autor: Maciej Kozłowski
Test gry End of Nations, darmowego MMORTS-a twórców Command & Conquer - Strona 2
Współtwórcy słynnej serii Command & Conquer spróbowali swych sił w gatunku MMORTS. Sprawdziliśmy jak ich najnowsze dzieło - End of Nations - sprawdza się w akcji.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.

Warstwę MMO ograniczono również w zakresie relacji pomiędzy uczestnikami zabawy – jeśli teren starcia jest duży, to gracze stojący po tej samej stronie barykady zostają dodatkowo podzieleni na podgrupy. Oznacza to, że na wspomnianej dwunastoosobowej mapie nie potykają się wcale dwa zespoły, a sześć mniejszych (po cztery osoby każdy). Żeby było śmieszniej, sojusznicze jednostki pozostają niewidoczne dla swoich towarzyszy z innych grup. Sprawia to, że wrażenie „wielkości” rozgrywki okazuje się czysto iluzoryczne – znamy przecież tylko maleńki skrawek pola walki, a nasz wpływ na działania innych szybko staje się zupełnie marginalny.

Interesujące pozostają natomiast dwie dostępne frakcje (istnieje jeszcze trzecia, ale jest zarezerwowana dla sztucznej inteligencji). Obie operują podobnym arsenałem, ułożonym wedle zasady papier-nożyce-kamień. Po bitewnych polach szaleją więc egzoszkielety, czołgi, artyleria, lekkie pojazdy zwiadowcze oraz lotnictwo. Na szczęście różnice pomiędzy stronami konfliktu są bardzo widoczne – o ile Liberation Front stawia na ciężkie pojazdy i zmasowaną siłę ognia, o tyle Shadow Revolution koncentruje się na nagłych atakach i szybkiej ucieczce. W udostępnionej wersji gry kulał co prawda balans pomiędzy tymi stronnictwami („rewolucjoniści” nie mieli żadnych szans), ale do czasu premiery zostanie to zapewne poprawione.
League of Nations
Model free to play, na którym opiera się gra, jest całkowicie bezinwazyjny i nie sprawia żadnych problemów. Za zwykłe punkty, gromadzone podczas rozgrywki, dostajemy wszystko to, co za realną gotówkę. Dotyczy to również skórek i dodatkowych kolorów dla pojazdów – co jest miłym zaskoczeniem. W pierwszej chwili można co prawda odnieść wrażenie, że gracze płacący za zabawę mają pewną przewagę (mogą np. szybciej wykupywać nowe jednostki), jednak sprawny matchmaking eliminuje ten problem – płatnicy trafiają na równych sobie przeciwników. Za prawdziwą kasę można też uzyskać przyspieszenie awansu postaci gracza – podobnie jak w League of Legends. Co ważne, od poziomu generała zależy dostęp do bardziej zaawansowanych jednostek i ulepszeń (każdy pojazd da się odpowiednio wyposażyć) oraz to, z jakimi konkurentami będzie wadził się gracz. Warto podkreślić, że przy odpowiedniej dozie samozaparcia można zdobyć dowolne zaszczyty, nie płacąc ani grosza.
Beta End of Nations wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia. Obietnice twórców i ich wielkie plany okazały się zwykłym zagraniem marketingowym, nie mającym żadnego pokrycia w rzeczywistości – co jest sporym minusem. Pozytywne jest natomiast to, że gra faktycznie stanowi ciekawą odskocznię od innych tytułów MMORTS – a to głównie z powodu swej bardzo klasycznej filozofii. Tym mocniej cieszy fakt, że produkt jest całkowicie darmowy oraz – mimo wszystko – interakcja z wieloma graczami równocześnie. Jeśli programiści popracują nad lepszym zbalansowaniem frakcji, poprawią (dość liczne) błędy oraz wprowadzą kilka naprawdę wielkich map, to mają szansę na odniesienie sukcesu.