autor: Marek Grochowski
Kane & Lynch 2: Dog Days - przedpremierowy test - Strona 2
Bezlitośni, brutalni i brzydcy jak nigdy dotąd. Kane i Lynch powracają w pełnej krasie.
Przeczytaj recenzję Kane & Lynch 2: Dog Days - recenzja gry
Próżno też szukać kompromisów w przedstawieniu brutalności gry. Trup po raz kolejny ściele się gęsto i każda misja to śmierć dziesiątków ludzi. Giną nie tylko bandyci, ale także obecni w złym miejscu i czasie cywile – jeśli się uprzemy, mogą to być nawet niewinne chińskie kobiety. Gdy wokół świszczą kule, a ktoś w pobliżu obrywa w żebra, na ekranie pojawiają się odpryski krwi. Ranni przeciwnicy zwijają się w konwulsjach, dopóki ktoś ich nie dobije. Dopiero kiedy Lynch strzela komuś w twarz albo podrzyna gardło, autorzy oszczędzają nam przykrego widoku i cenzurują skatowaną głowę zbiorem wielkich pikseli.
Przyjęta stylistyka częściowo maskuje fakt, że sylwetki postaci wyposażono w przeciętną liczbę detali, zaś otoczenie (jak wnętrza barów czy parking wypełniony kanciastymi autami) prezentuje poziom produkcji sprzed trzech lat. Przez specyficzne podejście do strony wizualnej, czyli nacisk na efektowną pracę kamery, Dog Days wygląda niewiele lepiej od „jedynki” i w tym roku będzie absolutnie czołowym pretendentem do pierwszej nagrody w kategorii „koszmarna grafika”. Jednak fanów wartkiej akcji nie powinno to zniechęcić, bo jakby wbrew paskudnemu wyglądowi Kane & Lynch 2 to pozycja całkiem grywalna i widowiskowa.

Mocne wrażenia zapewniają strzelaniny. Broni i nabojów mamy jak zwykle pod dostatkiem, więc tylko czekać, aż zza bagażnika auta albo przewróconej w pokoju kanapy wychyli się czyjś hełm albo ciemna czupryna – możemy się wtedy poczuć jak myśliwi polujący na zwierzynę, nie zwracając zupełnie uwagi na schematyczność gameplaya. Niestety, czasem autorzy przesadzają też w drugą stronę. W niektórych pomieszczeniach od razu spada na nas grad kul i nim zdążymy ukryć się za niepodziurawioną jeszcze osłoną (tym razem odpowiada za to przycisk, bo nie ma automatycznego przyklejania się do dużych obiektów), przez kilka sekund widzimy jedynie dym i majaczące w oddali mundury policjantów albo skośnookich gangsterów. Strzelamy więc na ślepo, dopóki przeciwnicy nie będą musieli przeładować magazynków.
Technicznie rzecz biorąc, Kane & Lynch 2 zapowiada się na grę pełną paradoksów – widowiskową pomimo fatalnej grafiki i doskonale udźwiękowioną przy śladowej obecności muzyki. Drugi aspekt wypada pozytywnie za sprawą dialogów, które znów naznaczono czarnym humorem, przemieszanym z surowym, nieprzyjaznym tonem wypowiedzi. Kane i Lynch to błyskotliwi goście, ale zarazem hipokryci jakich mało – potrafią oburzyć się na widok związanych przez wroga zakładników, mimo że sami zostawili w poprzednim pokoju kilkanaście martwych ciał. W dodatku – jak na duet degeneratów przystało – wypowiadane przez nich kwestie obfitują w słownictwo, przy słuchaniu którego królowa brytyjska mogłaby doznać uczucia pewnego dyskomfortu, zaś statystyczny szewc wyjść na erudytę. Bohaterowie klną, gdy tylko sprawy zaczynają przybierać zły obrót (czyt. co minutę), a każdorazowe pojawienie się policji albo chińskich gangsterów komentują dość dosadną wersją „ojojoj”.