Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Przed premierą 10 sierpnia 2011, 10:11

autor: Amadeusz Cyganek

Pierwsze godziny gry w Driver: San Francisco - Strona 2

Nieustraszony policjant, szybkie fury, efektowne pościgi i międzynarodowy szwindel – nowy Driver chce wrócić na tron gier wyścigowych. Ma szanse?

Gracze liczący na nieco bardziej symulacyjny charakter dzieła studia Ubisoft Reflections muszą obejść się smakiem. Typowy dla serii zręcznościowy model jazdy stał się udziałem także piątej części – większość zakrętów przemierzamy na zaciągniętym hamulcu ręcznym, a samochody poruszające się po ulicach miasta mijamy jak pachołki na placu manewrowym. Trzeba jednak przyznać, że podczas kierowania ciężarówką czuć, że mamy do czynienia z kilkunastoma tonami żelastwa – pojazd ociężale reaguje na nasze ruchy, a wyprowadzenie takiego krążownika szos z poślizgu graniczy z cudem.

W kontekście nowego Drivera często padało słowo „Hollywood”. No i faktycznie – momentami aż trudno uwierzyć w to, co wymyślili scenarzyści. Fabuła pędzi jak szalona, co rusz pojawiają się nowe postacie, praktycznie każda rozmowa otwiera kolejny wątek w opowiadanej historii, a ja tak naprawdę nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko w tej grze jest niedopowiedziane i w większości potraktowane po macoszemu. Skaczemy od lokacji do lokacji, wysłuchujemy tony dialogów i próbujemy poskładać fragmenty zdarzeń w logiczną całość, co okazuje się wcale nie takie proste. Dziwi to w obliczu fantastycznie wykonanych pod względem technicznym przerywników filmowych, uzupełnianych scenkami renderowanymi w czasie rzeczywistym.

Niesamowicie denerwuje sztuczne rozdmuchiwanie rozgrywki – nie rozwiniemy fabuły, jeśli nie zaliczymy przedtem kilku misji pobocznych, a w większości są to kolejne wyścigi, pościgi lub prowadzenie eskorty. Szczególnie w początkowej fazie okrutnie wieje nudą – misje ściśle powiązane z fabułą często polegają bowiem na przejechaniu z punktu do punktu. Choć z czasem wachlarz dostępnych zadań powoli się rozwija (gratulacje dla twórców za misję, w której doprowadzamy pasażera do palpitacji serca), przez pierwsze dwie godziny można usnąć z nudów, beznamiętnie kursując po ulicach San Francisco.

W takich momentach trudno oszukać przeznaczenie.

Sztuczna inteligencja przeciwników nie urywa lusterek – wyścigi wygrywamy z łatwością, z kolei uciekinierów szybko pacyfikujemy kilkoma uderzeniami w bok samochodu. Twórcy postarali się jednak, by momentami nie było zbyt prosto – w tym celu ładują nam pod koła niezliczoną ilość kierowców, których jedynym zadaniem jest zaliczenie „czołówki” i wpakowanie naszego wehikułu na najbliższy betonowy murek. Pal sześć, gdy musimy rywalizować z dwoma czy trzema przeciwnikami – jednak gdy znikąd pojawiają się dziesiątki anonimowych „chłopców na posyłki”, szybciutko rośnie poziom irytacji. Nie ma także możliwości potrącania przechodniów – sposób, w jaki unikają kontaktu z maską, wygląda po prostu komicznie i robią to zawsze tak samo, niezależnie od sytuacji. To ugrzecznienie trochę dziwi w obliczu padających co jakiś czas w dialogach angielskich wulgaryzmów, choć z drugiej strony atak na tak ogromną masę pieszych mógłby upodobnić grę do Carmageddona, co na pewno nie jest zamierzeniem twórców.

Nowy Driver to niesamowicie trudna do rozgryzienia produkcja. Strzałem w dziesiątkę zapewne okaże się system Shift, który korzystnie wpływa na dynamikę rozgrywki i umożliwia sporą dowolność w eksplorowaniu ogromnego terenu San Francisco. Widać, że twórcy mają naprawdę wiele ciekawych pomysłów, które jednak tracą na znaczeniu w obliczu masy bliźniaczo podobnych wyścigów czy obław policyjnych. Jeśli twórcy odpowiednio poprowadzą i rozwiną fabułę, a rozgrywka nie zostanie bezsensownie rozdmuchana przez zapełnianie mapy zrobionymi na jedno kopyto misjami, możemy być świadkami całkiem udanego powrotu nieustraszonego gliniarza Tannera. Czy Driver: San Francisco zdoła przekonać do siebie zniecierpliwionych fanów i graczy kochających ten efektowny, hollywoodzki styl – przekonamy się już we wrześniu.

Amadeusz „ElMundo” Cyganek

STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?
STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?

Przed premierą

W jednym z „fałszywych” zakończeń gry S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czarnobyla bohater wyraża życzenie: „Chcę, by Zona zniknęła”. I rzeczywiście, cykl, który dał nam Strefę, zaginął na lata – aż teraz nagle zapowiedziano jego kontynuację. Czy to może się udać?

The Elder Scrolls VI - jaki powinien być następca Skyrima?
The Elder Scrolls VI - jaki powinien być następca Skyrima?

Przed premierą

Bethesda Softworks nie pozostawia nam złudzeń – upłynie jeszcze dużo czasu, zanim The Elder Scrolls VI trafi do naszych rąk. Jednak od premiery Skyrima minęło już prawie pięć lat, więc to pytanie samo ciśnie się na usta: czego oczekujemy od jego następcy?

Po co komu nowe Heroes of Might and Magic, skoro nadchodzi Songs of Conquest
Po co komu nowe Heroes of Might and Magic, skoro nadchodzi Songs of Conquest

Przed premierą

W niszy, która powstała po porzuceniu przez Ubisoft serii Heroes of Might and Magic sukcesy odnosić mogą mniejsi twórcy, tacy jak Lavapotion. Ich Songs of Conquest może być najlepszą grą w stylu „hirołsów” od czasów kultowej trójki.