przynętę na patrolujących okolicę wartowników stanowi pies – umiejętne wabienie go w określone rejony mapy momentalnie przykuwa uwagę strażników i skupia ich na małym obszarze. Wówczas znakomitym wyjściem z sytuacji staje się przeprowadzenie szybkiej grupowej egzekucji, dzięki której w trymiga pozbywamy się sporej części wrogiego oddziału. Trzeba jednak pamiętać, że zwierzak potrafi również sam wymierzać sprawiedliwość, niemiłosiernie gryząc i pozbawiając Fishera zdolności bojowych na kilka dobrych sekund, a atak czworonoga momentalnie uruchamia ostrzał zaporowy przeciwników, od którego bardzo trudno się uwolnić.

Na kilka tygodni przed premierą nowy Splinter Cell prezentuje się naprawdę ciekawie, choć struktura misji w kampanii dla pojedynczego gracza jest raczej zamknięta. Nie uświadczymy tu festiwalu skryptów znanego z innych wysokobudżetowych produkcji, a kolejne fragmenty etapów „nie przechodzą się same” – nad każdym następnym ruchem trzeba się poważnie zastanowić. Cieszy możliwość wykorzystania bogatego arsenału gadżetów; z pewnością wpłynie to pozytywnie na wrażenia z zabawy i jednocześnie jeszcze bardziej zróżnicuje przebieg akcji. Należy też pamiętać, że finalna edycja gry przyniesie szereg dodatkowych atrakcji, jakich nie mieliśmy okazji sprawdzić w udostępnionej wersji prasowej – na graczy czekają przecież szalenie trudne misje w trybie kooperacji czy też rozbudowany multiplayer, z uwielbianym przez fanów poprzednich części wariantem Spies vs Mercs. Wygląda na to, że ekipa z Toronto pod przewodnictwem Jade Raymond wie, co robi.