autor: Bartłomiej Kossakowski
Kane & Lynch: Dead Men - testujemy przed premierą - Strona 3
Kane to ten z plastrem na nosie. Jest starszy i podobno bardziej dojrzały. Ma spojrzenie prawdziwego skurczybyka i gigantyczną bliznę potwierdzającą, że zapewne nim jest. Lynch, gdyby tylko odrobinę przytył, pewnie byłby mylony z wikingiem.
Przeczytaj recenzję Kane & Lynch: Dead Men - recenzja gry
W co-opie raźniej
Wszystko wskazuje na to, że w trybie kooperacji da się grać tylko przy jednej konsoli i to jest bardzo, bardzo słabe. Miejmy nadzieję, że prędzej czy później pojawi się na Xbox Live jakaś aktualizacja, która jednak pozwoli na zabawę przez sieć. Przy podzielonym na pół ekranie sprawdziłem dwa etapy: pierwszy to totalna rozwalanka, bez wydawania komend członkom oddziału (choć pojawili się oni i próbowali mnie wspierać), a jedynie z chowaniem się za filarami czy pojazdami (nie trzeba nic wciskać, postać sama przylega do ściany) i celowaniem w dziesiątki gliniarzy. Strzałka wskazuje, gdzie w tej chwili znajduje się partner, mini-mapa pokazuje drogę do celu. Pierwsza obserwacja: choć po utracie energii można wrócić do życia dzięki zastrzykowi adrenaliny, NPC-e niechętnie pomagają w takiej sytuacji. Musiałem więc liczyć wyłącznie na grającego ze mną dziennikarza. A on na mnie. Inną kwestią jest to, że sama czynność chwilę trwa, więc jeśli ma się mało energii i chce komuś uratować życie, można samemu je stracić, bo strzałów zewsząd padają setki na minutę. Jeśli uda się wskrzesić towarzysza to OK, bo on zaraz odwdzięczy się tym samym. Gorzej, gdy czasu nie wystarczy. Dwa trupy i koniec zabawy.
Samo bieganie i strzelanie jest sycące, a przeciwnicy nie należą do najgłupszych, ale ze względu na ich liczbę nie mogą być też zbyt sprytni, bo wyszłaby z tego gra dla masochistów. Choć zdziwiłem się, gdy jeden policjant przeżył trzy kolejne headshoty. Podejrzewam, że w pełnej wersji takie sytuacje się nie zdarzą, no bo jak to tak? I jeszcze jedno: ja akurat nie należę do gości, którzy twierdzą, że do FPS-ów czy strzelanin w ogóle nadaje się wyłącznie kombo klawiatura + mysz, ale przy graniu padem od 360-tki miałem dziwne wrażenie, że prawa gałka, odpowiedzialna za celowanie, działała zbyt topornie. Jeśli nie będzie się tego dało ustawić w opcjach, może być ciężko.
Drugi etap, który przetestowałem w co-opie, był zdecydowanie ciekawszy. Po pierwsze, pojawiło się skradanie, a to znaczy, że panowie z Io Internactive nie zapomnieli o swojej przeszłości. Prawie jak Agent 47 musieliśmy podejść cichaczem i wykończyć strażnika bez użycia broni palnej, żeby przypadkiem nie włączył alarmu. Potem było więcej kombinowania, jak choćby wpuszczenie gazu usypiającego do pomieszczenia. A więc rozwalanka jest, ale nie cały czas. I dobrze.

W tej misji była też możliwość (a właściwie konieczność), żeby się rozdzielić. W poprzedniej niby też, ale tamta odbywała się w otwartym terenie i mieliśmy do pokonania wspólną trasę. Tutaj pojawił się budynek i ja jako Kane oraz drugi dziennikarz wcielający się w Lyncha mieliśmy różne zadania do wykonania w innych częściach pomieszczenia. Był z nami też trzeci gość, którego poczynaniami kierowała konsola. To ekspert od otwierania zamków, który pozwolił przy okazji zobaczyć, jak sprawdza się w akcji system wydawania komend. Rewelacji nie ma: proste rzeczy, jak wskazanie drogi czy celu ataku. Bez mapy pozwalającej na zaplanowanie trasy koleżce czy możliwości obserwowania przez chwilę świata jego oczami. Ale znał za to magiczne sztuczki: gdy dostaliśmy się do sejfu, ja pilnowałem wejścia eliminując kolejnych gliniarzy, a on walczył z szyfrem. Tuż przed skończeniem jego roboty, gdy zostałem już z kilkoma kulami w magazynku, nadbiegła kolejna grupa: chyba z ośmiu kolesi w niebieskich mundurkach. Już myślałem, że po nas, ale on skończył i odpaliła się scenka przerywnikowa, po której... wrogowie zniknęli. No tak. Pewnie ich zahipnotyzował i w międzyczasie poszli po pączki.
F***!!! F***!!! F***!!!
Grafika, jaka jest, każdy widzi. Choćby we wspomnianym video betateście, który jeszcze raz polecam waszej uwadze. O takim przywiązaniu do szczegółów jak w hiciorach – czy to nadchodzących (Crysis) czy dostępnych na rynku (Gears of War) nie ma mowy, ale i stylistyka jest nieco inna. Widać, że twórcy wzorują się na filmach akcji i chcą wzbudzić przed premierą gry nieco kontrowersji. Już mniejsza z tym, że nienaturalnie często przeklinali w czasie prezentacji, bo nie znam ich na tyle, by ocenić, czy rzeczywiście tacy są, a dzięki grze mogli się w jakiś sposób zrealizować, czy może to część kampanii i piarowcy im kazali. Ale zdziwiłem się, gdy w polskich czasopismach zobaczyłem reklamę gry: dwie białe strony i informacja o tym, że redakcja nie zgodziła się na jej wydrukowanie, więc zamieszczono tylko link do wersji elektronicznej. Że niby była taka straszna i tylko dla dorosłych. I wiecie co? Odwiedziłem podany adres. Było tam zdjęcie kobiety z rozmazanym makijażem. Faktycznie, okropne.
Bartłomiej Kossakowski